Tova ubrała się i wyszła przed chatę. Zobaczyła go z daleka i serce jej zabiło z trwogi, ale jednocześnie poczuła gwałtowną ulgę, tak że omal nie zemdlała.

W tej samej chwili dostrzegła dwóch mężczyzn na koniach nadjeżdżających drogą od strony Grindom.

Ravn musiał ich także zauważyć, bo wyszedł im na spotkanie. Mężczyźni zeskoczyli z koni i coś mu powiedzieli. Wydawali się mocno poruszeni, co Tovę trochę zaniepokoiło.

Na szczęście jednak dla siebie nie słyszała ich rozmowy.

– Gdzie byliście? – pytał rozgniewany Ravn. – Już dawno powinienem wrócić do dworu, a tymczasem bawię się tu w niańkę.

– W Grindom wiele się wydarzyło – odparł jeden z mężczyzn z powagą. – Ludzie rycerza Gudmunda podpalili kilka chat należących do dworu, które częściowo spłonęły.

– Oszalał? – wybuchł Ravn. – To znaczy…

– Sam rycerz nie brał w tym udziału, tylko paru jego ludzi, reszta to jacyś nieznajomi, którzy na własną rękę zdecydowali się pomóc uwolnić dziewczynkę.

– Dziewczynkę! – wysyczał Ravn. – Ona wcale nie jest dzieckiem! Spójrzcie na nią!

Tova dostrzegła, że mężczyźni odwrócili głowy i popatrzyli w jej stronę. Pośpiesznie weszła z powrotem do chaty.

– Możecie przejąć nad nią straż – dodał Ravn niecierpliwie. – Ja tymczasem wracam wesprzeć Grjota.

– Przynosimy ci nowe rozkazy – przerwał mu jeden z przybyłych. – Pan Grjot wpadł we wściekłość. Żąda, byś wrócił z dziewczyną do dworu rycerskiego i ją zabił. Martwe ciało masz położyć na dziedzińcu, tak by wszyscy je zobaczyli. Niech to będzie przestroga dla Gudmunda, że z Grjotem nie wolno igrać!

Z twarzy Ravna trudno było cokolwiek odczytać.

– Nie mam zamiaru włóczyć się w kółko z… z…

– To rozkaz. Grjot jest pewien, że nie sprawi ci to żadnych trudności. To dla ciebie wszak nie pierwszyzna. Bo chyba cię nie omotała?

– Omotała? Jak to?

– No, czy rzuciła czar, żeby wzbudzić w tobie pożądanie.

– Pożądanie? Zwariowałeś. Nie cierpię tej dziewki!

– Tym lepiej dla ciebie. Ruszajcie czym prędzej!

– Ale przecież rycerz nie ponosi winy za to, co się stało – zastanawiał się głośno Ravn.

– Ale jest odpowiedzialny za czyny swoich ludzi. Musimy już wracać! – Mężczyźni pożegnali się, zawrócili konie i odjechali.

Ravn długo stał nieporuszony. W końcu wyprostował się i wrócił do chaty.

W świetle dnia izba wyglądała wyjątkowo nędznie. Miniona zima mocno sfatygowała drewniane ściany, poczyniła także znaczne szkody na torfowym dachu.

W drzwiach Ravna powitała Tova.

– Dzięki Bogu, że nie odjechałeś! – zawołała. – Czego chcieli ci ludzie?

Z kamienną twarzą odparł:

– Wracamy do rycerskiego dworu, Grjot rozkazał puścić cię wolno.

– Och! Dziękuję – Tova odetchnęła z wyraźną ulgą.

Nie dziękuj przedwcześnie, pomyślał Ravn i odwrócił się, by nie patrzeć jej w oczy.


W powrotnej drodze Tova omal nie tańczyła ze szczęścia.

– Wiesz, Ravn, naprawdę miło z twojej strony, że mnie odprowadzasz! Tak się cieszę, że wracam do domu!

Nic nie odpowiedział, szedł ponury jak noc, ściskając pod peleryną rękojeść noża.

Udusić ją? Nie, bo musiałby ująć w dłonie jej smukłą dumną szyję. Zabić ją od tyłu? Krew zaplami jej włosy…

Nie, jednak najlepszy będzie nóż! Umrze szybko i bez bólu.

