- Proszę, niech pani weźmie i zrobi z tym, co zechce. Więcej nie będę malować tego domu.

- Dziękuję - odparła Maria z ulgą. - Widzi pan, tutaj wszyscy ją kochamy... Nie chcielibyśmy, żeby spotkało ją coś złego.

Po czym oberżystka wróciła do swoich zajęć. Aldo zamyślił się i niespiesznie udał się do pokoju. Jeśli całe miasteczko mogło stanąć między nim a tą, którą chciał spotkać, sprawy mogły się skomplikować. Było mu wstyd, że jego gest wobec Marii był owocem hipokryzji - nigdy nie zamierzał malować tego domu. Mało tego, nadal był zdecydowany zgłębić jego tajemnicę.

Z pustym żołądkiem czekał na powrót Adalberta. Dochodziła prawie druga, kiedy zagadnął gospodarza o przyjaciela.

- Gdy Herr Professor znajdzie się na stanowisku archeologicznym, żadna siła nie jest w stanie go stamtąd wyrwać - wyjaśnił Georg. - Na pewno zabrał ze sobą kanapki i piwo, żeby się podzielić z kompanem. Mogę się założyć, że wrócą dopiero po zapadnięciu zmroku.

- Mógł mnie uprzedzić - złościł się Morosini, zasiadając do stołu przed półmiskiem racuchów z szynką, gulaszem cielęcym na modłę węgierską, kremem czekoladowym z kawałkiem babki Gugelhupfna deser oraz butelką wina, którą Georg przyniósł z piwnicy.

Po skończonym posiłku, chcąc zabić czas, Aldo postanowił pożyczyć barkę od Braunera i wypłynąć na ryby w okolice tajemniczego domu, lecz zerwał się niewielki, lecz przenikliwy wiatr, co nie wróżyło niczego dobrego.

- Jeśli rozpęta się burza, trudno będzie panu wrócić - oznajmił Georg. - Jak już się zacznie...

- Tak jest ze wszystkimi górskimi jeziorami. Udam się zatem na małą przechadzkę, zanim wrócą nasi uczeni.

Jak powiedział, tak zrobił, lecz tym razem nie zabrał ze sobą żadnego sprzętu. Wsunąwszy ręce w kieszenie płaszcza poszedł w stronę miasta, lecz aby nie wzbudzać podejrzeń, skręcił tym razem w lewo. Chciał dotrzeć do domu z dzwonnicą. Dla niepoznaki wybrał najbardziej karkołomną ścieżkę, minął protestancką świątynię, dotarł do wieży i wrócił przez dziedziniec kościoła, skąd ruszył w dół do celu, uważając, by nie być widocznym dla ewentualnego obserwatora z oberży.

Kiedy dotarł na miejsce, zaczęło zmierzchać. Nad jeziorem unosiła się mgła, zasłaniając przeciwległy brzeg.

Do jego uszu dobiegł z dala przytłumiony gwizd lokomotywy.

Znalazłszy się przy tej samej skale co rano, Aldo zatrzymał spojrzenie na zagadkowym domu. Nie było widać żadnego ruchu i gdyby nie wstęga szarego dymu z komina, można by sądzić, że jest niezamieszkały. Żadnego, najmniejszego dźwięku poza lekkim chrzęstem łańcucha łączącego barkę z przystanią.

Wstrzymał oddech. Miał nadzieję, że z nadejściem nocy mieszkańcy zapalą lampy i może uda się zajrzeć przez okna do środka, lecz jego nadzieja okazała się płonna. Przed zapadnięciem zmroku kobieta, która rano wieszała pranie, zamknęła po kolei wszystkie żaluzje.

Aldo wstał z westchnieniem, przez chwilę walcząc z przemożną ochotą, by zejść na dół i zapukać do drzwi. Jeśli miał kiedykolwiek okazję odkupić od tajemniczej damy opal, to właśnie teraz! Gdyby powodowana niepokojem pani von Adlerstein postanowiła ukryć swą protegowaną gdzie indziej, wtedy już nigdy jej nie znajdzie...

