- Zależy mi tylko na pani! To dla pani chciałem odbudować swoją fortunę! Proszę wierzyć lub nie, ożeniłbym się z panią nawet bez posagu, gdyby pani tylko chciała!

- Brawo! - przyklasnął Adalbert. - Oto wzniosłe uczucia, oto czysta miłość! Chociaż... nie do końca, jeśli się weźmie pod uwagę użyte środki. Ale tracimy wątek. Gdzie zatem ukryta jest panna Hulenberg?

- Niech pan wreszcie wyjawi prawdę! - huknęła Liza, dostrzegając na nowo wahanie więźnia. - Jeśli nie, daję słowo, że za godzinę znajdzie się pan w rękach policji!

- I to w nie najlepszym stanie! - zagroził Morosini, zbliżając lufę rewolweru do kolana nieszczęśnika.

Hrabia wydał z siebie przerażony bełkot, przewracając oczami. Instynkt podpowiadał mu jednak, że nie ma do czynienia z zabójcami i gdyby tylko wytrzymał...

Jego nadzieja prysła jednak wkrótce jak bańka mydlana, kiedy od progu domku dobiegł lodowaty głos:

- Niech pan strzela, książę! To smętne indywiduum dość już wodziło nas za nos!

Pomimo szlafroka i tego, że opierała się jedną ręką na lasce, a drugą na Friedrichu von Apfelgrüne, pani von Adlerstein podobna była do posągu. Na jej widok Golozieny boleśnie jęknął. Jego ostatnia nadzieja rozwiała się na dobre.

- Skąd się tu wzięłaś, babciu? - spytała Liza.

- To ciebie należałoby o to spytać, moja mała! Już dawno powinnaś być w łóżku! Co do naszej obecności w tym miejscu, zawdzięczam to drogiemu Fritzowi - dodała, rzucając surowe spojrzenie siostrzeńcowi. - Zgodnie ze swoim zwyczajem, przybył do nas bez uprzedzenia i o nieprzyzwoitej porze. Postawił na nogi cały dom i wtedy zauważyłam z pokoju, że w domku ogrodnika pali się światło. Kazałam mu iść ze mną, dzięki czemu byliśmy świadkami niezwykle interesującej sceny. Pierwszy raz twoje brewerie na coś się zdały, Fritz!

- Dziękuję ci, ciociu Vivi!... Wszystko w porządku, Lizo?

- Tak, ale jeśli będziesz nam przerywać, nigdy się nie dowiemy, gdzie złoczyńcy przetrzymują Elzę.

Aldo z ukłonem ofiarował swą broń leciwej damie.

- W końcu to pani kuzyn! Niech pani strzela! Widząc, że hrabina zdecydowanie chwyciła za rewolwer, gotowa go użyć, Golozieny ostatecznie skapitulował.

- Trzymają ją w domu w pobliżu Stobl, nad Wolfgang-see, ale mogę panią zapewnić, że nie jest traktowana jak więzień. A nawet ośmielę się twierdzić, że przyszła tam z własnej woli...

- Komu chce pan to wmówić? - oburzył się Aldo. -Z własnej woli opuściła swoich bliskich? Zamordowanych? A zatem, jest całkowicie szalona!

- Nie. Powiedzmy, że jest trochę zagubiona... Wystarczyło jej powiedzieć, że wezwał ją jej ukochany rycerz oraz że służba miała za zadanie uniemożliwić ich związek.

- Kto jej pilnuje?

- Pewna kobieta i dwóch służących, których przywiózł Solmański. Nie odstępują jej w dzień i w nocy.

- Ale przecież w końcu musiała zauważyć, że jej ukochany nie przybył na spotkanie? - rzekła hrabina. - Chyba że odszukał pan tego Rudigera i wmieszał go w wasz zbrodniczy plan?

- Z tym byłby pewien kłopot... Rüdiger zmarł tuż po zakończeniu wojny od odniesionych ran... Ale wiedziałem o jego romansie z Elzą, jeszcze zanim mi pani o nim opowiedziała. Rüdiger był jednym z najlepszych agentów Franciszka Józefa.

