Tato żachnął się.

– Chcesz powiedzieć, że wdał się w bójkę.

Ojciec Smółki był nauczycielem w szkole średniej. Na tym przykładzie widać, jak pracuje mózg mojego taty. Nauczyciel = dobry. Złe stosunki ze Smółką = wina Smółki.

– On pije – odparłam. – Przejdź się kiedyś do niego i powąchaj. To zapewne wzór, który my, młodzi, powinniśmy naśladować.

– Nie próbuj być taka rezolutna!

– Posłuchaj… Smółka był wytrącony z równowagi. Chciał tylko, żeby ktoś z nim został. Ale nie było żadnego seksu. Słowo honoru. Wystarczy?

Nastąpił moment ciszy. Tato miażdżył mnie wzrokiem. Widać było wzbierającą w nim furię. Jak gdyby przejaw mojej odpowiedzialności za własne czyny zagroził jego autorytetowi.

– Kłamiesz – wyrzucił z siebie po chwili.

Zapadło lodowate milczenie. Mama była wściekła; tak mi się przynajmniej zdawało. Patrzyła na niego. To znaczy, nie wiem, czy mi uwierzyła, ale chciała uwierzyć. Nie mam pojęcia, co on myślał. Chyba po prostu chciał mnie zranić.

I zrobił to skutecznie. Lecz ja nie chciałam dać mu satysfakcji. Powiedziałam tylko: „Ja tak samo wierzę każdemu twojemu słowu”, czy coś takiego, i skierowałam się ku drzwiom. Oczywiście to mu nie wystarczyło. Ściągnął mnie z powrotem i zaczął od nowa, ale ja miałam dosyć. I tak przegrałam.

– Niech cię szlag trafi! – wrzasnęłam i wybiegłam.


Zamknęłam się w swoim pokoju i spróbowałam bronić utraconych pozycji za pomocą muzyki.

A KIEDY ZNÓW ZOBACZY CIĘ O ŚWICIE, ZAPYTA: CÓRKO, CO TY ROBISZ ZE SWYM ŻYCIEM? OCH, TATO, JESTEŚ PIERWSZY, PRZECIEŻ WIESZ, KAŻDA DZIEWCZYNA JEDNAK LUBI BAWIĆ SIĘ. KAŻDA DZIEWCZYNA JEDNAK LUBI BAWIĆ SIĘ. TO WSZYSTKO, CZEGO CHCEEEEE.

Odtwarzałam to w kółko, ale podejrzewam, że bez wpływu na tatę. On nigdy nie wsłuchuje się w słowa piosenek.

Różnica między ojcem Smółki a moim polega na tym, że ten pierwszy jest w zasadzie rozsądnym facetem, który od czasu do czasu zapomina o rozsądku i nie ma wtedy żadnych hamulców. Mój tato natomiast jest w zasadzie pozbawionym rozsądku facetem, który nigdy nie zapomina, że wypada udawać rozsądnego.

Przyszedł później z przeprosinami. Przez chwilę nawet myślałam, że całą sprawę da się załatwić po przyjacielsku. Powinnam była przewidzieć rozwój wypadków, kiedy zaczął mówić, że stać go na przyznanie się do błędu. Teraz przypadła kolej na mnie.

Cóż, nie zrobiłam nic złego. Byłabym zimną suką, gdybym nie dotrzymała Smółce towarzystwa w ostatnim dniu jego pobytu w Minęły. Zaczynałam myśleć, że moim jedynym błędem była odmowa kochania się z nim. Wiem jednak, kiedy się odzywać, a kiedy trzymać język za zębami. Postępowanie z tatą jest w gruncie rzeczy dość łatwe. Problem w tym, że czasami tak mnie wkurza, że nie potrafię opanować emocji.

Tym razem postanowiłam być słodziutka jak miód. Przeprosiłam, pochlipałam, zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam go.

– W dalszym ciągu jesteś pierwszy w moim życiu, tato – zapewniłam. A on zrobił się czerwony jak burak. Miałam go w garści.

Wtedy do pokoju wpadła mama, niczym jakaś postać z pantomimy.

– Już się pogodziliście? – zapytała, jakby o niczym nie miała pojęcia.

Cały czas musiała czaić się za drzwiami, czekając na swoje wejście. Nienawidzę, kiedy ktoś mną manipuluje.

