- No więc, jesteśmy! - krzyknęła stara dama. - Co mamy teraz robić?
Odpowiedział jej męski głos z obcym akcentem, który Morosini natychmiast rozpoznał. To był głos Solmańskiego.
- Proszę nie ruszać się z miejsca, hrabino! Naraziłaby pani życie, gdyby została zawiadomiona policja, więc pani obecność była nam potrzebna jako gwarancja. Proszę wejść z powrotem do auta.
- Bez panny Hulenberg, nigdy! Przywieźliśmy wam to, czego żądacie, a zatem oddajcie ją nam!
- Za chwilę. Hrabio Golozieny, proszę tu podejść!
- Uwaga! - syknął Morosini. - Wie pan, co się stanie, gdyby postanowił pan przejść na ich stronę? Mam sokoli wzrok i na pewno nie chybię!
Zrezygnowany Golozieny wzruszył ramionami, po czym, rzuciwszy zatrwożone spojrzenie kuzynce, ruszył wolno przed siebie, powłócząc nogami. Morosini pomyślał, że wygląda jak skazaniec wstępujący na szubienicę, i zaczął żałować swej groźby. Aleksander był człowiekiem skończonym. Dzieliło go od tajemniczej pary jakieś trzydzieści kroków.
Nieznajomy trzymał swoją towarzyszkę pod ramię, jakby w obawie, że ta upadnie lub ucieknie. Ale kobieta prawie się nie poruszała.
- Biedna Elza... - wyszeptała hrabina. - Co za straszne doświadczenie.
Nagle sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wypuszczając kobietę, Solmański podał jej worek na klejnoty, po czym odbezpieczył pistolet i jednym strzałem z kilku kroków powalił dyplomatę. Nieszczęśnik padł bez jednego okrzyku, podczas gdy zabójca wraz z kobietą schowali się za wysoką kępą traw. Wtedy dał się słyszeć szyderczy śmiech.
Morosini, zrozumiawszy za późno, że auto bandytów znajduje się znacznie bliżej, niż sądził, nie tracąc ani chwili, rzucił się z wycelowaną bronią w stronę zarośli, lecz został oślepiony podwójnym snopem światła potężnych reflektorów. Równocześnie auto ruszyło z piskiem opon, omal go nie potrącając. W ostatniej chwili odskoczył do tyłu i wystrzelił, lecz pojazd mknął już po szosie i wkrótce zniknął z pola widzenia. Pozostało ścigać bandytów autem hrabiny. Ale kiedy książę wrócił pod kapliczkę, zastał hrabinę klęczącą obok kuzyna, którego próbowała ocucić.
- To na nic, hrabino! On nie żyje! - stwierdził po krótkich oględzinach. - Jedyne, co możemy teraz dla niego zrobić, to schwytać zabójcę.
- Ale chyba nie zostawimy go tutaj!
- Przeciwnie! Policja powinna go znaleźć na miejscu zbrodni. Nie wolno niczego ruszać. To morderstwo.
Morosini zabrał hrabinę do auta i ruszył.
- Złoczyńcy mają nad nami zbyt wielką przewagę. Nie uda się panu... - rzuciła hrabina, ledwo mogąc złapać oddech.
- Dlaczego nie? Adalbert i Friedrich mieli na nich czekać na skrzyżowaniu dróg w Salzburgu... Dziwny sposób na odzyskanie biżuterii! Jeśli Elza sobie wyobraża, że pozwolimy jej to wszystko zatrzymać...
- Ale ta kobieta to nie była Elza! Zrozumiałam to, słysząc jej śmiech. To z pewnością ta Hulenberg zajęła jej miejsce.
- Jest pani pewna?
- Całkowicie! Zauważyłam kilka szczegółów, które wyprowadziły mnie z błędu. Ale, na Boga! Gdzie ona może być?
- A gdzie ma być? W domu. Czy nie ma tu jakiegoś skrótu, by dojechać nad brzeg jeziora?
