W przeciwnym wypadku jego kumpel Bruce będzie mu winny wielką przysługę.

Nabierał coraz większych wątpliwości, gdy patrzył, jak dziewczyna męczy się z wiązaniami nart. Prawo powinno zakazywać ludziom kupowania sprzętu najwyższej klasy tylko dlatego, że ich na niego stać, skoro nie potrafią go używać.

Jednakże nawet jeśli okaże się całkiem początkująca, to przynajmniej będzie na czym oko zawiesić. Uniósł brew, kiedy się pochyliła, aby poprawić but, i spodnie opięły się na jej długich smukłych udach. Zawsze czuł słabość do ładnych nóg. Reszta zresztą też była niezła, chociaż dziewczyna – jak na jego gust – miała w sobie za dużo z lodowej księżniczki… Ale te nogi gwarantowały, że jego libido będzie skamlało, nim dzień się skończy. Poczuł, jak pierwszy żałosny skowyt narasta w nim, kiedy pochyliła się jeszcze niżej. Jej proste jasne włosy ześlizgnęły się przez jedno ramię i opadły powolną seksowną kaskadą.

– Ehm, pomóc ci?

– Nie, nie trzeba – odparła z uporem i wreszcie udało jej się zapiąć wiązania.

– Świetnie. – Odchrząknął. – Stańmy w kolejce. Podjechała do kolejki na wyciąg z wystarczającą łatwością, aby go uspokoić, że już kiedyś jeździła na nartach. Kolejka była dość długa, więc zdjął rękawiczki i otworzył torbę, żeby zobaczyć, co Lacy zapakowała. Kanapka z szynką i serem, chipsy śmietankowo – cebulowe, puszka coli, żeby zapewnić mu niezbędną do życia dawkę kofeiny i cukru, oraz… Przechylił torbę, żeby zerknąć na samo dno. Tak! Wielkie ciacho z kawałkami czekolady.

– Kocham tę kobietę!

– Zakładam, że to twoja dziewczyna.

– Kto? Lacy? – Skrzywił się na samą myśl. – Skądże. Zaręczyła się z jednym z chłopaków. Potrzymaj to, dobra?

Wręczył jej kijki, a potem wyciągnął kanapkę i zajął się uspokajaniem nadaktywnego metabolizmu. Już dawno temu przestał się łudzić, że cokolwiek zwolni. Zresztą to byłby cud, zważywszy na jego dzienny wysiłek fizyczny.

Nim doszli do wyciągu, Alec pochłonął zawartość całej torby z lunchem. Schował do kieszeni rachunek, żeby nie zapomnieć zapłacić Lacy, a pustą torbę i puszkę wrzucił do kosza.

– Dzięki – powiedział, zabierając kijki.

Wtedy zauważył, że jego uczennica oddycha trochę zbyt szybko, a jej blade policzki wypieszczonej księżniczki zamieniły się w niemal trupio białe.

– Ej, nie przyjechałaś dzisiaj, prawda?

– Nie, wczoraj. – Oddychała szybko. – Czemu pytasz?

– Mam wrażenie, że masz mały problem z wysokością.

– Nic mi nie jest.

– Wiesz, jeden z najgłupszych błędów, jaki ludzie popełniają rok po roku, to wskakiwanie na wyciąg zaraz po wyjściu z samolotu. A potem mdleją na szczycie góry. Jeśli trzeba przełożyć lekcję…

– Powiedziałam, że nic mi nie jest. – W jej słowach pobrzmiewał chłód i przemądrzałość. – Wiem, jak radzić sobie z wysokością.

„Tak, to najczęściej słyszane ostatnie słowa ludzi z nizin”. Nim zdążył zadać jej następne pytanie, byli już pierwsi w kolejce i obsługa wyciągu machała do nich, żeby zajęli miejsca. Cóż, przynajmniej wiedział, co należy robić, jeśli zemdleje.

Krzesełko podjechało do nich, zgarnęło ich i uniosło. Oparł się wygodnie, szykując się na miłą przejażdżkę na górę w rześki słoneczny dzień, i wtedy zdał sobie sprawę, że kobieta obok niego trzyma się kurczowo oparcia z boku i powtarza pod nosem:

– O Boże. O Boże. O Boże.

– Ej! – Zmarszczył brwi. – Wszystko w porządku?

