Ogarnęło go naraz nieprzyjemne uczucie, że Emil uczynił tak z premedytacją, w pełni świadom tego, jak niewinną, prostoduszną i uczciwą istotą jest jego żona. Wiedział, że całkowicie ją ubezwłasnowolnił takim rozwiązaniem. Wolał pozwolić jej odejść, niż dać jej rozwód, zepchnął ją w próżnię.

Ich jedyną nadzieją było, że któregoś dnia Emil sam będzie potrzebował rozwodu. Może znajdzie kobietę jeszcze bogatszą. Wątpliwe jednak, by taka kobieta go zechciała. Hulaszcze życie zaczynało odciskać ślady na jego twarzy, na sylwetce, w sposobie chodzenia, w głosie.

A jego stosunek do pieniędzy mógł przerazić i zniechęcić każdego.

Alvar nie widział wyjścia z tej skomplikowanej sytuacji. Postanowił jednak nie martwić się na zapas, lecz kolejno usuwać przeszkody.

Teraz musieli odnaleźć Brora. Wszystko inne może poczekać.

Alvar poszedł do swego pokoju. Tym razem udało mu się przezwyciężyć samego siebie.

ROZDZIAŁ XVII

Bror Nilsson Huldt słyszał głosy strażników jak przez mgłę.

– Nie, z tego tam już nic nie będzie. Damy mu zastrzyk, by skrócić jego cierpienia, czy wyrzucimy go na dwór, na zimno?

– Tak, rzeczywiście jest strasznie słaby, wciąż leży, bardziej trup niż żywy człowiek, zajmuje tylko miejsce i nasz czas.

Czas? pomyślał Bror wpółprzytomnie. Nie zauważyłem, by ktoś mi go poświęcał.

Był taki zmęczony, wszystko wokół niego i w nim płonęło z gorączki. Ubrania i nędzna pościel były przepocone, mokre od potu włosy chłodziły nieprzyjemnie czoło i kark. Nie przypominał sobie, by dostał coś do jedzenia, ale nie odczuwał głodu.

Dusza mu krwawiła. Leżał tu całkiem bez sił, nawet nie był w stanie podnieść ręki, by otrzeć pot z czoła. Oddech miał krótki, przyśpieszony.

Gdzieś w podświadomości zachował wspomnienie, że pozbył się tego okropnego ciężaru, czerwonej torby, którą miał zawieźć do Hult.

Nie zdołał jednak przypomnieć sobie, w jaki sposób udało mu się tego dokonać.

W każdym razie po tym fakcie wszystko wydało mu się łatwiejsze. Co prawda był chory, jednak zniknął dławiący go strach. Prysnęło wrażenie czegoś wstrętnego, zaraźliwego, co sprawiało, że sam czuł się odpychający, a ludzie na jego widok odwracali się plecami.

Co się właściwie stało?

Nie pamiętał. Nie potrafił sobie przypomnieć.

Przyjazny głos? Wiadomość dla Matyldy?

Nie, wszystko mu gdzieś umknęło.

Umieram, pomyślał. To o mnie rozmawiają. Śmiertelny zastrzyk? Wyrzucić na dwór?

Wszystko jedno. Pragnę jedynie spokoju.


– Czy jesteś pewien, że jedziemy dobrą drogą?

Alvar wstrzymał konie i rozejrzał się. Już od dłuższej chwili krajobraz był dość jednostajny.

– Nie wiem, powinienem pamiętać, ale…

– Nie zapamiętałeś żadnych charakterystycznych punktów?

– Nie. Zresztą nie szedłem drogą, a poza tym była noc.

– No, a kiedy cię tu przywieźli?

– Wtedy byłem nieprzytomny.

Matylda cicho westchnęła. Nie chciała okazywać zniecierpliwienia oraz niepokoju o Brora.

– Ale jak właściwie nazywa się ten dwór, do którego należały budynki gospodarcze, w których was ulokowano?

– Nie pamiętam. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek słyszałem tę nazwę.

– Ale wydaje ci się, że to gdzieś blisko?