Morosiniego zmroziła straszna myśl, tak straszna, że nagle uczynił gwałtowny ruch, który o mały włos nie był jego ostatnim. Auto pędzące na złamanie karku zarzuciło i z ledwością zmieściło się na kolejnym zakręcie. Mimo to pasażerka nawet nie krzyknęła. Stłumionym głosem powiedziała:
- Tak... po prawej stronie wiedzie polna droga z rozpadającym się ogrodzeniem; prowadzi nad Strobl, ale to karkołomny szlak...
- Mam nadzieję, że jakoś to pani zniesie - rzucił Aldo. - O mało pani przed chwilą nie zabiłem, a pani ani drgnęła! To godne podziwu, hrabino!
To, co nastąpiło potem, przypominało koszmar, lecz było też triumfem limuzyny, która śmiało dawała sobie radę na trakcie przypominającym ścieżkę dla kóz. Podskakując, chybocząc się, wstrząsając pasażerami jak ogrodnik śliwą w sierpniu, pokonywała w podskokach kocie łby, niczym koń podczas rodeo. Aż w końcu dotarła go wąskiej drogi nad jeziorem, gdzie Morosini dodał gazu jak oszalały. Widać już było małą dzwonnicę górującą nad domem, do którego chciał jak najszybciej dotrzeć.
Minutę później, zatrzymał się w pewnej odległości od dzikiego ogrodu i wyskoczył z auta, wołając do hrabiny:
- Niech się pani stąd nie rusza ani na krok!
W oknach domu nie świeciły się żadne światła, lecz drzwi były szeroko otwarte i tłukły z każdym podmuchem wiatru. Budynek wyglądał na opuszczony w wielkim pośpiechu. Aldo struchlał na myśl, co mogło się tu wydarzyć.
Zrobiwszy znak krzyża, bez wahania wpadł do środka.
Posuwał się po omacku ogarnięty przerażeniem, które potęgowało tykanie zegara.
- Elzo! Elzo! Gdzie pani jest?
Jego nawoływaniu odpowiedział cichy jęk. Brnąc w ciemnościach w jego kierunku, Aldo potknął się o coś miękkiego i ledwo powstrzymał przed upadkiem.
Wreszcie znalazł tę, której szukał...
- Proszę się nie bać... Przyszedłem po panią...
Jego ręce dotknęły zwoju koców, w które kobieta była zawinięta i związana tak, że nie mogła się wydostać, ani do-czołgać do drzwi. Przeciągnął ją w stronę wyjścia, po czym z trudem podniósł z ziemi - Elza była wysoka - i zarzucił sobie na plecy.
Wydostał się na zewnątrz, lecz nagle uczuł, że nie ma siły iść dalej; jego serce waliło jak oszalałe. Ale czas naglił. Książę na chwilę uczepił się żywopłotu, próbując złapać oddech, i po kilku głębokich wdechach rzucił się prosto przed siebie, aby jak najszybciej wsiąść do majaczącego w oddali auta. Nagle, nie dalej niż dwadzieścia metrów przed sobą, dostrzegł skałę. Postanowił tam dostrzec, wesprzeć o nią zakładniczkę i czym prędzej rozwiązać, gdyż groziło jej uduszenie. Ta myśl dodała mu siły. Zacisnąwszy zęby, napiął muskuły i prawie biegiem ruszył po zboczu, ślizgając się na mokrej trawie, aż w końcu przewrócił się za skałą razem ze swoim ciężarem... Szybko wyciągnął nóż, by rozciąć pęta.
W chwili kiedy ustępowały pod ostrzem, nocną ciszę rozdarła potężna eksplozja, przewracając Aida na kobietę, którą instynktownie chciał osłonić. Niebo poczerwieniało, stając w płomieniach jak podczas zachodu słońca zwiastującego wiatr. Morosini spojrzał ponad skałą: dom nad jeziorem zniknął z powierzchni ziemi. Na jego miejscu widać było słup ognia i iskier, które zdawały się wydobywać z głębi jeziora.
Prawie jednocześnie dało się słyszeć rozpaczliwy krzyk hrabiny. - Nic nam nie jest! - zawołał książę. - Elza jest eała i zdrowa!
