- Zastanawiam się, czy chociaż jedna z tych osób żałowała zmarłego - rzucił Aldo.

- Chyba za bardzo się pośpieszyliśmy - mruknął Schindler, kiedy w trójkę wychodzili z cmentarza. - Widzicie samochód, który zatrzymał się przed autem hrabiny? To ten sam, który zatrzymaliśmy tamtej nocy.

W środku siedziały dwie osoby: szofer i kobieta na tylnym siedzeniu. Czekali, aż uczestnicy pogrzebu się rozejdą.

- Chciałbym się jej przyjrzeć - rzekł Aldo. - Wracajcie beze mnie, dogonię was.

Aldo dyskretnie zniknął i chowając się za wyjeżdżającym karawanem, ukrył się wśród grobów, po czym wrócił w pobliże krzaków rosnących niedaleko świeżej mogiły.

Nie musiał długo czekać. Nie minął kwadrans, jak zaskrzypiał pod czyimiś butami żwir w alejce i po chwili ukazała się na niej kobieta z bukietem nieśmiertelników. Miała na sobie futro z nutrii, a na jasnych, misternie upiętych włosach mały, brązowy kapelusik ukryty pod czarującym parasolem. Widząc, że grabarze skończyli robotę, zbliżyła się do mogiły, uczyniła znak krzyża i zagłębiła się w modlitwie.

Morosini ze swojego miejsca widział ją dość dobrze, by nie wątpić w jej pokrewieństwo z Anielką i jej ojcem. Zwłaszcza z nim! Te same rysy twarzy, ten sam arogancki, wydatny nos, te same blade, zimne oczy...

Baronowa pomodliła się, po czym nagle popatrzyła w prawo i w lewo, jakby sprawdzając, czy nikt jej nie obserwuje. Upewniwszy się, że w pobliżu nie ma żywego ducha i słychać tylko wiatr w gałęziach drzew, uklękła, odłożyła bukiet i mufkę, i jęła kopać ręką w świeżej ziemi obok kwiatów. Aldo wstrzymał oddech i wyciągnął szyję, zastanawiając się, co się dzieje.

Baronowa sięgnęła do wnętrza mufki, wyjęła z niej jakiś przedmiot i wsunęła go pod wieńce, po czym dźwignęła się z kolan i skierowała ku bramie cmentarza.

Książę nie poruszył się nawet o milimetr. Moknąc w strugach deszczu, tkwił na miejscu podobny do kamiennego anioła z sąsiedniego grobu, dopóki nie usłyszał odgłosu silnika. Baronowa odjeżdżała. Wtedy dopiero opuścił kryjówkę. Sprawdził, czy nikogo nie ma w pobliżu, schylił się i zaczął przeszukiwać ziemię w pobliżu kwiatów. Baronowa nie przyszła się modlić za duszę mężczyzny, którego kochała, lecz aby coś schować w świeżej jeszcze mogile...

Okazało się odnalezienie tu czegokolwiek jest trudniejsze, niż przypuszczał. Wprawdzie ziemia była miękka, ale baronowa musiała ów przedmiot wetknąć naprawdę głęboko. Wreszcie wyczuł palcami kształt przypominający pierścień.

Szarpnął i wyciągnął pistolet.

W grobie zamordowanego baronowa Hulenberg ukryła narzędzie tej zbrodni.

Aldo zawinął znalezisko w chusteczkę, wsunął do obszernej kieszeni płaszcza i ruszył do bram cmentarza. Zdobył dowód, którego tak im brakowało. Kule wyciągnięto podczas autopsji z ciała musiały zostać wystrzelone z tej oto broni.

Nagle, przypomniawszy sobie, że Schindler miał wyjechać do Salzburga, książę rzucił się biegiem przed siebie.

Dzięki Bogu, kiedy dotarł przed posterunek policji, auto komisarza jeszcze tam stało.

- Czy możemy spokojnie porozmawiać? - spytał zziajany. Schindler otworzył drzwi prowadzące do małego biura i odparł:

- Tędy!