Mimo że sam przyznał sobie rację, Aldo nie mógł opanować zniechęcenia. Z powodu niesprzyjających okoliczności gorączka poszukiwań, która ogarnęła go od pierwszej rozmowy z Szymonem Aronowem w podziemiach Warszawy, powoli zaczęła go opuszczać. Kulawy nie mógł od Aida żądać, by wyrwał nieszczęśliwej kobiecie skazanej na życie w ukryciu przedmiot drogi jej sercu, nawet jeśli przynosił pecha.

Wewnętrzny głos podpowiedział mu jednak, co w tych okolicznościach powiedziałby Aronow: przywrócenie klejnotom ich pierwotnego znaczenia i roli to jedyny sposób na to, by zdjąć z nich przekleństwo ciążące na kolejnych właścicielach. Kto wie, może Elza pozbywszy się opalu, odnalazłaby utracone szczęście?

To nie jest dobry powód - przyznał Aldo w duchu. - Człowiek zawsze jakiś wymyśli, chcąc dostać to, co do niego nie należy... Lecz czy mój jest aż tak zły?

A jednak dobrze wiedział, że musi przekroczyć próg tajemniczego domu i stanąć twarzą w twarz z nieznajomą w czarnych koronkach. Im wcześniej, tym lepiej.

Nie próbując dłużej dyskutować z samym sobą, ruszył ścieżką prowadzącą do tajemniczego domu, dotarł pod mały daszek chroniący wejście i, po krótkim wahaniu, zdjął kaszkiet, po czym podniósł miedzianą kołatkę, która opadła z głośnym dudnieniem. Jego serce zamarło.

Spodziewał się, że spytają go o nazwisko i każą odejść. Drzwi się otworzyły, ukazując szczupłą i wysoką postać kobiety w tradycyjnym stroju i z lampą w dłoni. Ku swemu zdumieniu usłyszał:

- Zastanawiałam się, ile czasu minie, zanim zdecyduje się pan tu przyjść.

Proszę wejść, ale tylko na chwilę.

Był to spokojny głos Lizy Kledermann.

Aldo spojrzał na nią tak, jakby zobaczył zjawę, na poły z zachwytem, na poły z radością i obawą. W żółtym świetle lampy ciemne oczy dziewczyny błyszczały niczym fioletowe diamenty pod bujną koroną ognistozłocistych włosów. Pomyślał, że przypomina ikonę, lecz ona natychmiast sprowadziła go na ziemię.

- No więc? Czy to wszystko, co pan ma do powiedzenia? Ktoś, kto czyta romanse, pewnie by krzyknął: „To pani? Pani tutaj?", a ja odpowiedziałabym coś równie mądrego, w stylu: „A dlaczego nie?" lub: „Świat jest taki mały!". Jednak wolę spytać wprost, po co pan przyszedł?

- To długa... i zawiła historia. Czy mógłbym wejść na chwilę do środka?

- Mowy nie ma! Gdyby to nie był pan, zawołałabym Mateusza i kazała poszczuć pana psami. Lecz przyznaję, że musimy porozmawiać. - No więc?...

- Tutaj to niemożliwe. Spotkajmy się jutro o drugiej w kościele farnym. Będziemy tam mogli spokojnie rozwikłać pewną bardzo irytującą kwestię. Ale niech pan przyjdzie sam i nie przyprowadza swego drogiego Adalberta!

- Skąd pani wie, że tu jest?

Przelotny uśmiech na jeden moment rozpogodził twarz dziewczyny.

- Trudno go nie zauważyć. Wiem więcej o was dwóch niż wy o mnie. A teraz proszę wracać do hotelu. Mam nadzieję, że po tym, co pan ode mnie usłyszy, zostawi nas pan w spokoju, moją rodzinę i mnie.

- Nigdy nie zamierzałem się narzucać! - zaprotestował Morosini. - Nie wiedziałem nawet, że pani tu jest...

- Do jutra! - przerwała zdecydowanie Liza. - Porozmawiamy jutro. Dobrej nocy, książę!

