- Nie zrobiłaby pani tego, droga... bardzo droga Lizo. Wie pani, jak ją podziwiam i...
- Będzie ją pan podziwiać przy stole - przerwała hrabina. - Domyślam się, kochanie, że postanowiłaś do nas dołączyć?
- Tak, babciu. Powiedziałam Józefowi, żeby nakrył i dla mnie.
Po takim wstępie kolacja przebiegała w ponurej ciszy. Stołownicy pogrążeni byli we własnych myślach. Milczenie odważył się przerwać Golozieny, rzucając kuzynce pytanie, co zamierza w związku z wiadomością od porywaczy.
Pani von Adlerstein zadrżała, jakby wyrwano ją ze snu, lecz spojrzenie, którym obrzuciła kuzyna, było pełne gniewu.
- Co za głupie pytanie! A cóż ja mogę innego, jak ich posłuchać! A przecież dobrze pan wie, jak nienawidzę tego słowa! Będę zatem czekać na drugą wiadomość, a potem... Józef wyjął już klejnoty ze schowka i przyniósł je tutaj.
- Zaczekaj, babciu! - zaprotestowała Liza. - Zanim oddasz je tym ludziom, musimy mieć pewność, że Elza żyje i że bandyci dobrawszy się do łupu, nie będą chcieli pozbyć się niewygodnego świadka! Mamy do czynienia z typami, dla których życie ludzkie się nie liczy: jeden trup mniej, jeden więcej to dla nich bez znaczenia!
- Co proponujesz?
- Na razie nie wiem... ale jedno jest pewne: nie wolno nam zawiadomić policji. Zresztą wydaje mi się, że tutejszy posterunek nie daje sobie rady z tym zadaniem i poprosi o pomoc kolegów z Wiednia. Dlatego - dodała, zwracając się do Golozieny'ego - ponieważ pewnie wraca pan jutro do stolicy, mam nadzieję, że również zachowa pan milczenie i nie będzie szukał pomocy w... pewnych kręgach.
Na te słowa hrabia zaperzył się i z wściekłością uniósł swą kozią bródkę, która utworzyła kąt prosty z chudą, żylastą szyją.
- Niech mnie pani nie traktuje jak kretyna, Lizo! Nie zrobię niczego, co mogłoby pani zaszkodzić. Zresztą mam zamiar przedłużyć pobyt tutaj. Myśl, że zostawiłbym was obie w tak trudnej sytuacji, kazała mi zmienić plany. Pragnę czuwać nad wami... jeśli pozwolicie - dodał, patrząc z nadzieją na kuzynkę.
Hrabina odpowiedziała mu uprzejmym uśmiechem.
- Miło to słyszeć - odparła. - Oczywiście, może pan zostać, jak długo chce. Pana oddanie jest wzruszające...
Jeśli młoda dziewczyna czuła coś do kuzyna babki, to na pewno nie była to wdzięczność, a jeszcze mniej radość, lecz Gołozieny posłał jej tak promienne spojrzenie, jakby właśnie zgodziła się oddać mu rękę.
- Doskonale! - powiedział. - W takim razie, może należałoby na tym zakończyć nasz wieczór? Wszyscy są zmęczeni i powinni odpocząć, zwłaszcza Liza.
Znaczenie jego słów było zbyt jasne.
Ten typek wyrzuca nas za drzwi - pomyślał Morosini. -Najwyraźniej przeszkadzamy mu w czymś.
Lecz hrabina, wstając od stołu, zdawała się akceptować propozycję kuzyna bez zastrzeżeń.
- Przyznaję, że odczuwam zmęczenie. Jeśli panowie pozwolą, napijmy się kawy i rozstańmy do jutra.
- Ja dziękuję za kawę - rzucił Adalbert. - Jeśli wypiję choć jedną, nie zmrużę oka.
Aldo zamierzał się pożegnać, lecz Adalbert, zgadując, że przyjaciel potrzebuje chwili, przedłużał pożegnanie, racząc panią von Adlerstein i jej kuzyna małym wykładem na temat formułek grzecznościowych używanych w starożytnym
Egipcie.
