– Przepiękny – szepnęła macocha. – Dostaniemy za niego więcej, źle oszacowałeś jego wartość!

– Rzeczywiście! Zerwiemy tę umowę, którą już zawarliśmy. Ja…

Urwał, a dalsze słowa uwięzły mu w gardle. Rzucił naszyjnik, by chwycić się za szyję.

Matylda w okamgnieniu zrozumiała, co może się za chwilę wydarzyć, więc czym prędzej wyprowadziła dzieci na dwór i zostawiła je pod opieką młodziutkiej służącej. Potem wróciła do pokoju gościnnego.

Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Matka Emila krzyknęła i rzuciła się, by złapać upadający naszyjnik. Trzymała go kurczowo, wołając do syna:

– Emilu, zwariowałeś, nie pozwolisz chyba zabrać im skarbu, on jest przecież wart tysiące… – urwała. – Emilu, Emilu, co ty robisz?

Wyraźnie nie mógł złapać powietrza. Twarz mu posiniała i nabrzmiała, zachwiał się i upadł. Matka puściła naszyjnik i upadła na kolana obok syna.

– Emil! Co ci jest? Pomóżcie mu!

Alvar działał szybko.

– Jedyne co może pomóc – powiedział – to zakopanie klejnotu w ziemi, w grobie Huldy. Gdzie jest torebka?

Sięgnął po naszyjnik, ale matka Emila była szybsza i przysunęła go do siebie.

– O, nie, nawet nie próbuj! On jest mój!

– Ale…

Krzyknęła. Na oczach przerażonych zebranych jakaś niewidzialna siła uniosła ją i uderzyła o kant stołu.

– Puść naszyjnik! – krzyknęło kilka osób naraz.

– Nigdy! Jest mój, mój… Oczy! Kto to jest? Patrzy na mnie takimi okropnymi…

Znów poderwało ją w górę i rzuciło o ścianę. Twarzą uderzyła o ramę obrazu. Krew ochlapała tapety. Stangret usiłował przytrzymać swą chlebodawczynię, ale znów ta sama siła ponownie wyrwała mu ją z rąk i popchnęła wzdłuż pokoju, uderzając nią o kanciastą szafę.

Dłoń macochy zacisnęła się zachłannie wokół naszyjnika. Nikt nie miał czasu spojrzeć na Emila, który leżał nieruchomo na podłodze z wyciągniętym językiem.

W końcu macocha upadła.

Krzyk ucichł. Ściany, stół i szafa zaplamione były jej krwią.

Zupełnie jak ołtarz ofiarny.

Świadkowie zdarzenia stali cicho, porażeni, sparaliżowani przez strach.

Emil ocknął się. Nie podnosił się jednak. Próbował coś powiedzieć, ale słowa brzmiały niczym zduszone jęki.

Stangret uklęknął przy nim i spytał:

– Co mówisz, panie?

– Przeszło mi – zdawał się mówić. – Ale co to za czarownica? Te oczy?

Jego pałające nienawiścią spojrzenie napotkało wzrok Matyldy. Widzisz, nie umarłem. Wygadywałaś bzdury! To był tylko atak choroby gardła. Gdzie naszyjnik? Jest mój!

– Ma go twoja matka, Emilu. Przykro mi…

Odwrócił głowę.

– Nie widzę dokładnie. Czy to ona leży na podłodze? Co to za krew? Zabiliście ją, podli? Zabiliście?

– Nie. Nikt z nas jej nie ruszył. To sprawa Huldy. Twoja matka kurczowo trzyma w dłoni naszyjnik. Boimy się go tknąć.

Usiadł z pomocą stangreta. Krzywiąc twarz w bólu dotykał szyi.

– Diabły! – syczał. – Zabiliście moją matkę i próbujecie zwalić winę na naszyjnik. Jesteście szaleni. Wolę stąd wyjść, nim na mnie podniesiecie rękę. Chcecie zabrać naszyjnik, przyznaj się, Matyldo. Ty i twój kochanek.

– Emil, bądź rozsądny! Pozwól nam odnieść skarb z powrotem do grobu Huldy. Wrzuć go do skórzanej torebki.

