– Przepraszam – szepnął, całując jej łzy, podczas gdy jego ciało spięło się, skupiło i prowadziło go ku egoistycznemu celowi. Maleńka cząstka jego mózgu widziała, że ona jest jeszcze daleko od zakończenia, ale jego ciało nie dbało o to.

Orgazm uderzył go z tak brutalną siłą, że całe jego ciało szarpnęło się, potem zadrżało, a przyjemność napływała i napływała. Kiedy wstrząsy uspokoiły się, Maddy objęła go mocno i wtuliła zalaną łzami twarz w jego ramię.

Przerażony zdał sobie sprawę, że nadal jest twardy przez adrenalinę buzującą w jego ciele. Nie tak jak wcześniej, ale dość, aby przysparzać jej bólu. Jak mógł to zrobić? Chociaż go zachęcała, nie miał prawa kontynuować, kiedy jeszcze nie była gotowa.

Nienawidził za to samego siebie. Wysunął się z niej, krzywiąc się, gdy ona się skrzywiła. Przesunął się, aby położyć się obok niej, odgarnął włosy z jej twarzy. Patrzenie na nią, spojrzenie w jej oczy było jedną z najtrudniejszy rzeczy, jakie w życiu zrobił. Spojówki miała czerwone od płaczu, pełne bólu, ale nie oskarżające.

– Jak bardzo cię zraniłem?

– Nie, nie zraniłeś. Nie tak, jak myślisz. – Zamrugała, gdy do oczu znowu napłynęły jej łzy. – Obejmiesz mnie?

Miał wrażenie, jakby ogromna pięść ścisnęła jego serce.

– Oczywiście.

Wtuliła się w jego pierś. Sięgnął za jej plecy i przykrył ją prześcieradłem, wciskając je między nich. Głaskał ją po rękach, walcząc z tym, co chciał powiedzieć. Nim się zdecydował, jej oddech się wyrównał i zasnęła. Leżał tak długo, obejmując ją, słuchając jej płytkiego oddechu, nadal obolały od gniewu i pomieszania. Nawet teraz, w tym bezmyślnym wybuchu wściekłego seksu, poświęciła się dla niego. Chciał nią potrząsnąć i chciał ją pocieszyć, i chciał nigdy więcej nie ranić.

A przede wszystkim chciał ją zrozumieć. Co, rzecz jasna, było niemożliwe.

Ale czy mógł z tym żyć? Żyć z kobietą, która potrafiła wyrwać z niego wnętrzności, nawet nie zdając sobie z tego sprawy? Nigdy w życiu nie zraniłaby nikogo specjalnie, ale na Boga, naprawdę go skrzywdziła. Wypatroszyła go. Nawet nie był pewien, czy to zauważyła.

Przesunął się, żeby spojrzeć w jej twarz, spokojną w czasie snu, ale nadal zaczerwienioną od łez. „Co mam z tobą zrobić, Maddy?”.

Długie minuty później wstał, poprawił ubranie i skierował się po cichu ku drzwiom.

– Joe? – Poruszyła się. – Nie idź.

– Maddy… – Nie potrafił nawet spojrzeć na nią. – Nie mogę teraz rozmawiać. Jedź do Taos sama. Porozmawiamy, jak wrócisz.


Następnego ranka Joe stał przy zlewie, nadal ogłupiały i zmieszany. Ból powrócił, gdy wyjrzał przez okno i zobaczył przejeżdżającą Maddy. Ich spojrzenia się spotkały a potem samochód zabrał ją dalej, w dół wzgórza ku bramie.

Część jego nadal była tak wściekła, że chciał cisnąć kubkiem po kawie do zlewu i roztrzaskać go na milion kawałków, podczas gdy druga część chciała się załamać i rozpłakać tak otwarcie jak Maddy.

Nagle nie wiadomo skąd w jego umyśle pojawił się obraz Pułkownika, dodając do bólu rozdzierające uczucie żałoby.

– Szkoda, że cię tu nie ma, tato. Powiedziałbyś mi, co robić.