W tym czasie Morosini dołączył do Lizy na galerii łączącej pokoje.
- Czy na noc może pani zostawić któreś drzwi domu otwarte?
- Tak sądzę... może drzwi do kuchni... Ale mogę wiedzieć po co?
- Ile czasu minie, zanim wszyscy zasną i w domu zalegnie cisza? Godzina?
- To trochę za mało. Przynajmniej dwie. Ale co pan zamierza?
- Zobaczy pani. Za dwie godziny przyjdziemy do pani pokoju... Proszę przygotować sznur.
- Do mojego pokoju? Pan chyba oszalał!
- Powiedziałem: przyjdziemy, a nie: przyjdę! Niech pani nie wyciąga pochopnych wniosków i mi zaufa. Adalbercie! - krzyknął doniosłym głosem. - Nasza gospodyni potrzebuje odpoczynku, a nie wykładu!
- To prawda. Jestem niepoprawny. Proszę o wybaczenie, hrabino!
Trzy osoby, które ukazały się na galerii, zastały Morosiniego samego jak palec, z papierosem w dłoni. Liza zniknęła niczym sen.
Aby mieć pewność, że goście naprawdę się wynoszą, Golozieny odprowadził ich do samochodu, a Adalbert, by mu sprawić przyjemność, ruszył, powodując tyle hałasu, ile tylko dało się wycisnąć z jego małego, czerwonego bolidu.
- Czy podjąłeś już jakąś decyzję? - spytał, pokonując ciemny park.
- Owszem. Wrócimy tu za dwie godziny. Liza obiecała, że drzwi do kuchni będą otwarte.
- A co z psami? Zapomniałeś o psach!
- Nie wspomniała o nich. Może ich nie spuszczają, kiedy zapraszają gości? Będziemy czujni.
* * *
Środki ostrożności polegały na tym, że obaj wspólnicy po powrocie do hotelu zamówili dwa półmiski zimnych mięs pod pretekstem, że kolacja u hrabiny była zbyt skromna, a do tego butelkę wina - dla większej wiarygodności. Prawie cała zawartość butelki zniknęła w umywalce.
Godzinę później, zamieniwszy smokingi na ubrania bardziej odpowiednie na nocną wyprawę, dyskretnie opuścili hotel i żwawym krokiem udali się nad brzeg rzeki, gdzie Aldo zaparkował swój nowy samochód.
Następnie ukryli go w zagajniku, gdzie wcześniej schowali też amilcara, i ruszyli dalej na piechotę. Każdy niósł paczuszkę z mięsem w kieszeni płaszcza. Na szczęście, ten środek ostrożności okazał się zbyteczny: nigdzie nie było śladu psów, a w budynku - żadnych świateł.
Pozbywszy się ciężaru, ostrożnie skierowali się w stronę kuchni. Drewniane drzwi otworzyły się bezszelestnie pod naciskiem dłoni Morosiniego.
- No i jak się spisałam? - usłyszeli stłumiony głos Lizy. - Pomyślałam nawet o tym, żeby posmarować tłuszczem zawiasy.
Ujrzeli siedzącą na taborecie Lizę. Miała na sobie spódnicę z lodenu, sweter z golfem i sportowe buty. Wyglądała jak Mina.
- Dobra robota - wyszeptał książę. - Ale to nierozsądne. Jeszcze pani całkiem nie wyzdrowiała, a my chcieliśmy tylko, by nam pani pokazała pokój Aleksandra.
- Chyba nie zamierzacie go... zabić? - spytała zaniepokojona, gdyż w zazwyczaj ciepłym i nieco gardłowym głosie księcia usłyszała lodowaty pogłos.
Ale zduszony śmiech Adalberta ją uspokoił.
- Za kogo nas pani bierze? Z pewnością nie zasługuje na nic lepszego, ale my chcemy go tylko porwać.
- Porwać Aleksandra? Ale po co?
- Aby go zawieźć w spokojne miejsce, gdzie moglibyśmy go wybadać, z dala od ciekawskich uszu i oczu - odparł Aldo. - Nie ukrywam, że liczyliśmy na pani pomoc w tym względzie.