– Ach, tak – odparł tato. – Eee… właśnie zastanawialiśmy się, co mamy dalej robić. Prawda, Gemmo?

W takich chwilach tato czuje się należącym do spółki. Natomiast mama napuszcza go, żebym tańczyła do jej muzyki. Łatwo jest rozbroić stare jeśli byliśmy sam na sam, ale gdy mama wyłoniła się zza węgła…

Wynikło z tego, co następuje:

Żadnych wyjść w tygodniu. Co wieczór sprawdzanie pracy domowej. Zawieszenie przywilejów. (Jakich przywilejów? Oddychania? Korzystania z łazienki?). Kontakty ze Smółką – zakazane. Kontakty z przyjaciółmi Smółki (określanymi jako „podejrzane typy włóczące się po plaży”) – zakazane. W piątek i sobotę powrót do domu o dziewiątej.

– Och, błagam, chociaż pół do dziesiątej?

– Jeśli obiecasz, że będzie to co do minuty pół do dziesiątej, to zgoda – odparła mama.

A ja starałam się, żeby to zabrzmiało ironicznie.

– I koniec z pracą.

Oczekiwałam tego. To właśnie ta praca była jakoby przyczyną mojego upadku.

Próbowałam zachować spokój. Powstrzymałam się od ironii. Nie zamierzałam nawet się sprzeczać. Byłam jednak blada z wściekłości. Tak samo jak mama. Widziałam, że tato czuje się trochę nieswojo, jak gdyby wszystko zaszło za daleko. Lecz mama już podjęła decyzję.

Otworzyłam usta, żeby powiedzieć coś mądrego, ale wydostał się z nich tylko nieartykułowany bełkot.

– Tylko dopóty, dopóki nie wrócisz na właściwą drogę – dodała mama, wstając i wygładzając fałdy spódnicy.

– Wy po prostu myślicie, że nie można mi ufać, a ja zrobiłam wszystko, co mogłam, żeby nie… żeby nie… żeby… uuuu-uuuu.

– W ogóle nie powinnam była zaczynać. Nigdy nie udaje mi się dokończyć zdania. Rozryczałam się. Wybiegłam z pokoju… nie miałam dokąd pójść, ponieważ oni siedzieli na moim łóżku.

– Gemma! – krzyknął za mną tato.

– Zostaw ją… – odezwała się mama.

Zbiegłam na dół z prędkością stu mil na godzinę. Ukryłam się w kuchni, dysząc ciężko.

Potem mama i tato zeszli za mną, a ja pobiegłam z powrotem i zamknęłam się w swoim pokoju.

– Sukinsyny, sukinsyny, SUKINSYNY! – wrzeszczałam.

Wokół panowało wyrozumiałe milczenie.


Niebawem uspokoiłam się i postanowiłam rozegrać wszystko na zimno. Żywiłam nadzieję, że sprawy jakoś same się ułożą. Nie wychodziłam przez cały tydzień… I co z tego? Smółki już nie było, czyż nie? Reszta paczki wałęsała się po plaży, ale przez parę dni mogłam się bez tego obyć. A jednak w weekend poszłam do pracy. Nie zamierzałam tego odpuścić.

Miałam lekką i przyjemną pracę. Polegało to na podawaniu herbaty turystom. Tak naprawdę, patrząc wstecz, nie nazwałabym jej lekką ani przyjemną. Raczej katorżniczą. I tylko w takim zadupiu jak Minely-on-Sea podawanie herbaty można uważać za coś podniecającego. Ale ja uważałam, że to sam miód. Zresztą rzeczywiście miałam z tego jakieś pieniądze.

Nikt mi nie powiedział ani słowa. Pozwolili mi zmyć się z domu, nie pytając nawet, dokąd idę.

Kiedy wreszcie dotarłam do herbaciarni U ciotki Joan, zastałam tam jakąś dziewczynę, nakrywającą stoliki przy oknie. Z zaplecza wyszła ciotka Joan i…

– Och… to ty, Gemmo?… Co za niespodzianka.

– Pracuję tutaj – pozwoliłam sobie przypomnieć. Ciotka Joan spojrzała na mnie sponad okularów. Nie jest moją ciotką… o ile wiem, nie jest niczyją ciotką. Sama się tak nazwała w związku z szyldem swojej herbaciarni.

