- A w jaki sposób wyjaśnią, dlaczego postanowili się go pozbyć? Ich sytuacja będzie wielce delikatna. Zwłaszcza jeśli się doda wysadzenie domu w powietrze...

Właśnie z tego powodu Aldo musiał zwolnić. Z pobliskich gospodarstw nadbiegali zaalarmowani eksplozją ludzie, a ze Strobl nadjeżdżał wóz strażacki, torując sobie drogę donośnym dźwiękiem dzwonu.

Przed Ischl czeka! samochód komisarza Schindlera z kilkoma policjantami i fiat z Adalbertem w środku. Widząc nadjeżdżającego Morosiniego, Adalbert rzucił się na niego czerwony ze złości.

- Zostaliśmy wystrychnięci na dudka, mój stary! Daliśmy się nabrać jak dzieci!

- Jak to? Nie złapaliście złoczyńców?

- Ani my, ani policja!

- Nic nie widzieliście, czy co?

- Ależ tak! Widzieliśmy baronową Hulenberg wracającą z kolacyjki w towarzystwie swego szofera. Okazała się bardzo uprzejma, a nawet pozwoliła nam przeszukać swój samochód. W którym oczywiście nic nie znaleźliśmy, a zwłaszcza żadnych klejnotów.

- W obecnej sytuacji - wtrącił Schindler - nie mamy przeciw niej żadnych dowodów, w związku z czym nie mogliśmy jej zatrzymać.

- A co się stało z trzecim złoczyńcą, który zabił hrabiego, kiedy ten przekazywał mu klejnoty? Lepiej by pan zrobił, Herr Polizeidirector, jadąc w okolicę rozdroża św. Józefa! Znajdzie pan tam świeżego trupa!

Policjant oddalił się, by wydać rozkazy, podczas gdy Aldo kontynuował z goryczą:

- Trzecim jest Solmański, jestem tego pewien! Musi gdzieś tu być, a wraz z nim sakiewka z klejnotami. Jego przyjaciółka z pewnością go wysadziła w jakimś odludnym miejscu.

- Możliwe, że udał się wzdłuż torów kolejowych biegnących wiaduktem nad Wolfgangsee i przeszedł przez dwa tunele, żeby dojść do Ischl. Tunel Kalvarienberg jest długi na sześćset siedemdziesiąt metrów. Każę go przeszukać, ale nie mam wielkich nadziei - odparł Schindler. - Mógł się schować na chwilę, a potem uciekł. Jeśli jest wysportowany...

- To pięćdziesięcioletni mężczyzna, lecz sądzę, że ma dobrą kondycję. Powinien pan chociaż przesłuchać baronową, ponieważ, jak się zdaje, jest jego siostrą. W każdym razie - dodał cierpko Morosini - mam wrażenie, że żaden z was nie troszczy się o zakładniczkę...

- Widzę, że ci ją oddano? - rzucił Adalbert, kłaniając się hrabinie siedzącej z tyłu i obejmującej Elzę, która wyglądała, jakby spała.

- To nie było wcale takie proste, jak ci się zdaje! Właśnie, Herr Schindler, nie słyszał pan eksplozji?

- Owszem, posłałem tam już swoich ludzi. To w okolicy Strobl?

- Tak, dom, w którym ta nieszczęśliwa kobieta była więziona. Dzięki Bogu, udało mi się ją stamtąd wyciągnąć na czas! A teraz, jeśli panowie pozwolą, odwiozę panią von Adlerstein i jej protegowaną do Rudolfskrone. Zarówno jedna, jak i druga potrzebują odpoczynku, a Liza musi umierać z niepokoju.

- Niech pan jedzie! Zobaczymy się później. Ale muszę mieć dokładny rysopis tego Solmańskiego!

- Pan Vidal-Pellicorne opisze go panu ze wszystkimi szczegółami. A może baronowa ma jego zdjęcie?

- Śmiem wątpić - stwierdził sceptycznie Adalbert. - Człowiek poszukiwany przez Scotland Yard nie zostawia swego wizerunku gdzie popadnie.

