Długie i bolesne.

Szczerze mówiąc, wolałby kolejną kulkę niż codziennie widzieć Maddy przez następne dwanaście tygodni.


Maddy miała ochotę skopać własny tyłek, kiedy jechała za samochodzikiem Mamy Fraser bitą, nierówną drogą wijącą się między cedrami i gigantycznymi głazami. Przyjazd tutaj był ogromnym błędem.

Powinna była wyjechać, kiedy tylko to zrozumiała. Właściwie zamierzała to zrobić, dopóki Joe jej nie rozzłościł.

Potarła czoło, na próżno próbując pozbyć się bólu głowy. Od lat nie straciła nad sobą panowania. A wystarczyły dwie minuty w towarzystwie Joego, aby słowa zaczęły wysypywać się z jej ust, nim zdążył je zarejestrować mózg.

Dlaczego, na Boga, Mama Fraser go nie uprzedziła? Jeśli ta kobieta zamierzała bawić się w Kupidyna, to zdecydowanie spudłowała.

Nagle Maddy poczuła się jak idiotka, że w ogóle myślała o pojednaniu. Kuliła się z zakłopotania, wspominając głupie marzenia, że spędzi spokojne lato z Joem. Równie dobrze może zamienić się w koszmar!

Dojechała do płaskiego terenu na zboczu góry. Mama zatrzymała się przed piętrowym budynkiem z cegły stojącym pośród osik. Wysiadłszy z samochodu, Maddy rozejrzała się po dolinie.

Widok dosłownie zaparł jej dech. Daleko poniżej rzeka odbijała błękitne niebo, meandrując między wysokimi, czarnymi topolami. Obóz podkreślał urodę krajobrazu rozrzuconymi rustykalnymi budynkami. Na horyzoncie piętrzyły się góry. Wszystkie te kształty i kontrasty porywały jej artystyczną duszę; aż palce świerzbiły, żeby złapać za pędzel.

– I co o tym myślisz? – zapytała Mama, opierając się na lasce, by przejść po twardej ziemi.

Słabowitość kobiety dobitnie przypomniała Maddy, ile lat upłynęło. Kiedy ostatni raz ją widziała, Mama była po sześćdziesiątce. Pułkownik żył. A Maddy nie znała jeszcze Nigela ani Christine i Amy. Minęło tyle lat, tyle życia. Co przyniesie następne dziesięć albo dwadzieścia lat?

Odwróciła się, żeby popatrzeć na dolinę.

– Stwierdziłabym, że tu jest pięknie, ale to za mało powiedziane.

– Są rzeczy, których same słowa nie oddadzą. To dlatego Bóg dał nam artystów. I dlatego ta ziemia przyciągnęła tu ich tylu. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, co obudzi w tobie.

„Jeżeli tu zostanę”. Maddy poczuła ciężar na sercu.

Matka Joego podeszła do samochodu i zajrzała przez okno na tylne siedzenie.

– Wygląda na to, że przywiozłaś nieco więcej niż standardowy plecak na obóz.

– Nigdy nie opanowałam sztuki pakowania tylko niezbędnych rzeczy.

– Cóż, przenieśmy to do twojego mieszkania.

– Mamo… – Maddy zatrzymała ją, gdy kobieta sięgała już do klamki. – Nie jestem pewna, czy to rozsądne…

– Madeline, chyba nie myślisz o tym, żeby się przestraszyć i uciec, co? Dziewczyna, którą znałam, miała więcej ikry.

– Dziewczyna, którą znałaś, dużo się nauczyła w ciągu ostatnich lat. Na przykład że nie warto pędzić przed siebie, ignorując znaki ostrzegawcze. Beztroskie działania mogą się skończyć czołowym zderzeniem.

– Tak właśnie widzisz to, co zdarzyło się między tobą a Joem? Jakby to był wypadek samochodowy?

– A jak inaczej to nazwać?

– Przeznaczenie. – Pokiwała głową i otworzyła drzwi. – A teraz chodź, wniesiemy twoje rzeczy.