– Nie całkiem. – Odwróciła się do niego z błyskiem szaleństwa w oku. – Zmieniłam zdanie. Nie chcę tego. Zabierz mnie stąd!

– Nie możemy teraz zsiąść.

– Więc opuść poprzeczkę. I to natychmiast!

– Dobrze, już dobrze. Bez paniki.

Spuścił poprzeczkę przed nimi, co było naprawdę dość niewygodne, bo oparcie dla nóg uderzało ich teraz w narty. Jednak nie miał nic przeciwko, jeśli to uspokoi tę wariatkę. Spojrzał na jej bladą jak prześcieradło twarz.

– Nie waż się zemdleć. Nie tu na górze.

– Musiałeś mówić „na górze”? – Łapiąc się poprzeczki przed sobą, spojrzała w dół, a potem natychmiast w niebo i jęknęła. – Dlaczego ja to robię?

– Dobre pytanie, Wydawało mi się, że mówiłaś, że już kiedyś jeździłaś.

– Bo jeździłam. Dałam sobie spokój, bo nie cierpię tego draństwa. Jak można to znosić? Przysięgam na Boga, zabiję Maddy i Amy za to, że mnie namówiły!

– Kogo?

– Moje najlepsze przyjaciółki. Od tej chwili byłe najlepsze przyjaciółki.

– Słuchaj, nic się nie bój. – Poklepał ją po plecach. – Nie spadniesz.

– Nie boję się, że spadnę. – Zacisnęła powieki. – Boję się, że zeskoczę!

– Zeskoczysz? – Zmarszczył brwi. – A po co u licha o tym myślisz? Jesteśmy ze dwadzieścia metrów na ziemią. Zabiłabyś się.

– Wiem!

– Więc nie rób tego!

– Staram się!

– A skąd w ogóle taka myśl? – Poczuł, jak teraz w nim narasta panika, gdy wyobraził sobie skutki takiego skoku.

– To typowy przymus wywołany lękiem. Ten sam, który każe ludziom zjechać z mostu albo władować się prosto pod wielką ciężarówkę.

Dobry Boże, ona mówiła to serio?

– Przypomnij mi, żebym nigdy nie jechał z tobą samochodem.

– Nie mam tak na autostradach, tylko na wyciągu.

– Dlaczego?

– Nie wiem!

– Dobrze już, w porządku. – Poklepał ją nieco mocniej. – Staraj się o tym nie myśleć.

Wyciąg zatrzymał się, szarpiąc krzesełkiem i sprawiając, że się zakołysało. Christine pisnęła i zacisnęła powieki.

– Proszę, nie pozwól mi skoczyć. Proszę, nie pozwól.

– Ej, ej, ej, zróbmy tak. – Z bijącym sercem złapał ją za nadgarstek. – Puść poprzeczkę…

– Za żadne skarby! – Spiorunowała go wzrokiem, który mógł zabijać.

– Daj spokój, zaufaj mi. Puść poprzeczkę i połóż rękę na tyle siedzenia. – Przesunął jej rękę we właściwe miejsce. – O tak. I teraz możesz patrzeć mi w twarz. – Przekręcił się tak, żeby też być twarzą do niej. Jednocześnie starał się jak najmniej uderzać w jej narty. – A teraz popatrz na mnie. Tutaj. – Wskazał dwoma palcami swoje oczy. – Nie spuszczaj wzroku ze mnie i oddychajmy razem. Wdech… wydech… wdech… wydech…

Powoli jej oddech się uspokoił, ale nadal mocno trzymała się siedzenia i poprzeczki.

– Lepiej?

Pokiwała głową i nadal oddychała. Powiew wiatru dmuchnął śniegiem z czubków pobliskich sosen, przypominając mu, jak wysoko nad ziemią się znajdują.

– Więc opowiedz mi o swoich przyjaciółkach. Mandy i…?

– Maddy i Amy. – Odetchnęła. – Zawarłyśmy… taki pakt. Każda ma rok, żeby pokonać strach, który powstrzymywał nas przed zrobieniem czegoś, co zawsze chciałyśmy.

– I ty miałaś pokonać lęk przed wyciągiem, żeby znowu jeździć na nartach?

– Nie tylko jeździć. Żebym mogła pokonać na nartach mojego brata na czarnym szlaku. I tu zaczyna się twoje zadanie.