Rozdział 21

Prawda boli, nawet gdy cię uwalnia.

Jak wieść idealne życie


Maddy zwinęła się w jednym z wielkich, drewnianych foteli na frontowej werandzie głównego budynku kurortu. Chociaż założyła największe okulary przeciwsłoneczne, jakie miała, światło drażniło jej oczy. Gdyby tylko Christine i Amy już przyjechały, mogłaby pójść do ich wspólnego apartamentu, zaciągnąć zasłony i schować się przed pozostałymi gośćmi, dopóki nie odzyska panowania nad emocjami.

Kiedy godzinę temu przyjechała, zdołała dość długo zachować radosną twarz, aby się zameldować, przywitać z gospodarzami i poznać paru gości. Napuchnięte oczy łatwo było wyjaśnić uczuleniem. Wątpiła jednak, by ta wymówka podziałała dłużej, gdyby przyłączyła się do przyjęcia w barze i nagle bez powodu wybuchnęła płaczem.

O wiele bezpieczniej było posiedzieć na zewnątrz i „rozkoszować się widokiem gór”.

W końcu zobaczyła terenówkę skręcającą na długi, wijący się podjazd. Patrzyła, jak wóz mija stajnie, przejeżdża przez drewniany mostek, a potem wspina się obok rozrzuconych domków dla gości. Wypożyczone samochody przyjeżdżały regularnie, ale miała nadzieję, że ten właśnie przywiezie jej przyjaciółki. Wóz wszedł w ostatni zakręt na długi i wąski parking. Zatrzymał się i z miejsca dla kierowcy wysiadła wysoka blondynka.

– Christine! – krzyknęła Maddy, skacząc na równe nogi.

Kobieta odwróciła się, ocieniając oczy. Znajomy uśmiech wypłynął na jej twarz; najprzyjemniejszy widok na świecie.

– Maddy! – Christine zamachała do przyjaciółki, która zbiegła z ganku.

Następna wysiadła Amy i po chwili Maddy wylądowała w grupowym uścisku. Radość, jaką jej sprawiły, poruszyła w niej wszystkie uczucia, które przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny skrywały się ledwie pod powierzchnią.

– Strasznie za wami tęskniłam. Tak się cieszę, że przyjechałyście!

– My też – powiedziała Christine. – Chociaż wyjechałyśmy dosłownie w ostatniej chwili.

– Co się stało? – Maddy odruchowo spojrzała na Amy i zauważyła brak okularów. – Zrobiłaś sobie kontakty?

– Tak. – Rozpromieniła się, a jej zielone oczy zabłysły. Sweter wisiał na niej luźniej niż zwykle.

– Ej, świetnie wyglądasz! – Maddy odsunęła się na krok, żeby się przyjrzeć.

Amy przybrała pozę gwiazdy.

– Muszę zrzucić jeszcze kolejne dwadzieścia kilo.

– Więc co was zatrzymało?

– Babcia. – Amy przewróciła oczami, wyjaśniając wszystko tym jednym słowem. – Ale już jest w porządku. Christine pomogła mi załatwić sprawę.

– Aha. – Christine parsknęła śmiechem. – To cholernie trudne być hipochondrykiem, gdy w pokoju jest lekarz.

– Ale poza tym wszystko okej? – Maddy przyjrzała się twarzy Amy, szukając oznak napięcia, ale przyjaciółka wyglądała na podekscytowaną jak nigdy w życiu. – Dobrze zniosłaś lot?

Amy zaśmiała się.

– To Christine nie lubi latać, ale skoro miałyśmy siebie, podróż okazała się całkiem zabawna.

– Rzeczywiście – zgodziła się druga przyjaciółka. – A teraz, kiedy zasmakowała podróży, podejrzewam, że nic jej nie powstrzyma.

– No, nie wiem. Samotne podróżowanie nadal brzmi dość przerażająco. – Amy osłoniła dłonią oczy, rozglądając się wokół. – Boże, co za miejsce!