– Przestań gadać – usiłował krzyknąć Emil, ale tylko zacharczał. – Chcę stąd wyjść. Pomóż mi wstać!

Ale zanim podał rękę stangretowi, spojrzał w stronę martwej matki. Dłoń, w której zaciskała klejnot, zwrócona była ku niemu. Siłą wygiął jej palce i wydostał naszyjnik.

– Emil, zastanów się – prosiła Matylda.

Machnął tylko ręką zniecierpliwiony. Wsparty na ramieniu stangreta pokuśtykał do wyjścia.

– Żeby nikt z was mi go nie zabrał – rzekł zachrypniętym głosem już przy drzwiach – powieszę go sobie na szyi.

I przełożył klejnot przez głowę.

– Pięknie, co?

– Dobry Boże – szepnął Alvar i przytrzymał mocno Matyldę, która wykonała gwałtowny ruch w stronę Emila.

Pozostali stali bezradni, wpatrując się w niego. Służąca, widząc Emila wychodzącego ze stangretem, pośpiesznie zaciągnęła dzieci do służbówki.

Emil odepchnął swego pomocnika.

– Teraz już sobie sam poradzę. Widzicie? Wszystko chcieliście mi zabrać, zabiliście moją matkę, ale to ja mam naszyjnik. To ja będę bogaty!

Chwiejnym krokiem przeszedł przez dziedziniec w stronę powozu, po drodze mijając drzewo rosnące na środku.

Nigdy wcześniej Matylda nie zwróciła uwagi na to, że gałęzie zwisają tak nisko. Naraz doszedł ich przeraźliwy krzyk, a światło z okien oświetliło makabryczną scenę.

Emil zahaczył naszyjnikiem o wystający konar i zawisł na nim. Jak to się stało, nie byli w stanie pojąć. Nogami nie mógł sięgnąć podłoża. Prawdopodobnie gałąź uniosła się i nim ktokolwiek zdążył podbiec, Emil się udusił…

Wszelkie próby przywrócenia go do życia spełzły na niczym.

Kiedy wszyscy zajęci byli Emilem, usłyszeli krzyk jednego ze służących. Odwrócili się i spostrzegli to samo co on: w oknach pokoju gościnnego buchnęły płomienie, oświetlając cały dwór. Rozległy się złowieszcze trzaski.

– O, nie! – krzyknęła Matylda. – Szybko, ratować ludzi i zwierzęta!

Wszyscy zapomnieli o martwym Emilu. Gorączkowo gaszono pożar i wynoszono dobytek. Inwentarz został wyprowadzony na okoliczne łąki.

Dość szybko udało się opanować zagrożenie, ale matka Emila spłonęła w środku. Pokój gościnny został całkowicie zniszczony.

Służba spisała się nienagannie i z największym poświęceniem uratowała większość mebli i przedmiotów codziennego użytku.

Tylko to, co znajdowało się w największym pokoju, zostało bezpowrotnie stracone.

Nikt jednak nie odczuwał z tego powodu żalu. Zbyt wiele nieprzyjemnych zdarzeń miało tam miejsce.

ROZDZIAŁ XIX

Ustalono, że Alvar zajmie się najtrudniejszym: zdejmie naszyjnik z szyi Emila i zakopie go w grobie Huldy. Szaloną propozycję któregoś z parobków, by pogrzebać Emila z przeklętym klejnotem, odrzucono z niesmakiem.

Matylda stała wraz z innymi na dziedzińcu i drżała na całym ciele.

– Naszyjnik musi wrócić na swoje miejsce – upierała się. – Musimy dopilnować, by zło znalazło się na powrót głęboko w ziemi.

Stary kucharz odezwał się z powagą:

– Tak, to jedyne rozsądne wyjście. I niech mi wolno powiedzieć w imieniu wszystkich, że ulżyło nam, gdy zobaczyliśmy cię w dobrym zdrowiu, panno… pani Matyldo. Ale jeśli chodzi o przyczynę wszelkiego zła, to nie jestem pewien, czy nie leży tutaj… Wprawdzie nie należy wyrażać się źle o zmarłych, ale…

Pozostali służący kiwnęli głowami uroczyście.