Uniósł brew.

– Kiedy ostatni raz jeździłaś?

– Czternaście lat temu.

– Jak dobry jest twój brat?

– Nie pytaj.

– Aż tak dobry?

– Tak, do cholery! I nie mogę tego znieść. – Jej policzki odzyskały kolor. – Pokonuje mnie we wszystkim. Narty to jedyna rzecz, w której mam szansę być lepsza od niego. Wiem, że to brzmi dziecinnie, ale dla mnie dużo znaczy. I mam tylko tydzień, żeby odzyskać formę, nim reszta rodziny przyjedzie na Boże Narodzenie.

– Reszta rodziny? – ciągnął ją za język.

– Moi rodzice, brat z żoną i ich dwóch synów. Spędzają każde Boże Narodzenie w apartamencie moich rodziców w Central Village. Ponieważ nie chcę, żeby wiedzieli, jak bardzo przerażają mnie wyciągi, od wieków nie spędzałam świąt z rodziną.

– Serio? – Uniósł brew. – Ja też. Chociaż z całkiem innych powodów. Zawsze uważałem, że rodzinne zloty są przereklamowane. Zwłaszcza w czasie świąt, kiedy wszystkim odbija bardziej niż zwykle.

– Tak, ale wiesz, jak bardzo śmiałby się mój brat Robbie, gdyby wiedział, dlaczego nigdy nie przyjeżdżałam na święta?

Wyciąg znowu ruszył. Kable zazgrzytały i krzesełkiem trochę szarpnęło. Zacisnęła powieki.

– Nie, nie rób tego. Patrz na mnie. – Poczekał, aż otworzy oczy. – Dobrze. Po prostu oddychaj i patrz na mnie.

Boże, miała cudne oczy. Bladosrebrne z delikatnym odcieniem błękitu. A reszta twarzy była… piękna. Inaczej nie umiał tego określić. Żadna z tych rzeczy typu „nie była klasyczną pięknością, ale miała w sobie coś”. Ta kobieta naprawdę była klasyczną pięknością pod każdym względem, łącznie ze smukłym nosem, wysokimi kośćmi policzkowymi i gładką linią brody. No i jeszcze te jasne włosy sięgające niemal talii, aż proszące, żeby człowiek przeczesał je palcami.

Poczuł dreszcze w ciele na samą myśl.

– Więc, hm… – odchrząknął. – Powiedz mi więcej o tym pakcie. Czemu wymyśliłyście go z przyjaciółkami?

– Hm?

Najwyraźniej straciła wątek rozmowy, patrząc w jego oczy.

– Pakt.

Zabrał rękę, którą trzymał na oparciu krzesełka, położył na jej nadgarstku i zbadał puls. Bił szybko jak u przerażonego królika. Jeśli zemdleje, to czy uda mu się powstrzymać ją od upadku?

– Opowiedz mi, jak wpadłyście na ten pomysł.

– Och…

Rozluźniła się nieco, gdy masował jej nadgarstek.

– Mieszkałyśmy razem w college’u. Właściwie to wtedy było nas cztery. Trzy pozostały ze sobą blisko. Maddy, Amy i ja. Czwarta to Jane Redding.

– Ta z porannego programu? – zdziwił się.

– Tak. Jane wyprowadziła się do Nowego Jorku i zrobiła karierę jako dziennikarka w wiadomościach. A potem zajęła się poradnictwem.

– Nie napisała przypadkiem książki?

– Poradnik dla kobiet pod tytułem Jak wieść idealne życie.

– No właśnie. – Pokiwał głową. – Widziałem tę książkę w księgarni w East Village i nie mogłem powstrzymać śmiechu. Nie chciałbym urazić twojej przyjaciółki, ale nikt nie ma idealnego życia.

– W pełni się zgadzam, ale to od tej książki wszystko się zaczęło. Kupiłyśmy sobie po egzemplarzu, kiedy Jane rozdawała autografy w księgarni w Austin, żeby wesprzeć dawną przyjaciółkę. Ale odkryłyśmy, że wykorzystała nas jako przykłady kobiet, które pozwoliły, aby strach nie pozwolił im spełnić marzeń. Uwierzysz w to? – Serce znowu zabiło jej szybciej. – Suka!