– Fakt. – Christine była tak samo pod wrażeniem, a niełatwo zaimponować komuś, kto wychował się w tak bogatej rodzinie jak ona. – Więc gdzie jest Joe? Nie możemy się doczekać, żeby go poznać.

– On… – Maddy zdołała przełknąć napływające łzy. – Nie przyjedzie.

– No proszę. – Christine zmrużyła oczy, próbując zobaczyć coś za ciemnymi okularami przyjaciółki.

– Dlaczego? – Amy przestała się uśmiechać i z troską zmarszczyła czoło.

– Wyjaśnię wam, jak wejdziemy do środka.

Chociaż powiedziała to spokojnie, przed Christine nic nie dało się ukryć. Zerwała okulary z twarzy przyjaciółki. Maddy doskonale wiedziała, że po dwóch dniach płaczu wyglądała potwornie.

Christine odwróciła się do Amy.

– Potrzebujemy awaryjnego zestawu babskiej pomocy. Natychmiast. Wzięłaś czekoladę, którą wpisałam na listę rzeczy do spakowania?

– Mówiłam, nie wolno mi jej jeść na diecie.

– Amy, kalorie się nie liczą, gdy wyjeżdżasz z miasta. – Christine pokręciła głową. – Nieważne. Musi tu być jakaś restauracja albo sklep z pamiątkami. Zobacz, co uda ci się załatwić.

Amy zagryzła usta, przyglądając się głównemu budynkowi.

– Dobra, dam radę.

– Nie musisz. – Maddy założyła okulary i zdała sobie sprawę, że głowa jej pęka. – Nic mi nie jest.

– Nie, zajmę się tym – upierała się Amy. – Gdzie jest sklep z pamiątkami?

– Zaraz za wejściem.

– A nasz pokój?

– Mieszkamy w Alta Vista. – Maddy wskazała na dwupiętrowy ceglany budynek, który przysiadł na końcu ścieżki ponad parkingiem. – Narożny apartament po lewej, na parterze.

– Jasne. – Amy odeszła pospiesznym krokiem, szukając w torebce portfela.

Christine otworzyła bagażnik. Maddy chciała jej pomóc wypakować bagaże, ale przyjaciółka ją pogoniła.

– Pacjentom nie wolno niczego dźwigać. Ty tylko prowadź.

– Ej, nie wygłupiaj się – Maddy zaprotestowała słabo, kiedy Christine popędziła ją przodem, niosąc walizki w obu rękach.

Ponieważ mieszkały na parterze, miały raczej patio niż balkon. Podwójne drzwi prowadziły do dwóch części, które można było oddzielić drzwiami lub połączyć w dużą całość. Ponieważ Joe nie przyjechał, Maddy otworzyła dzielące drzwi.

– Umieściłam was tutaj. – Maddy poprowadziła przyjaciółkę do części z dwoma łóżkami.

Sobie wzięła część z jednym podwójnym, mając cichą nadzieję, że Joe się zjawi.

– Fajna chata.

Christine rozejrzała się, kładąc walizki na łóżkach.

– Zachodni styl skrzyżowany z feng shui. Twoi nowi przyjaciele mają gust.

– Nie chcę nawet myśleć, ile ten pokój by kosztował, gdybyśmy musiały za niego płacić.

– Więc nie myśl. Najlepiej w ogóle nie myśl. Po prostu siadaj. Christine wskazała sofę przed kominkiem-paleniskiem w stylu indiańskiego kiva, a sama zajrzała do łazienki.

Ponieważ łatwiej było posłuchać niż się kłócić, Maddy usiadła i położyła głowę na oparciu sofy. Zasłon nie zaciągnięto, więc nie zdejmowała okularów słonecznych i zamknęła oczy. Minutę później usłyszała, że Christine wróciła. Piekąca czerwień pod powiekami zamieniła się w cudny błękit, gdy zasłony zamknęły się z cichym szelestem.

– Nie ruszaj się – kazała przyjaciółka.

Zdjęła Maddy okulary, tym razem delikatnie, i położyła jej na oczy wilgotną ściereczkę.