- Cesarza! Tego słowa powinien pan użyć! - przerwała pani von Adlerstein, dodając z niezwykłą pogardą: - Taki chłystek jak pan nie ma prawa nazywać cesarza po imieniu! A teraz mów pan dalej! Kto pisał listy, które przekazywałam Elzie? I niech mi pan patrzy w oczy! Bardzo powoli Golozieny uniósł głowę.

- Niech mnie pani nie dobija, Walerio! Przyznam się do wszystkiego, a zwłaszcza do tego, że byłem narzędziem w rękach Marii Hulenberg! To... to... ja pisałem te listy. Nie było to trudne: w kancelarii znalazłem kilka notatek Rudigera i nauczyłem się naśladować jego charakter pisma. Mieliśmy zamiar porwać Elzę, aby zdobyć jej klejnoty.

- Nosiła tylko opal w diamentowej oprawie.

- Tak, ale pozostałe zdobylibyśmy przy użyciu środków, które właśnie wykorzystaliśmy. Niestety, na razie porwanie nie przyniosło spodziewanych wyników. W operze już prawie ją mieliśmy, ale nam uciekła. Moja rola polegała na tym, że miałem uzyskać od pani informację na temat miejsca jej pobytu, ale dobrze jej pani strzegła, a my nie mogliśmy śledzić pani latami.

- I pomyśleć, że płynie w panu ta sama krew i że panu ufałam! - rzuciła stara dama, z niesmakiem odwracając się plecami do kuzyna. Liza czule ją objęła.

- Powinnaś już wracać, babciu.

- Ty też, moje dziecko. Ale przedtem chcę wiedzieć, co zamierzacie zrobić z Aleksandrem. Najlepiej wezwać policję.

- Tylko nie to! - zaprotestował Aldo. - Jego wspólnicy nie mogą się dowiedzieć, że jest w naszych rękach! Najlepiej trzymać go do chwili, aż wszystko się skończy. Poza tym mamy do niego jeszcze kilka pytań. Takich jak na przykład dokładna lokalizacja domu. To, co nam powiedział, wydaje się niezbyt precyzyjne.

- Och! - wtrącił Fritz. - Ja go znaleźć! Ja znając okolica perfekt!

- Na litość boską, Fritz! - krzyknęła Liza. - Mówże po niemiecku! Sytuacja jest już wystarczająco napięta, żebyśmy jeszcze musieli rozszyfrowywać twój łamany francuski.

- Jak sobie życzysz, Lizo... - zachmurzył się młodzian nieco zawiedziony - ale to prawda, że znam tu każde źdźbło trawy, każde drzewo. Nie zapominaj, że moi rodzice mieli w okolicy dom, kiedy byłem mały. Przyjeżdżałaś do nas kilka razy w odwiedziny.

I rzeczywiście, Fritz bez trudu opisał teren, co przepełniło go satysfakcją, gdyż mógł zabłysnąć w oczach ukochanej.

- Dokładnie wiem, gdzie znajduje się ten dom - krzyknął, obrzucając kuzynkę triumfalnym uśmiechem. - Możemy tam pojechać od razu! To nie więcej niż dziesięć kilometrów stąd.

Słysząc te słowa, więzień roześmiał się i chociaż jego śmiech zabrzmiał dość ponuro, to biorąc pod uwagę jego trudne położenie, było to dość dziwne.

- Jedźcie tam, a wywołacie katastrofę. Dom jest obserwowany.

- Obserwowany? - spytał Adalbert. - Co pan przez to rozumie?

- To proste: jeśli zobaczą, że policja się zbliża, a wraz z nią grono ciekawskich, ludzie pilnujący waszej Elzy wysadzą budynek w powietrze za pomocą bomby z opóźnionym zapłonem, a sami zdążą uciec przez jezioro!

Zapadła grobowa cisza. Obie kobiety spojrzały z odrazą na człowieka, który był z nimi spokrewniony.

- A jak to się stało, że jeszcze nie dostałyśmy żądania okupu?

- Dostaniecie je w swoim czasie, bez podania miejsca. Wiadomość powinna przyjść dziś wieczór.

- I to pan ją dostarczy, czyż nie?