Kiedy oni zajęci byli rozmową, stangret Emila ukradkiem zdjął klejnot z szyi swego zmarłego pana i wsunął do torebki, którą w zamieszaniu wyniósł z domu. Zamierzał wyśliznąć się nie zauważony przez bramę, wolny i bogaty. Wiedział, że we dworze nie ma już czego szukać.

Ale Hulda nie puściła mu tego płazem.

Niczym Vanlande z rodu Inglingów, który przed wieloma setkami lat został opętany przez nasłaną przez Huldę wiedźmę, tak teraz stangret został powalony w zwieńczonej łukiem bramie. Jakaś koszmarna zjawa dosiadła go i usiłowała mu połamać wszystkie kości.

Nieszczęśnik wył jak oszalały:

– Weźcie to! Weźcie to diabelstwo!

Nie mógł otworzyć dłoni, która ściskała kurczowo paski skórzanego mieszka. Alvar wziął od jakiegoś parobka nóż i szybkim ruchem odciął rzemienie.

Stangret uniósł się, z trudem łapiąc oddech. Matylda po raz pierwszy zachowała się przytomnie i nie popadła w sentymentalny ton.

– Precz! – krzyknęła surowo. – Odejdź stąd i nigdy nie wracaj!

Wstał niepewnie, oparł się o ścianę, a potem chwiejnym krokiem wyszedł za bramę i zniknął w mroku nocy.

Było już bardzo późno, dzieci spały w pokoju, który nie ucierpiał w pożarze. Dym i zapach spalenizny zalegały nad domostwem. Wszyscy odczuwali straszne zmęczenie i ciągle nie mogli wyjść z szoku.

– Może odpoczniesz? – zaproponował Alvar. – Wiesz, że mogę zrobić to sam.

– Nie, nie zostawię cię sam na sam z wiedźmą. A poza tym nie zdołam zasnąć, póki tego nie załatwimy.

Dziewczyna nadal była wstrząśnięta, szczękała zębami i z trudem wymawiała słowa.

Ale Alvar rozumiał, o co jej chodzi. Wziął długi drąg i zahaczywszy o resztki rzemieni, uniósł torebkę z naszyjnikiem.

Nie pozwalając nikomu zbliżyć się do niej, okrążyli zabudowania i wielką gromadą, zaopatrzeni w łopaty i lampy, ruszyli w stronę kurhanu.

Matylda, która szła obok Alvara, powiedziała głośno i dobitnie:

– Idziemy, Huldo, zwrócić ci twój prastary skarb. Nie mamy złych zamiarów! Przyrzekamy, że już nigdy nikt nie naruszy miejsca twego wiecznego spoczynku!

Wielu obecnych kiwało z zapałem głowami podczas tej przemowy. Większość z nich słyszała krążące po okolicy legendy o jakimś grobie w zagajniku. Teraz po raz pierwszy usłyszeli z ust Alvara i Matyldy całą historię o Huldzie.

Część służby została w domu, by opiekować się dziećmi i chorym Brorem. Do spalonego pokoju gościnnego nikt nie odważył się jednak zbliżyć.

Matylda, zanim poszła ze wszystkimi, zajrzała do rodzeństwa i upewniła się, czy śpią.

Teraz ja jestem właścicielką Hult, pomyślała, ja i moje rodzeństwo. Ale nie chcę tego dworu i myślę, że oni również.

Dotarli do kurhanu. Służące z odpowiedniej odległości oświetlały grób, chłopi stanęli w gotowości z łopatami.

Na znak Alvara wykopali głęboki dół i wrzucili skórzany mieszek z naszyjnikiem.

Nikt im nie przeszkadzał. W koronach drzew coś szumiało cicho, ale ten szum nie zwiastował niczego złego, nie ostrzegał ich jak ostatnio.

Uklepali starannie ziemię. Wszyscy byli zgodni co do tego, że nikt nie powinien się dowiedzieć, jaką tajemnicę kryje to miejsce. Im mniej osób wiedzieć będzie o grobie Huldy, tym lepiej dla następnych pokoleń.

– Wiesz, Matyldo – odezwał się Alvar, kiedy opuszczali zagajnik. – Czuję wielką ulgę. Jakbym się obudził z koszmarnego snu.