Ravn został wychowany, by zabijać, ale prawdę mówiąc, nikogo jeszcze nie zabił. Życie nad norweskim fiordem właściwie toczyło się spokojnie. Zdarzało się, że ktoś kogoś zamordował po pijanemu albo kogoś zadźgano w tajemniczych okolicznościach, ale takie szczegóły nie dochodziły do uszu zwykłego pospólstwa. Przeważnie jednak chłopi byli pokojowo usposobieni, jakby odrętwiali po spustoszeniach, jakich dokonała „czarna śmierć”. Unikali konfliktów, zdając sobie sprawę, że nie wolno im tracić więcej bliskich.

Tylko Grjot pielęgnował w sercu nienawiść i żądzę zemsty. Nauczył Ravna zabijać i teraz jego wojownik miał po raz pierwszy wypróbować swoje umiejętności.

ROZDZIAŁ IV

Tova szła przodem. Poruszała się z gracją, a gęste złote włosy opadały jej na ramiona.

– Taka jestem szczęśliwa! – zaświergotała, oglądając się na Ravna. – Zawsze wydawało mi się, że życie we dworze jest nudne, ale teraz tęsknię do niego. Mój ojciec na pewno cię nagrodzi. Wiesz, teraz już moja przyszłość przestała mi się jawić w czarnych barwach! Człowiek uczy się pokory, gdy przekona się, jak wszystko jest ulotne. Teraz jestem gotowa przyjąć bez protestu nawet oświadczyny jakiegoś odpychającego starucha.

Ravn rzucił jej szybkie spojrzenie.

– Naprawdę? – zapytał.

– Co naprawdę? – zdumiała się Tova, która myślami wybiegła już dalej.

– Wydadzą cię za mąż? – rzucił poirytowany.

– Oczywiście – westchnęła żałośnie.

– Za kogo?

– Tego jeszcze nie wiem. Będę musiała poślubić mężczyznę, którego wybierze dla mnie ojciec. Boję się jednak, że nie będzie to ktoś, kto jednym spojrzeniem mnie zauroczy. Ojciec twierdzi, że kandydat na męża powinien być bogaty i pobożny – westchnęła. – A czy mężczyźni, których widok przyprawia panny o drżenie serca, są bogaci albo pobożni?

Ravn milczał. Szedł ze wzrokiem wbitym w ziemię, rozmyślając.

Nie musisz się martwić małżeństwem, dziewczyno! Nic nie powinno cię już trapić! Żaden obleśny staruch nie będzie cię obmacywał swoimi paluchami, nie będzie pieścił twego ciała, dotykał obwisłymi wargami twoich różanych ust, nie położy się w twym ciepłym łożu, żeby wyssać z ciebie młodość i siłę…

Co za idiotyczne myśli przychodzą mu do głowy? Westchnął ciężko.

Przedzierali się właśnie przez gęste zarośla.

– Pośpiesz się – popchnął niecierpliwie dziewczynę, czując, że znów wzbiera w nim furia.

Tova wpadła prosto na kłujące krzewy i podrapana wylądowała w błotnistej mazi.

– Uważaj, jak chodzisz! – wrzasnął i nawet palcem nie kiwnął, by jej pomóc. Za wszelką cenę starał się zatrzeć w pamięci obraz dziewczyny w ramionach starca. Przecież ona powinna należeć do młodego mężczyzny! krzyczało w nim wszystko, ale kiedy wyobraźnia podsunęła mu obraz Tovy z przystojnym, silnym młodzieńcem u boku, jego nienawiść jeszcze się wzmogła.

Dziewczyna podniosła się z trudem. Ręce i suknię miała oblepione błotem, na policzku czerwieniła się krwawa pręga. Cała radość w jej oczach zgasła. Zacisnęła zęby, ale nie zdołała stłumić jęku bólu.

– Chyba mam kolec pod paznokciem.

– I co z tego? Pośpiesz się, nie mam zamiaru zmarnować kolejnego dnia! – warknął, bo widok bezradnej, choć bardzo dzielnej dziewczyny wydał mu się nie do zniesienia. Włosy miała potargane, z rany na policzku kapała krew. Odświętna suknia, starannie wybrana na uroczystość poświęcenia kościelnych łąk i pól, była całkiem ubłocona.