Komisarz z zapartym tchem obserwował, jak Morosini rozwija zabłocony pakunek. Kiedy wreszcie broń ujrzała światło dzienne, oczy policjanta zalśniły.

- Gdzie pan to znalazł?

- Baronowa zrobiła mi prezent, nawet o tym nie wiedząc! - odparł Morosini.

I opowiedział komisarzowi, co widział na cmentarzu.

- Obawiam się, że chwycił go pan gołą ręką - burknął Schindler.

- Oczywiście, że nie! Wyciągnąłem go za cyngiel i włożyłem do chusteczki, ale wątpię, czy znajdzie pan odciski palców. Baronowa Hulenberg nosiła rękawiczki, a mokra ziemia usunęła wiele śladów.

- To się jeszcze okaże! Oddał nam pan wielką przysługę, ale to nie koniec; musi się pan stawić na przesłuchanie. Tylko pan widział, jak baronowa ukrywa broń.

- Chce pan powiedzieć: jej słowo przeciw mojemu? Nie, nie widzę przeszkód. Ale zadaję sobie jedno pytanie...

- Założę się, że to samo, które ja sobie stawiam! Gdzie został ukryty pistolet zaraz po morderstwie. Samochód przeczesaliśmy zbyt dokładnie, by go nie zauważyć...

- Ale nie przeszukał pan pasażerów.

- Baronowa pokazała nam mufkę i zawartość torebki. A nawet zdjęła futro, żeby udowodnić, że niczego nie ukryła pod dopasowaną sukienką.

- Ale przecież pistolet musiał gdzieś być, ponieważ ci ludzie nie spodziewali się policji. Albo Solmański miał go przy sobie, a to znaczy, że na pańskich oczach skontaktował się z siostrą.

Okrągła twarz Austriaka nagle przybrała wyraz przygnębienia. Nie spodobało mu się zwłaszcza to „na pańskich oczach".

- Jest jeszcze jedno rozwiązanie - mruknął - którego z pewnością użyje adwokat baronowej: że to pan był w posiadaniu broni. Jak pan słusznie zauważył, jej słowo przeciw pańskiemu. Z tym, że pan jest obcokrajowcem...

- A czyż ona nie jest cudzoziemką?

- Jest Polką, a Polska należała z racji zaborów do cesarstwa austrowęgierskiego.

Aldo uczuł wzbierający w nim gniew.

- I uważa pan, że Polacy są wam za to wdzięczni? Nie więcej niż my, wenecjanie, których miasto zajmowaliście bezprawnie. Miałem okazję poznać na własnej skórze w więzieniu waszą gościnność podczas wojny. A zatem, mamy równe szanse. Tym bardziej że jego prawdziwe nazwisko brzmi: Orczakow i jest Rosjaninem. A teraz, żegnam, Herr Polizeidirectorl

Aldo chwycił kapelusz, który wcześniej położył na krześle, wcisnął go na głowę i ruszył do drzwi, ale od progu rzucił jeszcze:

- Niech pan nie zapomina, że byłem w aucie pani von Adlerstein, kiedy Golozieny został zabity. Hrabina jest tego świadkiem! I dam panu pewną radę: pisząc do komisarza Warrena, proszę go spytać o sztuczki przydatne podczas prowadzenia śledztwa! Mogą się panu przydać!

*   *   *

- Nie powinieneś mu tego mówić! - złajał przyjaciela Adalbert, z którym książę spotkał się w hotelu. - Nie dość, że nie przepada za nami, to gdybyśmy nie wypadli dobrze w Rudolfskrone, moglibyśmy mieć nieprzyjemności...

- Jeszcze tylko tego brakowało - burknął Morosini. - Posłuchaj, mój druhu, zrobisz, co chcesz, lecz ja, gdy tylko odpowiem na pytania sędziego śledczego, czy jak go tutaj zwą, pożegnam się z paniami i wrócę do Wenecji. Wtedy postaram się skontaktować z Szymonem.