* * *
Aldo podtrzymywał w dłoniach głowę Elzy okoloną długimi włosami. W świetle pożaru widać było delikatne rysy około czterdziestoletniej kobiety wielkiej urody. Jej podobieństwo do nieżyjącej cesarzowej Elżbiety porażało. Wreszcie zrozumiał, dlaczego Elza wychodziła z domu zawsze z zasłoniętą twarzą. Jeden z policzków szpeciła potworna szrama biegnąca od kącika ust aż do skroni. Aldo przypomniał sobie wtedy, że Elza nie pierwszy raz wyszła cało z pożaru.
Nagle otworzyła oczy: dwa ciemne jeziora błyszczące z radości.
- Franz! - wyszeptała. - Wreszcie pan wrócił!... Wiedziałam, że kiedyś znowu pana ujrzę.
Wyciągnęła do niego ręce i chciała się podnieść, lecz ten wysiłek okazał się ponad jej siły i ponownie zemdlała.
- No nie... - wymamrotał Morosini. - Tylko tego brakowało.
Na szczęście była to słabość chwilowa. Wkrótce Elzie znowu wróciła świadomość i Aldo podniósł kobietę, ruszając ku pani von Adlerstein, która szła im na spotkanie.
- Jest cała i zdrowa? Dzięki Bogu! Strasznie ryzykowałeś, mój drogi chłopcze!
- Proszę otworzyć drzwi samochodu... Nigdy nie sądziłem, że bohaterka romansu może tyle ważyć!
Stara dama pośpiesznie spełniła polecenie, wyrażając przy tym niepokój.
- Czy aby za bardzo nie ucierpiała? Myśli pan, że dobrze się czuje?
- Chyba dość dobrze, z tego co mogłem zauważyć - westchnął Aldo, umieszczając zemdloną kobietę na tylnym siedzeniu. - Przynajmniej jeśli chodzi o obrażenia fizyczne. Znacznie bardziej niepokoi mnie stan jej umysłu...
- Dlaczego?
- Nazwała mnie Franzem... Czyżbym był podobny do mitycznego Rudigera?
Hrabina spojrzała na księcia uważnie, po czym odparła:
- Był nieco podobny do pana, wysoki z ciemnymi włosami, lecz co do reszty... Poza tym nosił wąsy. Nie, nie... nie jest pan do niego podobny...
- Jeśli pani pozwoli, porozmawiamy o tym później. Pora, abym zawiózł was do domu.
- Musimy wezwać policję. Bóg wie, co sobie pomyślą, że tak późno ich zawiadamiamy.
Morosini pomógł hrabinie usadowić się w aucie; nie odpowiedział od razu.
Dopiero kiedy usiadł za kierownicą, oznajmił:
- Myślę, że komisarz z Salzburga wie już co nieco...
- Czyżby pan się ośmielił? Ależ to nierozsądne! - oburzyła się stara dama.
- To był środek ostrożności, który należało przedsięwziąć, i który, mam nadzieję, pozwolił aresztować zabójców.
- Jak pan to zrobił?
- To proste. Kiedy komisarz z Salzburga.
- Nazywa się Schindler.
- Możliwe. Więc kiedy Schindler opuści! Rudolfskrone po przesłuchaniu Lizy, spotkał się z Adalbertem... Może pani być pewna, ten Schindler jest inteligentniejszy, niż na to wygląda. Już wcześniej się domyślił, że panią szantażowano. Jego rola miała polegać na zagrodzeniu drogi do Salzburga, podczas gdy Adalbert i Fritz zajęli się powrotem do Ischl. Oczywiście VidalPellicorne nie pisnął ani słowa na temat roli, jaką odegrał hrabia Golozieny. Teraz, kiedy nie żyje, wyjdzie z tej przygody bez uszczerbku na honorze.
- Uważa pan, że jego wspólnicy nie wspomną o nim w śledztwie ani słowa?
"Opal księżniczki Sissi" отзывы
Отзывы читателей о книге "Opal księżniczki Sissi". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Opal księżniczki Sissi" друзьям в соцсетях.