Bojąc się, że kobieta sama będzie chciała nosić walizki, Maddy z trudem wytaszczyła najcięższą z tylnego siedzenia. Zawsze może ją potem znieść na dół, uspokajała się, gdy szła za Mamą po schodach na zewnątrz budynku.

– Przeznaczenie to często nic dobrego – burknęła, ciągnąc walizkę krok za krokiem.

– I nie zawsze coś złego. – Mama wspinała się, trzymając mocno za poręcz. – Och, przyznaję, swego czasu byłam zła na ciebie, bo złamałaś serce mojemu chłopcu, ale myślę, że stało się tak, jak chciał Bóg. Może i jesteście stworzeni dla siebie, ale musieliście dorosnąć. Więc Bóg oderwał cię na chwilę. A teraz sprowadził z powrotem. – Dotarła na małe półpiętro i wyciągnęła klucze z kieszeni spodni.

– Właściwie to pani mnie sprowadziła. – Maddy starała się złapać oddech. Kręciło jej się w głowie. – Zdaje sobie pani sprawę, że Joe jest teraz na panią wściekły.

– Przejdzie mu. – Mama otworzyła drzwi i weszła do środka.

– Z tego, co przed chwilą zauważyłam, nie należy do mężczyzn, którzy łatwo wybaczają i zapominają.

Maddy przeciągnęła walizkę przez próg gotowa dalej się spierać, ale mieszkanie odwróciło jej uwagę. Słabe światło pojedynczej żarówki oświetlało maleńki pokoik, gdzie ścianka działowa oddzielała kuchnię i część jadalnianą od sypialni. W powietrzu unosił się zatęchły zapach nieużywanego pomieszczenia.

Niemal się roześmiała, myśląc, że zdecydowanie przebyła daleką drogę od zamożnego domu na wzgórzach West Austin do tej chatki. Prawda jednak była taka, że dorastała w średniozamożnej okolicy i zawsze czuła się trochę nieswojo w kręgach Nigela. Nie żeby był jakimś strasznym bogaczem, stał tylko parę szczebli wyżej na drabinie społecznej od rodziny żyjącej z pensji policjanta.

Tutaj jednak miała niewielką przestrzeń, którą mogła zagospodarować. Miejsce, gdzie można uciec, malować i zacząć na nowo życie.

Mama westchnęła.

– Nasza ostatnia koordynatorka rzemiosła pięknie urządziła to mieszkanko. Teraz wygląda potwornie spartańsko.

– Nie szkodzi – zapewniła ją Maddy.

Już rozważała możliwości. Ładny obrus na okrągły stoliczek, który stał między dwoma składanymi krzesłami. Kołdra i ozdobne poszewki na poduszki i materac na metalowym stelażu. A na podniszczony, stary fotel stojący w ciemnym, zakurzonym kącie pokrowiec. Obok postawi lampę do czytania.

– Dobra nowina jest taka – Mama podeszła do zasłony – że tutaj żyje się przede wszystkim na dworze.

Pociągnęła za sznurek i odsłoniła szerokie, przesuwane, szklane drzwi. Do środka wlało się słońce, zamieniając zatłoczoną przestrzeń w coś jasnego i wspaniałego.

Maddy odstawiła walizkę i wyszła za Mamą na wielki balkon z plecionymi meblami. W glinianych donicach tkwiły resztki roślin, które nie przetrwały zimy, ale Maddy z łatwością wyobraziła sobie ten podniebny salon zalany zielenią i radosnymi kwiatami.

Podeszła do niskiej ścianki i zagapiła się na widok, stąd jeszcze piękniejszy. Wtedy jej wzrok padł na budynki biura i jej entuzjazm osłabł.

– Mamo, czemu nie powiedziała mu pani, że przyjeżdżam?

– Bo upierałby się, żebym wycofała propozycję. A teraz już przyjechałaś i jest za późno.

– Wzbudziła w nim pani ogromne poczucie winy, żeby pozwolił mi zostać.