- Ja też nie będę przedłużał swojego pobytu. Przy takiej kiepskiej pogodzie... Ale co do naszych kasztelanek, to nie my pierwsi powiemy im do widzenia. Mam zaproszenie na jutrzejszą kolację - dodał, wyciągając z kieszeni elegancki, grawerowany bilecik. - Jak widzisz, jest prawie oficjalne... i mamy się stawić w strojach galowych! Jest też mniej oficjalny dopisek, że damy te na prośbę księżniczki zdecydowały się wrócić do Wiednia.

- Na prośbę Elzy? - jęknął Morosini. - Powiedziałem jej, że muszę wracać do stolicy, aby kontynuować leczenie. Stawiam dziesięć do jednego, że mnie poprosi, bym z nią jechał!

- Sądzę, że się mylisz i że przeciwnie, hrabina szykuje ci wyjście bezpieczeństwa. Bo po co ta wystawna kolacja?

- Przypominam, że Elza wspominała o kolacji zaręczynowej. Ale ja nie zamierzam się zaręczać. Elza, chociaż jest urocza, nie stanowi obiektu moich westchnień. Poza tym ona ma tyle lat, co ja... A jeśli się ożenię, to dlatego, żeby mieć dzieci.

- Czyli ożenisz się z brzuchem, jak mawiał Napoleon? Jakie to przyjemne i romantyczne powiedzieć coś takiego zakochanej kobiecie! Ja jednak myślę, że nie masz się czego obawiać. Ona chce wyjść za Franza Rudigera, a nie zamierzasz chyba zmieniać nazwiska? Cóż, wpadnę do Lizy, żeby się dowiedzieć, jak się mamy zachowywać.

- Nigdzie nie pójdziesz! Możesz przecież zatelefonować! To znacznie wygodniejsze, zwłaszcza przy takiej pogodzie pod psem.

Widząc pochmurne oblicze przyjaciela, Adalbert roześmiał się od ucha do ucha.

- Dlaczego nie chcesz, żebym do niej poszedł? Można by rzec, że ci to nie w smak?

- Wcale nie, ale jeśli Liza ma nam coś do powiedzenia, będzie wiedziała, jak to zrobić!

Adalbert otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz zamilkł w pół słowa. Dobrze znał humory przyjaciela. W takich chwilach nieroztropnie było droczyć się z lwem, głaszcząc go pod włos. Uznawszy, że lepiej będzie zejść mu z oczu, rzucił od niechcenia:

- Idę na gorącą czekoladę do Zaunera. Idziesz ze mną?

Po czym wyszedł, nie czekając na odpowiedź, ponieważ ją znał.

Rozdział jedenasty

Kolacja cieni

Gwałtowne wyjście Morosiniego przyniosło oczekiwany skutek albo komisarz policji z Salzburga był bardziej zdeterminowany, niż na to wyglądał. W każdym razie jeszcze tego samego wieczoru baronowa Hulenberg została aresztowana razem ze swoim szoferem. Po wyjściu księcia Schindler udał się do niej z nakazem aresztowania. Bez trudu znaleziono parę mokrych, powalanych ziemią rękawiczek i odkryto, że pod fałszywą tożsamością kierowcy ukrywa się kryminalista. Aldo został wezwany do złożenia oficjalnych zeznań.

Ponieważ nie lubił ranić ludzi, przeprosił komisarza za swoje wcześniejsze zachowanie i pogratulował mu.

- Mam nadzieję - dodał - że wkrótce zaaresztuje pan jej brata. Jest bardzo niebezpieczny i ma poszukiwane klejnoty.

- Obawiam się, że już siedzi w Niemczech... Granica przebiega blisko Salzburga. Możemy wysłać za nim międzynarodowy list gończy, ale, biorąc pod uwagę anarchię, w jakiej pogrążona jest Republika Weimarska, nie mam wielkiej nadziei na powodzenie.

- W krajach Europy Zachodniej policja działa bardzo skutecznie.

- Zwłaszcza w Anglii - dorzucił komisarz Schindler z głupia frant.