Lecz Morosini już nie słuchał. Opuściwszy towarzystwo, wskoczył do auta i ruszył, by wkrótce dotrzeć do willi, która tym razem była oświetlona jak podczas święta. Liza, zawinięta w wielki, zielony płaszcz, czekała przed domem, chodząc nerwowo tam i z powrotem. Wydawała się bardzo spokojna, jednak kiedy Aldo wysiadł z samochodu, rzuciła się w jego ramiona i załkała.

Rozdział dziesiąty

Spotkanie i pogrzeb

Adalbert odsunął filiżankę z kawą, zapalił papierosa, oparł się łokciami o blat stołu i spytał:

- Co teraz?

- Musimy się zastanowić - odparł Aldo.

- Jak na razie, daleko nas to nie zaprowadziło... Przyjaciele wrócili do hotelu nad ranem. Ich obecność w Rudolfskrone byłaby nie na miejscu, a nawet mogłaby przeszkadzać. Do tego stan nerwów Elzy wymagał pomocy lekarza, więc póki co nie mogła odpowiadać na pytania komisarza Schindlera.

Aldo skinął na kelnera, zamówi! kolejną kawę i również zapalił papierosa.

- Rzeczywiście - powiedział - a to wielka szkoda. Logika podpowiada, że trzeba szukać Solmańskiego, tylko gdzie...

Do tej pory nie natrafiono ani na ślad hrabiego, ani klejnotów, co było największą zgryzotą Aida: opal znajdował się teraz w rękach najgorszego wroga Szymona Aronowa!

- Musimy uzbroić się w cierpliwość - westchnął Adalbert, wypuszczając kłąb niebieskawego dymu. - Schindler jest nam wdzięczny, że go zawiadomiliśmy. Może uda się nam uszczknąć co nieco z jego śledztwa - Może...

Jednak Aldo wcale w to nie wierzył. Czuł się podle. Chociaż udało mu się uratować Elzę, odczuwał gorzki smak porażki; Aronow niemal włożył mu do ręki poszukiwany kamień, wskazał mu go w najwyższym zaufaniu, a on nie był zdolny go odzyskać. Gorzej! Może to właśnie ich poszukiwania w Hallstatt wskazały zabójcom drogę do domu nad jeziorem? Myśl ta była nie do zniesienia. Lecz skąd mógł wiedzieć, że Solmański był po uszy zamieszany w sprawę? I to przez własną siostrę!

- Nie przesadzajmy! - rzucił Adalbert, zdając się odgadywać z wyrazu twarzy przyjaciela tok jego myśli. - To łotr spod ciemnej gwiazdy zdolny do wszystkiego, ale o tym wiedzieliśmy już wcześniej...

- Skąd wiedziałeś, że myślę o Solmańskim?

- Nietrudno zgadnąć! Kiedy twoje oczy zmieniają kolor na zielony, wiem, że raczej nie myślisz o przyjacielu lub... przyjaciółce. Zresztą, nie rozumiem, dlaczego się dąsasz? To, jak cię powitała tej nocy Liza, było raczej... pokrzepiające.

- Ponieważ wpadła mi w ramiona? To tylko nerwy, a ja zjawiłem się pierwszy. Gdybyś to ty przyszedł najpierw, też byś skorzystał z jej chwilowej słabości...

- Trzeba zawiadomić Szymona Aronowa. Może jemu uda się znaleźć kryjówkę Solmańskiego. Idę zatelegrafować do jego banku w Zurychu.

Adalbert miał wstać, kiedy do stołu zbliżył się posłaniec i podał księciu list na srebrnej tacy. Nie nakreślono w nim więcej niż kilka słów:

Proszę nas odwiedzić. Elza pragnie się z Panem zobaczyć.

Adlerstein.

- Na pocztę pójdziesz później - powiedział Aldo, podając list przyjacielowi.

- To ciebie wzywa. Nie mnie - odparł Adalbert z odcieniem żalu, który nie umknął uwagi księcia.

- Hrabina traktuje nas jak zespół. Co do księżniczki -od kiedy zobaczył jej twarz, Aldo nie potrafi! nazywać jej Elzą - zasłużyłeś na jej wdzięczność w równej mierze co ja! Idziemy!