Morosini wycofał się pod daszek. Chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz pod władczym spojrzeniem Lizy porzucił ten zamiar i tylko westchnął:

- Jak pani sobie życzy! A zatem, do jutra!

Z całego domu udało mu się zobaczyć jedynie mały, pobielony wapnem i skromnie umeblowany przedpokój. Poza drewnianym, malowanym kufrem, dwoma krzesłami z rzeźbionymi oparciami i naiwnym obrazem przedstawiającym scenę z miasteczka nie zauważył nic więcej.

Spotkanie z Lizą zniwelowało uczucie zawodu, chociaż kiedy mu się ukazała za dębowymi drzwiami z lampą w dłoni, miała w sobie coś z anioła zagłady, któremu Pan Bóg kazał stać w bramach raju i nie wpuszczać grzeszników. Lekkim krokiem ruszył w drogę powrotną. Za kilka godzin opadną wszystkie zasłony i koronkowe woalki!

Myśl ta była pocieszająca i dzięki niej wrócił mu dobry nastrój.

Widząc Adalberta grzejącego się przed wielkim piecem z zielonych, fajansowych kafli oraz kieliszek na stole obok, uśmiechnął się szeroko.

- No i co, mój poczciwcze? Jak ci minął dzień? Adalbert spojrzał na przyjaciela z przygnębieniem:

- Męczący, straszny! Ten nasz profesor ma łydki ze stali i wspina się po górach jak kozica. Jestem wykończony!

- Coś podobnego! Co z ciebie za archeolog? Zwykły łachudra!

- Jestem egiptologiem! A my, egiptolodzy, pracujemy w płaskim terenie. I pomyśleć, że profesor ciągle nie ma dość i jutro chce zacząć od nowa. Mam wielką ochotę powiedzieć mu, że wracamy do Ischl.

- Powiedz mu, co chcesz! Ja mam spotkanie w kościele.

- Żenisz się?

Pytanie było tyle nieoczekiwane, co zjadliwe.

- To całkiem niezła myśl - odparł Aldo, uśmiechając się w myślach do pewnej wizji, którą tylko on mógł zobaczyć. -No, nie siedź taki naburmuszony, mój drogi! Weź kieliszek i chodź ze mną, wszystko ci opowiem.

Rozdział siódmy

Historia Elzy

Pokonując zadaszone schody wiodące do kościoła, dobrych dwadzieścia minut przed czasem, Morosini zastanawiał się, co za zrządzenie losu skazało go, katolickiego księcia, ale o pobożności, powiedzmy szczerze, dość powierzchownej, na odwiedzanie sanktuariów, gdy w grę wchodziło spotkanie z kobietą... Inni spotykają się w parkach, kawiarniach, nad brzegiem rzeki czy w jakimś zacisznym salonie... Sam z nostalgią wspominał chwile spędzone z Anielką w ogrodzie zoologicznym w Paryżu. Wtedy był w niej śmiertelnie zakochany i gotów uczynić wszystko, by ją zdobyć. A teraz, po pozbyciu się jej jak zbędnego przedmiotu i oddaniu w ręce Anny Marii Moretti, pośpiesznie uciekł do Austrii, gdzie czekała na niego sprawa z pewnością pasjonująca, lecz trudna do rozwikłania... i spotkanie z ładną dziewczyną w domu bożym.

Pod naciskiem skrzypnęły stare drzwi, odbijając ten dźwięk głuchym echem we wnętrzu pustej świątyni. Książę zatrzymał wzrok na wspaniałym tryptyku z XV wieku, pozłacanym i bogato rzeźbionym, który wznosił się nad ołtarzem. Patrzył na niego z przyjemnością, lecz bez zaskoczenia; bogactwo austriackich kościołów było mu znane.

Usiadł w ławce, by lepiej móc podziwiać arcydzieło. Słysząc skrzypienie drzwi, poderwał się z miejsca i stanął przed postacią ukrytą pod czarną peleryną z kapturem, ukazującą jedynie szczupłe kostki w białych pończochach i buty z klamerkami. Strój Lizy doskonale pasował do atmosfery starego kościoła.