– Co będziesz?! – Wrzasnął głosem żołnierza w czasie walki. Ale to nie był front ani wojna. Nie musiał przekrzykiwać huku strzałów, a jego ciału nie groził postrzał. Stał w jednym z najbezpieczniejszych miejsc na świecie, w biurze obozu jego matki. Zapach sosny i szałwi napływał przez otwarte okna i drzwi. Na dworze śpiewał ptak.

A przed nim stała Maddy.

Maddy Howard. Nie Madeline Mills, jak brzmiało nazwisko kobiety, którą zatrudniła matka. Odpowiedź uderzyła go niczym pocisk prosto w pierś. Matka to ukartowała. Zrobiła specjalnie!

– Zabiję ją!

– Przepraszam. – Maddy przynajmniej miała dość przyzwoitości, aby się zarumienić. – Myślałam, że wiesz.

– Powiedziała ci, że prowadzę jej obóz? Wspomniała, że będziesz pracować dla mnie?

– Oczywiście. Zakładałam, że chciałeś… – Zrobiła krok w tył, w stronę drzwi, gotowa do ucieczki. – To ewidentnie jakaś pomyła. Może powinnam po prostu…

Wychodziła.

Jego puls wskoczył na wyższe obroty. Joe nie chciał nigdy więcej widzieć Maddy, ale teraz, kiedy się tu zjawiła, jeszcze bardziej olśniewająca niż kiedyś, jak jakaś piekielna ożywiona fantazja, nie chciał, żeby tak po prostu odeszła. Jezu, czy to aż tak zakręcone? To takie żenujące zdać sobie sprawę, że nadal jej pragnął. Piętnaście lat po tym, jak go odrzuciła, nadal jej pragnął.

– To zdecydowanie pomyłka – starał się mówić jak najspokojniej. – I chyba rzeczywiście, najlepiej jeśli po prostu…

Wskazał w stronę drzwi, tłumacząc sobie, że tak będzie najlepiej. Już się odwróciła i odchodziła ze spuszczoną głową. Jeszcze kilka kroków, a znowu zniknie z jego życia. Niewidzialna pięść chwyciła go za serce.

– Chryste, Maddy, nigdy nie byłaś dobra w myśleniu, ale tym razem przeszłaś samą siebie.

Dlaczego do cholery nadal mówił? „Zamknij się, idioto, i daj jej odejść”.

– Skąd myśl, że możesz tak sobie tu przyjechać i pracować dla mnie przez lato, jakby między nami nigdy nic nie było?

Zatrzymała się. Podniosła głowę. Gdy się odwróciła, jej oczy płonęły.

– Może stąd, że to było lata temu, a ja uznałam, że dorosłeś na tyle, by się z tym pogodzić.

– Oczywiście, że mam to już za sobą – warknął i zamierzał usiąść, aby udowodnić, do jakiego stopnia obecność Maddy jest mu obojętna.

Tyle że krzesło nie stało na miejscu i niewiele brakowało, a wylądowałby na tyłku, ale złapał równowagę. To byłoby piękne, co? Szarpnął krzesło z podłogi i z hukiem odstawił na miejsce. Opadł na nie i na oślep zaczął przerzucać papiery.

– To, że już mi przeszło, nie oznacza, że chcę, abyś dla mnie pracowała. Z tego, co pamiętam, nie byłaś najbardziej odpowiedzialną osobą na świecie.

– Nie byłam odpowiedzialna! – Poczuła ucisk w gardle. – Joe, wtedy byłam niemalże… niemalże dzieckiem.

– Dzieckiem? – Ogarnął jej kształtne ciało ostrym spojrzeniem. – Nie tak to zapamiętałem.

I rzeczywiście: wszystko pamiętał. Pamiętał, jak wyglądała nago, jak pachniała jej skóra, jak się śmiała, nawet kiedy się pieścili… nawet, kiedy z zapałem nastolatka poruszał się w niej mocno. Pamiętał doskonale, jakie to było uczucie.

Chryste. Dostał wzwodu.

Przesunął ręką po twarzy.

– Nie chcę cię tutaj.

– Twoja matka mnie zatrudniła.