Kiedy pojawili się w pałacyku, zastali Lizę na wielkich schodach. Zaskoczyła ich jej skromna, czarna suknia.

- Nosi pani żałobę? Po dalekim kuzynie?

- Nie, ale do chwili pogrzebu, który odbędzie się jutro, tak wypada. Biedny Aleksander, oprócz nas nie miał żadnej rodziny. Dlatego babcia oddała mu miejsce w rodzinnym grobowcu. Adalbercie, proszę, aby mi pan towarzyszył - dodała, uśmiechnąwszy się do archeologa. - Elza nie chce widzieć nikogo poza tym, którego nazywa Franzem. To oczywiste...

W jej słowach brzmiał smutek, który nie uszedł uwagi Morosiniego.

- To bez sensu! Według pani babki wcale go nie przypominam! Dlaczego nie wyprowadzić jej z błędu?

- Ponieważ zbyt się nacierpiała - westchnęła dziewczyna ze łzami w oczach. - Czy mogę prosić, by odegrał pan swoją rolę i nie wyprowadzał jej z błędu?

- Chciałaby pani, żebym udawał jej narzeczonego? -spytał zdumiony Aldo. - Ależ ja nigdy nie będę w stanie tego zrobić!

- Niech pan spróbuje! Proszę jej powiedzieć, że musi pan wracać do Wiednia, żeby... poddać się operacji... lecz, na litość boską, proszę nie zdradzać, kim pan jest! Uczyni się to, kiedy wróci do zdrowia. Wtedy to będzie łatwiejsze. Rozumie pan?

Chwyciła Aida za obie dłonie i ścisnęła, jakby chciała mu przekazać całą swoją nadzieję.

Ujął palce dziewczyny i uniósł do ust.

- Byłaby pani świetnym adwokatem, moja droga Lizo!

- powiedział z półuśmieszkiem mającym ukryć wzruszenie.

- Dobrze pani wie, że zrobiłbym dla pani wszystko, lecz proszę zrozumieć, że nie mam talentu aktorskiego.

- Pamięta pan, czym było jej życie? Proszę się jej przyjrzeć... a potem pozwolić swemu szlachetnemu sercu przemówić. Jestem pewna, że doskonale pan sobie poradzi.

- Jeszcze jedno... Czy Rudiger znał jej pochodzenie?

- Tak. Chciała, żeby wszystko o niej wiedział. Z tego, co mówiła, okazywał jej... hmm... czułą uległość. To postawa, której nie domagałabym się od pierwszego lepszego, lecz pan jest księciem Morosinim i żadna królowa panu niestraszna!

- Pani zaufanie to dla mnie zaszczyt. Uczynię wszystko, co w mej mocy, by pani nie zawieść... *   *   *

Wkrótce Józef anonsował:

- Oto gość, na którego Wasza Wysokość czeka!

Po czym odszedł, kłaniając się. Aldo się zbliżył, czując ogarniającą go tremę, jakby te drzwi prowadziły na scenę teatru. Pomimo całej ogłady z trudem przyszło mu przekroczyć próg. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek znajdzie się w tak delikatnej sytuacji.

Ukłonił się przed postacią, którą ledwie dostrzegał.

- Pani... - wyszeptał głosem tak ochrypłym, że w innych okolicznościach sam by się tym ubawił.

Odpowiedział mu lekki śmiech.

- Jakiż pan uroczysty, mój przyjacielu! Proszę bliżej... Mamy sobie tyle do powiedzenia.

Aldo odniósł wrażenie, że widzi podwójnie: profil kobiety, która go powitała, siedząc przy kominku, przypominał marmurowe popiersie stojące kilka kroków dalej. Kobieta w koronkowej masce, ciemny fantom z krypty kapucynów, była dziś odziana na biało. Jej ciało spowijała jasna, wełniana sukienka, a włosy upięte w warkocz zwinięty wokół głowy przykrywał szal z białego muślinu opadający tak, że ukazywał tylko nieoszpeconą połowę twarzy. Elza jedną dłonią bawiła się koniuszkiem lekkiego materiału, dotykając nim ust, a drugą wyciągnęła w stronę gościa.