– Słyszałam, że ostatnio byłaś trochę niegrzeczna, Gemmo – powiedziała uprzejmie.

Odparłam coś w sensie: tak? No i co z tego? Co to ma wspólnego z nią? Dopóki nie wsadzam języka w gardło mojego chłopaka na oczach klientów zajadających ciasteczka…

– Twój ojciec rozmawiał ze mną – mruknęła, patrząc na mnie z rezerwą.

Nie odzywałam się. Po prostu czekałam.

– Obawiam się, że nie będziesz mogła już tu pracować…

– Zabrakło jej nawet tej odrobiny przyzwoitości, żeby udawać zakłopotanie.

– Czy muszę jeszcze coś dodawać? Czy muszę mówić, jak byłam wściekła? Ten stary sukinsyn jednym telefonem odebrał mi moją pracę.

– Nie musiał tego robić.

– Nie miał prawa!

– A jeśli chodzi o nią, tę starą hipokrytkę, to co ona sobie myśli? Ze niby czym jest?

– Od kiedy jest pani inspektorem obyczajówki? – zapytałam.

– Zbędna uszczypliwość – ucięła. – Przykro mi, ale nie mogę na własną odpowiedzialność zatrudniać nikogo wbrew życzeniom rodziców. – Po tych słowach zakręciła się na pięcie i podreptała z powrotem.

Odwróciłam się, patrząc na dziewczynę, która gwałtownie poczerwieniała i próbowała się ukryć za stosem talerzyków. Pewnie myślała, że czekając na wrzątek w kuchni oddawałam się orgiom.

Czułam się wprost niewiarygodnie upokorzona.

– Niech mnie szlag, jeśli chciałabym pracować w lokalu, gdzie konfitura z truskawek zalatuje RYBĄ! – wrzasnęłam co sił w płucach i wybiegłam jak burza z herbaciarni.

To musiało jej dopiec. Kiedyś, widać źle oceniwszy mnie jako osobę zaufaną, zdradziła się, że smaży swoje domowe konfitury w tym samym rondlu, w którym gotuje jedzenie dla kota. Całe Minely powinno się o tym dowiedzieć, nim zapadnie noc.

Szłam brzegiem plaży i płakałam, płakałam, wpadałam w furię i znów płakałam. Moje dotychczasowe życie legło w gruzach. A jednocześnie ta stara torba, cioteczka Joan, mogła cieszyć się każdą chwilą.

Wśród miejscowych sklepikarzy panował mit, że wszystkim kłopotom winne są tutejsze dzieciaki. Jeśli ktoś zgiął antenę samochodową albo na plaży wywrócił kosz na śmieci, zbierali się wszyscy jak stado wron i ponuro rozprawiali o „dzisiejszej młodzieży”, o braku dyscypliny i o tym, jak młodzi dewastują Minely. Oczywiście z zadowoleniem witali przyjezdnych łobuzów w dowolnej liczbie. Tamci mogli ganiać po całym mieście rzygając, wrzeszcząc i kopiąc kosze, a uchodzili za pełnych energii młodzieńców.

Z punktu widzenia właściciela jakiegokolwiek interesu, w zasadzie każdy, kto ma piątaka w kieszeni, jest Matką Teresą z Kalkuty.

Turyści stanowili główne źródło dochodów Minely. Gdyby to zależało od sklepikarzy, całe miasto powinno się zamykać na zimę, a mieszkańców wysyłać do Scarborough, na Syberię czy gdzieś indziej. Ale to odrębna historia.

Choć byłam wściekła na ciotunię Joan, moje uczucia w stosunku do niej były niczym ciepły wiosenny poranek w porównaniu z przenikającą do głębi duszy nienawiścią do moich ukochanych rodziców.

Tamtego dnia nie wróciłam do domu. W proteście spędziłam poza domem cały weekend.

Riposta: zakaz wychodzenia z domu również w weekendy.

Moja następna sztuczka polegała na nie wracaniu do domu aż do dziesiątej wieczorem w dni powszednie. Dyscyplinując mnie, nie mogli mi przecież zabronić wychodzenia do szkoły. Załatwili to w taki sposób, że tato odwoził mnie po lekcjach. Mój Boże! Przecież wszyscy wiedzieli, o co chodzi. On wręcz wkraczał do klasy, żeby mnie odebrać! Myślałam, że umrę ze wstydu.