– Tak. Moim zdaniem powinniśmy być na miejscu przynajmniej od godziny. Ale tam, gdzie, jak mi się wydawało, powinien stać dwór, nie było go.

Matylda milczała przerażona.

– Podjedźmy do tamtego wzgórza – westchnął Alvar. On także powoli tracił pewność siebie.

Co będzie, jeśli zabłądzili? O co mają pytać?

Ale przy wzgórzu odzyskał nadzieję. Nagle poznał okolicę.

Matylda odetchnęła z ulgą.


Wartownik przy wejściu do stajni popatrzył na nich wrogo.

Ujrzał młodą kobietę z wyższych sfer, o zmęczonych i pełnych niepokoju oczach, i postawnego mężczyznę, który sprawiał wrażenie źle ubranego. Wydawało się, że strój, jaki ma na sobie, nie pasuje do niego, był zbyt skromny jak na jego pozycję. Zlocistobrązowe włosy i czyste błękitne oczy. Gdzie widział już takie oczy?

Alvar bał się panicznie, że strażnik go rozpozna, bo wówczas ich plan ległby w gruzach, nie dostaliby się do środka. Przeciwnie, na nowo zostałby wzięty do niewoli. Nie mógł jednak pozwolić Matyldzie wejść samej do stajni Zbyt dobrze znał tych prostackich strażników.

Na szczęście panował mrok, a poza tym kiedy Alvar tu leżał, był brudny i zaniedbany. Teraz wyglądał całkiem inaczej. Jedyne, co mogło go zdradzić, to oczy.

Wartownik pilnował wejścia, nadzór nad chorymi jeńcami mieli inni strażnicy, których na szczęście nie wezwano. Wartownik schował się pod dachem, a przybysze szybko skryli się w mroku stajni.

Na spotkanie wyszedł im jeden z okrutnych sanitariuszy.

– Młody chłopak? – zdziwił się. – Nie, nie ma tu takiego. Już nie ma.

– A gdzie jest? – spytała Matylda. Wcześniej ustalili z kapitanem, że to ona będzie rozmawiać.

– Umarł, więc wynieśliśmy go na zewnątrz.

Matylda zachwiała się i pewnie by upadła, gdyby Alvar jej nie przytrzymał.

– Gdzie? – spytał zmienionym głosem, żeby nie zostać rozpoznany.

– Po drugiej stronie, przy północnej ścianie. Nie mieliśmy czasu nim się zająć – dodał sanitariusz przepraszająco, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. – Jeśli chcecie go zabrać, to proszę bardzo.

Nie zwlekając wyszli ze stajni i obeszli budynek dookoła. Zrozpaczona Matylda uczepiła się dłoni Alvara. Jej twarz pobladła z napięcia i strachu. Przecież mogło chodzić o Brora, ale też i o zupełnie innego chłopca.

Podeszli do sterty gnoju, gdzie rzucony niedbale, na brzuchu, leżał Bror.

Matylda jęknęła cicho, żałośnie, ale upierała się, by podejść całkiem blisko.

Alvar obrócił chłopca.

– Jest ciepły – rzekł niskim głosem bez wyrazu. – Rzucili go tu, żeby umarł. To ich stałe praktyki. Pamiętam… Zresztą to teraz bez znaczenia. Biegnij po powóz. Podjedź tu jak najbliżej.

Posłuchała go i poszła. Tymczasem Alvar badał chłopca.

– Bror? Jesteśmy tu. Matylda i ja, twój przyjaciel, Alvar.

Lekkie drżenie powiek musiało wystarczyć za odpowiedź.

– Teraz już wszystko będzie dobrze, Bror.

W każdym razie Alvar pragnął gorąco w to wierzyć.

Podjechał powóz.

– On żyje! – zawołał Alvar. – Szybko przenieśmy go do powozu i czym prędzej stąd odjeżdżajmy! Teraz liczy się czas!

Matylda płakała, kiedy unieśli jej brata i położyli na podłodze powozu. Alvar kazał jej chwycić lejce i powozić, a on tymczasem miał się zająć chorym. Zamierzał owinąć chorego w coś ciepłego i napoić go, bo na pewno organizm miał mocno odwodniony. Przypomniał sobie, jak zmuszano go do picia mętnej, zakażonej wody, kiedy leżał ranny w stajni.