- Jest stara siodlarnia, ale znajduje się zbyt blisko stajni. Najlepszy byłby domek ogrodnika... Tylko że hrabiego nie ma w pokoju...
- A gdzie się podział?
- Pewnie szwenda się w parku. Uwielbia nocne przechadzki. Nawet w Wiedniu. Babcia o tym wie i nigdy nie spuszcza psów, kiedy on tu jest. Całe szczęście, że nie wpadliście na niego, bo pewnie zacząłby wzywać pomocy.
- Nie miałby szans, a według mnie to nawet lepiej, że jest na zewnątrz.
- Park jest wielki. Jak zamierzacie go znaleźć w środku nocy?
Adalbert, któremu zaczęły ciążyć powieki, westchnął.
- To z pewnością z powodu odniesionej rany pani wybitna inteligencja nie obejmuje całokształtu sytuacji. Otóż wcale nie będziemy go szukać. Będziemy na niego czekać. Ma pani sznur?
Liza sięgnęła po sznur leżący na pobliskiej ławie, zamknęła kuchnię i poprowadziła mężczyzn przez ciemny dom do wielkiej bramy wejściowej, w której cieniu można było łatwo pozostać niezauważonym.
- Trochę dziwna ta mania spacerowania - zauważył Vidal-Pellicorne. - Zwłaszcza gdy pogoda wcale nie sprzyja temu, by patrzeć w gwiazdy.
- Oczywiście, że nie, ale to wygodne - mruknął Aldo przez zęby. - Dobry sposób, by skontaktować się ze wspólnikami. Ale cicho sza! Zdaje się, że coś słyszę!
W tej chwili rozległy się na żwirowej alejce wyraźne kroki. W mroku pojawił się czerwony punkt zdradzający żarzące się cygaro, które po chwili palacz odrzucił na ziemię. Równocześnie przyśpieszył kroku i wkrótce w ciemności zamajaczyła jego niewyraźna sylwetka.
Pięść Aida dosięgnęła go jak pocisk z katapulty. Gołozieny trafiony w podbródek padł na ścieżkę jak martwy.
- Dobry cios! - ucieszył się Adalbert. - Zwiążmy go i zabierzmy!
- Musicie go zakneblować! - rzuciła Liza, podając chustkę i szalik zwinięte w kulę.
Morosini cicho się zaśmiał.
- Robi pani postępy na ścieżce zbrodni, moja droga Lizo! A teraz, czy mogłaby nas pani poprowadzić?
Liza chwyciła lampę i rzekła:
- Tędy! Ale uprzedzam, to dość daleko, a nie mam noszy...
- Będziemy go nieśli na zmianę - odparł Aldo, zarzucając sobie wielkie, bezwładne ciało na grzbiet.
Po dobrych dziesięciu minutach dotarli do rzędu niskich budynków ukrytych w głębi parku pod drzewami. Liza otworzyła drzwi, podkręciła płomień w lampie i weszła do dość obszernego domku, w którym piętrzyły się narzędzia ogrodnicze. Postawiła lampę na stole roboczym. W tym czasie panowie pozbyli się ciężaru i bez zbytnich ceregieli położyli hrabiego na klepisku. Aleksander jęknął. Najwidoczniej odzyskiwał świadomość.
Aldo kucnął przy nim i wyciągnąwszy z kieszeni rewolwer, podetknął mu go pod nos.
- Ponieważ mamy do pana kilka pytań, zdejmiemy knebel, ale uprzedzam, jeśli tylko zacznie pan krzyczeć, będę zmuszony, z wielką przykrością, okazać się bardzo nieprzyjemny!
- I tak nikt pana nie usłyszy, drogi Aleksandrze - dodała Liza. - Dlatego dobrze radzę, niech pan odpowiada na pytania tych dżentelmenów tak spokojnie, jak to tylko możliwe. To jedyna szansa, aby udowodnił pan swój talent dyplomatyczny.
"Opal księżniczki Sissi" отзывы
Отзывы читателей о книге "Opal księżniczki Sissi". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Opal księżniczki Sissi" друзьям в соцсетях.