– Tak, przyznam, że nieźle mi to wyszło. – W jej oczach pojawił się błysk.

Zwykle Maddy podzielała rozbawienie Mamy, teraz jednak westchnęła z żalem.

– Może byłoby lepiej, gdybym rzeczywiście wyjechała.

– To właśnie chcesz zrobić? Wyjechać bez walki?

– Szczerze mówiąc, myśli rozbiegły mi się w tyle stron, że nie wiem, czego chcę.

– Więc moim zdaniem masz nad czym się zastanowić. Zostań przynajmniej na tyle, żeby zorientować się, czego chcesz.

„Zrozum, czego chcesz”. Słowa z książki Jane odezwały się echem w głowie Maddy, budząc stare tęsknoty, które kiedyś były tak ważną częścią jej osoby. Tęsknoty, które zgubiła po drodze. Żeby być artystą. Nie po prostu kompetentnym malarzem, jakim była teraz, tworzącym miłe dla oka obrazy olejne. Chciała znaleźć klucz, który uwolniłby potencjał, jaki w sobie czuła.

Patrząc na krajobraz, marzyła, żeby wypakować farby i rozstawić sztalugi właśnie tutaj. Gdziekolwiek spojrzała, setki obrazów czekały na utrwalenie.

– Zostawię cię, żebyś się rozgościła. – Mama wycofała się do szklanych drzwi. – Jesteś wolna do zebrania pracowników.

– Zebrania? – Maddy otrząsnęła się z myśli, kiedy przypomniała sobie, co Joe powiedział koordynatorkom. – Och. A tak. O czwartej. – Zagryzła usta i spojrzała na biuro.

– Nie martw się. Joe ma całe popołudnie, żeby ochłonąć, a raczej nie urządzi sceny przy dziewczętach.

– Nie liczyłabym na to – zawołała do wychodzącej Mamy.

Kiedy usłyszała jej śmiech, poczuła jeszcze jedną starą tęsknotę: dlaczego nie mogła mieć takiej matki? Kogoś z taką siłą?

Została sama. Zerknęła na zegarek. Miała do spotkania trzy godziny. Mnóstwo czasu, by odezwać się do Christine i Amy, dać im znać, że dotarła cała i zdrowa.

Z trudem wciągnęła walizkę na materac. Warknęła na swój egzemplarz Jak wieść idealne życie, a w końcu spomiędzy kilku par sandałów wygrzebała niedużego laptopa. Kilka sekund później podłączyła go do gniazdka telefonicznego obok wielkiego, brzydkiego fotela.

Otworzyła skrzyknę pocztową i przejrzała nowe wiadomości od przyjaciółek. Przez ostatnie lata tak regularnie rozmawiały przez e-maile, że stało się to częścią ich codziennego życia, zupełnie jak poranna pobudka. O tej porze w dni robocze Amy powinna siedzieć przy biurku i odpowiadać w ciągu kilku sekund. Christine nie odpowie, dopóki się nie obudzi i nie zacznie szykować do cmentarnej zmiany na ostrym dyżurze.

Kiedy skończyła czytać, zaczęła nowy wątek.

Temat: Dojechałam.

Wiadomość: Mogę po prostu powiedzieć, że chcę zastrzelić Jane Redding za napisanie tej książki? „Zostaw przeszłość za sobą”. Co za bzdura!

Amy: Ups, rozumiem, że pierwsze spotkanie z Joem nie wypadło najlepiej.

Maddy: Można to tak ująć. Co udowadnia, że Jane się myliła. Przeszłość nigdy nie odchodzi. To tak jak upychanie błędów na dnie szafy. Można o nich długo nie pamiętać, ale kiedy odgarniesz najczęściej używane ciuchy, znajdujesz je: leżą tam, gdzie je zostawiłaś, niektóre nawet jeszcze brzydsze, niż pamiętałaś. Nie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ani nie wyładniały, gdy nie patrzyłaś na nie.