– A ja zwalniam.

– Z powodu tego, co wydarzyło się, gdy byliśmy głupimi nastolatkami?

– Nie. – Zazgrzytał zębami. Nie chciał na nią patrzeć. – Ponieważ nie nadajesz się do tej pracy.

– Na stanowisko koordynatora od plastyki i rzemiosła? – Jej głos stał się wyższy o oktawę. – Mam dyplom ze sztuk pięknych. Jakim cudem nie mam kwalifikacji, aby uczyć rzemiosła na obozie letnim?

– Znam cię, Maddy. – Przerzucił ponownie papiery, robiąc bałagan w poukładanych stosach. – W szkole średniej miałaś trzy razy pracę i z każdej cię wyrzucili.

– Bo zawsze mnie namawiałeś, abym się urwała i żebyśmy pojechali nad jezioro. – Kiedy nadal na nią nie patrzył, podeszła do biurka i oparła o nie ręce. – Czy nie przyszło ci do głowy, że mogę być inną osobą niż wtedy? Wiesz, ludzie się zmieniają.

Spojrzał prosto w jej zielone oczy, tak piękne, że aż go serce bolało.

– Nie, nie aż tak.

– Najwyraźniej. – Złość dodała koloru jej policzkom. – Nadal jesteś uparty jak osioł i… i… egoistyczny jak wtedy, kiedy miałeś osiemnaście lat. Boże, co ja w tobie widziałam?

– Myślę, że oboje znamy odpowiedź na to pytanie. – Miał ochotę powiedzieć coś okrutnego, co by ją zraniło do żywego, ale słowa uwięzły mu w gardle. – Nie możesz tu pracować. Koniec dyskusji.

– Nie możesz mnie zwolnić! – wrzasnęła.

Jakie to typowe dla Maddy. Wystarczy powiedzieć jej, że czegoś nie może, i nagle jest to jedyna rzecz, którą koniecznie i absolutnie musi zrobić, choćby się waliło, paliło.

– To nie jest twój obóz. Tylko twojej matki.

– Tak, ale prowadzę go dla niej. – Wstał z krzesła, oparł dłonie na biurku i stanął z nią nos w nos. – I mówię…

Jej zapach uderzył go jak cios prosto w brzuch. Dziki, słodki aromat, który dotarł prosto do jego mózgu i uwolnił zabarykadowane wspomnienia. Smak jej ust. Dotyk jej palców na skórze. Wyraz jej twarzy, kiedy siadała mu na kolanach. Brzmienie jej głosu, gdy mówiła „kocham cię”.

To wspomnienie uderzyło najmocniej.

Spojrzał na jej usta. Wystarczyło, żeby pochylił się do przodu parę centymetrów, a mógłby posmakować jej słodkich, pełnych ust. Westchnęła cicho, jakby czytała w jego myślach.

– Madeline? – Z parkingu dobiegł głos jego matki.

Joe natychmiast wyprostował się na sekundę przed tym, kiedy starsza kobieta, utykając, weszła na tyle szybko, na ile pozwalała jej laska. Z kruchymi kośćmi i delikatnymi, siwymi włosami wyglądała jak każda osiemdziesięcioparolatka, ale błękitne oczy miała nieustająco lśniące.

Uśmiech rozświetlił jej pomarszczoną twarz.

– Jesteś! Harold przy bramie powiedział mi, że przyjechałaś. – Wyciągnęła wolną rękę. – Jak dobrze cię widzieć!

Joe stał sztywno i milczał, patrząc, jak kobiety się objęły. Miał ochotę podnieść matkę, wynieść na zewnątrz i ostro zapytać, co sobie myślała, zatrudniając Maddy i nie ostrzegając go. Nie była ani głupia, ani nieczuła. Jak mogła to zrobić?

– Mnie też miło panią widzieć. – Maddy przymknęła oczy, ciesząc się z objęć. – Tak mi pani brakowało.

– To twoja wina – zbeształa ją Mama.

– Proszę, niech pani nie zaczyna – Maddy szepnęła tak cicho, że Joe ledwie to usłyszał.

Mama odsunęła się na odległość ramienia.