Teraz mieli z sobą trochę mleka…

Do Hult jest tak strasznie daleko. Zresztą i tak nie będą mogli tam dłużej mieszkać.

Co zrobią ze śmiertelnie chorym chłopcem?

Muszą uczynić wszystko co w ich mocy.

Kiedy odjechali wystarczająco daleko, zatrzymali się nad rzeką i zajęli Brorem. Zdjęli z niego śmierdzące łachmany i wymyli go dokładnie, a potem założyli świeże ubranie, które pożyczyli w zajeździe, i owinęli chłopca w ciepłe, miękkie skóry.

Wydawało im się, że póki nie będzie czysty, nie ma szans wyzdrowieć.

– Próbowałem napoić go odrobiną mleka – rzekł Alvar. – Ale to trochę niebezpieczne, bo przełyka z trudem. Boję się, że może się udusić.

Matylda przytaknęła. Na jej twarzy malowało się napięcie i strach.

– Ale słyszał mnie, kiedy pierwszy raz odezwałem się do niego. Potem jakby coś się w nim załamało.

– Może poczuł ulgę?

– Możliwe. Teraz jest nieprzytomny, ale wydaje mi się, że już nie ma tak bardzo wysokiej temperatury jak na początku.

Przez chwilę, kiedy konie posilały się owsem, siedzieli przy chorym. Matylda ukradkiem ocierała łzy.

– Bror? – pytała co chwila, ale nie otrzymała odpowiedzi.

– Gdyby tylko udało nam się go nakarmić – westchnął Alvar.

– Może na razie organizm nie potrzebuje pożywienia? Może ważniejsze było dla niego, by poczuć się bezpiecznie?

– Miejmy nadzieję, że on jedynie wypoczywa.

– Tak – szepnęła Matylda.

– Tak – usłyszeli niczym echo z ust chłopca leżącego na podłodze powozu.

Popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się. Matylda płakała i śmiała się na przemian, a i Alvarowi oczy podejrzanie błyszczały.

– Teraz wszystko będzie dobrze, Bror – powiedziała dziewczyna ciepło i pogłaskała młodszego brata po policzku. – Alvar, twój przyjaciel, zaopiekuje się nami!

ROZDZIAŁ XVIII

W zajeździe Röstånga wynajęli powóz i stangreta, który miał odprowadzić wóz z Hult. Dzielili się na dwa wrogie obozy i nie mieli ochoty przebywać razem. Zresztą i tak brakowałoby miejsca.

Kiedy Matylda wręczała gospodarzowi zajazdu resztę swych oszczędności, ten szepnął cicho do niej i Alvara:

– Cieszę się, że ci dwoje nie są ze mną spokrewnieni. Ale zaglądałem do dzieciaków. Nic złego im się nie działo.

Podziękowali mu i udali się w powrotną drogę do domu. Maluchy nadal musiały przebywać z Emilem w charakterze zakładników, na szczęście Matylda zdążyła szepnąć im, żeby się nie bały, bo wszystko będzie dobrze.

Ale czy naprawdę?

Nie była wcale tego taka pewna. Czekała ich bardzo długa droga do Uppland, a teraz już żadne z nich nie miało pieniędzy.

Jaki status będzie miała w Uppland? Nie powinna mieszkać pod jednym dachem z Alvarem. Przecież jest mężatką…

Przyszłość jawiła się jej w ciemnych barwach.

I tylko jedno ją radowało: Bror zaczynał wracać do zdrowia. Nawet zjadł trochę kleiku i poznał młodsze rodzeństwo. Nie pozwolono im jednak podejść zbyt blisko, bowiem ciągle nie było wiadomo, co chłopcu właściwie dolega.

Emil i jego matka w ogóle nie przejęli się powrotem Brora, ledwie zarejestrowali jego obecność. Do głowy nie przyszło im spytać, jak się czuje. Jedynie macocha zastrzegła sobie, że nie zamierza siedzieć w tym samym powozie, co ten „zadżumiony”. Kto wie, co z sobą przywlókł?