Dlaczego nikt nie nauczył go stawiać czoło takim sytuacjom?

Grjot często powtarzał: „Ravn, trzymaj się z dala od kobiet! Z nimi tylko kłopoty!” Więc słuchał rad swego opiekuna, uważając je za rozsądne.

Dziewczyna szła przodem, a właściwie potykała się co chwila, jakby w ogóle nie patrzyła, gdzie stawia stopy. Usiłowała wyjąć kolec z palca.

Ravn posłał jej przelotne spojrzenie. Czyżby dumna córka rycerza płakała? Niemożliwe, a jednak rzeczywiście zauważył krople łez w oczach okolonych długimi rzęsami.

Poczuł gorzki smak triumfu, przeklinając jednocześnie swój los. Że też przyszło mu odgrywać rolę niańki!

– Chodź! – powiedział ostro i ścisnąwszy ją za ramię, pociągnął na brzeg szemrzącego strumyka. Zmusił dziewczynę, by kucnęła, i opłukał jej ręce w wodzie. A potem szarpnął, nakazując jej, żeby wstała.

Tova nie odezwała się ani słowem, apatycznie pozwoliła mu dotknąć dłoni i obejrzeć paznokieć.

Stali tak blisko siebie, że czuła ciepło bijące od niego. Nie miała mu jednak nic do powiedzenia, straciła już wszelkie nadzieje na to, że ten człowiek może się zmienić.

– Mocno utkwił ten kolec – odezwał się Ravn. – Inaczej go nie wydostanę, jak tylko nacinając skórę.

– Proszę bardzo – odparła Tova beznamiętnie.

Patrzył na jej drobną dłoń w jego potężnej ręce. Nigdy jeszcze nie odczuwał takiego wzruszenia. Niepewnie ujął nóż, a gdy ostrze błysnęło w słońcu, wzdrygnął się, przypomniawszy sobie o zadaniu, które miał wykonać. Wyobraził sobie, jak podprowadza dziewczynę prawie pod dom i…

– Co się stało? – zapytała. – Dlaczego upuściłeś nóż?

Ravn ocknął się i podniósł go z ziemi.

– Jest trochę tępy – odpowiedział z trudem, niemal nie poznając własnego głosu. – Stój spokojnie!

Napięła ciało, zacisnęła zęby i oczy, by nie krzyczeć z bólu.

Ku swemu wielkiemu zdumieniu uświadomił sobie, że stara się być delikatny, dotyka jej paznokcia, jakby był z kruchej porcelany. Co ja robię? zadawał sobie w duchu pytanie. Przecież to bez sensu. Nim słońce zajdzie, nie będzie jej wśród żywych. Czy nie lepiej byłoby ją trochę podręczyć?

– Gotowe, idziemy! – zarządził stłumionym głosem.

– Dziękuję – odrzekła miękko Tova.

Stawiając zdecydowane kroki, ruszył pośpiesznie. Czuł się okropnie, gorzej niż po przepiciu. Na pewno zaszkodził mi ten wczorajszy chleb, pomyślał, desperacko próbując oszukać samego siebie.

– Dlaczego nic nie mówisz? – warknął, nie mogąc dłużej znieść dzwoniącej w uszach ciszy.

– A po co? Przecież nie mamy sobie nic do powiedzenia!

Ravn wzburzył się. O czym ona w ogóle mówi? Przecież z nikim do tej pory nie zamienił tylu słów co z nią. Zwierzył jej się ze swego pochodzenia i…

Dotknięty do żywego po raz kolejny zapragnął ją ukarać: uderzyć, pokazać, kto jest silniejszy. W ostatniej chwili zdołał się jednak powstrzymać, bo i tak, mimo swej fizycznej przewagi, za każdym razem czuł się pokonany.

Dawno już przeprawili się przez wezbrane wody potoku. Dziewczyna potulnie przytrzymała brzozowy pień i pomogła Ravnowi przejść na drugi brzeg. Nie próbowała uciekać, wracała wszak do domu i nie przeczuwała nawet, że może jej grozić jakieś niebezpieczeństwo.