– I tylko patrzcie na nią. Jeszcze piękniejsza. – Zerknęła na Joego. – Nie uważasz, że jeszcze wypiękniała?

Maddy zarumieniła się i wbiła wzrok w podłogę.

– Mamo… – powiedział z całym spokojem, na jaki było go stać. Dla całego świata mogła być Mamą Fraser, ale od dnia sfinalizowania adopcji dla niego stała się mamą. – Mogę cię prosić na słówko?

– Oczywiście. – Uśmiechnęła się i czekała.

– Na zewnątrz.

– A tu nie możesz? – zapytała tak niewinnie, że mało mu głowa nie eksplodowała.

Maddy Spiorunowała go wzrokiem.

– Chce pani kazać, żeby mnie pani zwolniła.

– A dlaczego miałabym to robić, skoro dopiero tu przyjechałaś? – Mama ścisnęła dłoń Maddy. – Nie mogłam się doczekać, żebyś tu przyjechała, moja droga.

– A ja wręcz przeciwnie – wtrącił się Joe. – Właściwe to chciałbym się dowiedzieć, skąd w ogóle Maddy wiedziała, że szukamy kogoś do pracy.

– Bo do niej napisałam, rzecz jasna – oznajmiła matka, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie. – Potrzebowaliśmy nowego koordynatora od rzemiosła, a wiedziałam, że ona idealnie się nada. Poza tym uznałam, że taka praca będzie dobra dla kobiety, która dopiero co owdowiała. Jeden z powodów, dla którego kupiłam obóz po śmierci Pułkownika, to fakt, że nic tak nie łagodzi żalu jak towarzystwo młodych ludzi.

– Owdowiała? – Joe spojrzał na Maddy.

Była wdową? Nie wiedział nawet, że wyszła za mąż. Te parę razy, kiedy jego matka wspomniała jej imię, on albo zmieniał temat, albo wychodził z pokoju. Chociaż – co za głupek! – to tłumaczyło zmianę nazwiska. Jak mógł na to nie wpaść!

– Zgadza się, kochanie. – Smutek przyćmił oczy jego matki. – Domyślam się, że z początku jej obecność tutaj może być trochę niewygodna, ale oboje jesteście dorośli i wiem, że jesteś prawdziwym mężczyzną, który sobie z tym poradzi. Poza tym będzie mi miło mieć Maddy pod ręką. Pozostałe dziewczyny są takie młode. Tęsknię za kobietą, z którą mogłabym porozmawiać. Taką, która wie, co to znaczy stracić męża.

Joe już wiedział, że przepadł. Co mógłby powiedzieć? „Nie, nie jestem prawdziwym mężczyzną i nie poradzę sobie z tym”? Albo: „Wiem, że uratowałaś mnie od życia za kratami albo na ulicy, ale nie, nie pozwolę ci na towarzyszkę, która pomoże ci poradzić sobie z żałobą”? Nie mógł nawet powiedzieć: „Daj spokój, mamo, Pułkownik umarł lata temu”, bo sam każdego dnia za nim tęsknił.

Mama uśmiechnęła się do niego, a jej błękitne oczy rozbłysły.

– Tak naprawdę to nie masz nic przeciwko, prawda? Odpowiedział wymuszonym uśmiechem.

– Oczywiście, że nie.

– Dobrze więc. – Poklepała Maddy po dłoni. – Maddy, skarbie, przed biurem stoi mój meleks. Może pojedziesz za mną samochodem do Warsztatu, to pokażę ci, gdzie zamieszkasz.

– Ja… – Zawahała się i zerknęła w stronę Joego.

Nagle zmieniła zdanie? Znowu? „Teraz już za późno, kochana – chciał jej powiedzieć. – Wpadłaś w pułapkę tak samo jak ja”. Maddy poddała się.

– Świetny pomysł.

Kiedy kobiety wyszły, Joe opadł na krzesło i potarł twarz rękoma. „Cholera!”. A myślał, że ostatnie lato, gdy dowiedział się, że kolano ma załatwione na dobre i nigdy nie wróci do czynnej służby, było długie. Jednakże to lato zapowiadało się na najdłuższe w jego życiu.