- W istocie, taki był plan, ale najpierw miałem ją odebrać w umówionym miejscu. Myślę, że jeszcze będziecie mnie potrzebować.

Ton więźnia znowu stał się bezczelny, a nawet szyderczy. Aleksander nabierał pewności siebie; widocznie postanowił drogo sprzedać skórę. Wszyscy to zrozumieli, ale odpowiedzi udzieliła hrabina:

- Sam musi pan zdecydować, z której strony jest jeszcze coś do zyskania.

- Muszę pana zapewnić - dodał Morosini - że ze strony pańskich przyjaciół już nie ma na co liczyć. Jeśli w ogóle było można, odkąd ma pan do czynienia z Solmańskim.

- A tymczasem - wtrącił pan Zielone Jabłuszko, ziewając, jakby nie spał dwie noce - czy doprawdy musimy tu doczekać świtu?

- Masz rację, kuzynie - odparła hrabina. - Zawieziemy tego człowieka do pałacu, gdzie będzie pilnowany aż do zakończenia dramatu. Panowie - dodała, zwracając się do Włocha i Francuza - chciałabym, byście zostali z nami. Skoro nie możemy go jeszcze oddać w ręce policji, sądzę, że wasza pomoc jest nieodzowna.

Zginając się w ukłonie, Aldo pomyślał, że gdyby gdzieś w Europie potrzebna była królowa, ta kobieta mogłaby zostać nią choćby dziś. Hrabinę otaczała bowiem ta wielko-pańska aura, która skłania do całkowitego poddania. Aldo na przykład zapomniał o opalu, myśląc tylko o tym, jak przypodobać się tej wielkiej damie.

Adalbert musiał czuć to samo, gdyż kiedy udali się do hotelu, aby zawiadomić, że wychodzą, i zabrać kilka potrzebnych rzeczy, szepnął Aldowi na ucho:

- Nigdy nie zapomnę tej nocy. Mam wrażenie, jakbym się przeniósł w czasie i przybrał postać rycerza w srebrnej zbroi. Musimy uwolnić uwięzioną księżniczkę... i stracić wszelką nadzieję na odzyskanie opalu. Ale wiesz, rzecz dziwna, wcale mi już na tym nie zależy.

*   *   *

Następnego dnia rano, pomimo okropnej pogody, Morosini postanowił udać się na poszukiwanie domu, który Fritz jakoby potrafił wskazać. Z nieba spływały potoki deszczu, przesłaniając kolory i kształty. Okoliczność ta pozwoliła małemu, szaremu fiatowi przemknąć niepostrzeżenie.

Fritz i książę, w opaskach na głowie i wielkich okularach, również byli nie do poznania.

- Niech pan szeroko otwiera oczy! - rzucił Aldo do towarzysza - gdyż przejedziemy tędy tylko jeden raz. Znam pewien trakt, być może trochę wyboisty, którym wrócimy bez trudu.

Młodzieniec zachwycony napiętą i tajemniczą atmosferą panującą w Rudolfskrone, a jeszcze bardziej tym, że mógł dzielić ją z Lizą, zapewnił, że niczego więcej mu nie potrzeba. Po przejechaniu przez Strobl wskazał bez wahania dom zbudowany po części na filarach i usytuowany na przyczółku szczytu Purglstein.

- To ten! Nie mam wątpliwości. Budynek powstał jakiś czas temu dla zapamiętałego wędkarza, który zamieszkałby na środku jeziora, gdyby tylko mógł!

- Przyznajmy jednak, że nie był pozbawiony dobrego smaku. Wybrał jeden z najpiękniejszych zakątków nad jeziorem.

Wolfgangsee było bodaj najładniejszym jeziorem spośród z tych, które znajdowały się w okolicach Salzburga i pomimo zacinającego deszczu, który zmuszał Morosiniego do regularnego wyciągania ręki w celu przetarcia przedniej szyby, ten urok nie zbladł. Ciemny i przysadzisty dom, wznoszący się niejako prosto z wody, otoczony jesiennymi margerytkami i małymi, żółtymi chryzantemami, należał do tych, w których człowiek miałby ochotę zatrzymać się na dłużej.