Po powrocie do oberży udał się na poszukiwanie Brau-nera, ale ten zniknął jak kamfora.

Korzystając z faktu, że obok przeciskała się Maria z tacą pełną kufli piwa, Aldo zagadnął ją o męża. Odparła, że mąż zszedł do piwnicy, żeby odszpuntować beczkę. Księciu nie pozostało nic innego, jak wrócić do kompanów, którzy nadal toczyli spór w kwestii rytuałów pogrzebowych w Hallstatt. Nie przeszkodziło to jednak profesorowi zagadnąć księcia, gdzie, do diabła, tak długo się podziewał.

- Byłem w swoim pokoju - łgał Aldo bez zająknienia. -Musiałem wziąć aspirynę, bo od tego hałasu i piwa zaczęła boleć mnie głowa.

- Nasze piwo jeszcze nikomu nie zaszkodziło i lepiej by pan zrobił, wychodząc na dwór, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. To najlepsze lekarstwo, dobre na wszelkie dolegliwości. Nasze góry to raj dla zdrowia, a wy, mieszkańcy zadymionych miast, powinniście częściej korzystać z tego dobrodziejstwa.

Przecież już dawno udowodniono dobroczynne działanie...

Morosini otworzył usta, żeby zaprotestować; nazwanie jego ukochanej Wenecji rozpostartej na lagunie zadymionym miastem było jawnym nadużyciem, lecz w ostatniej chwili zmilczał. Tymczasem stary gaduła rozpoczął kolejny wykład, wzmacniając się co jakiś czas kilkoma sznapsami. Minęła długa godzina, zanim wyciągnął z kieszonki marynarki wielki, srebrny zegarek na łańcuszku i spojrzawszy na niego, uznał, że czas udać się na spoczynek. Ale najpierw umówił się na kolejne spotkanie z „szanownymi kolegami" - po zaaplikowaniu sobie tylu kieliszków wódki nie odróżniał już antykwariusza od archeologa - w celu zaprowadzenia ich na miejsce wykopalisk z samego rana.

- To bardzo obiecujące! - zrzędził Morosini, wracając do pokoju bez nadziei na spokojny sen, gdyż obaj zamieszkiwali dokładnie nad „salą weselną".

- Zapomnij o tym i powiedz, dlaczego tak nagle wybiegłeś z oberży - spytał Adalbert.

- Nie zauważyłeś tego wielkoluda o wyglądzie mongolskiego dowódcy?

- Owszem. Domyśliłem się, że to za nim pobiegłeś.

-1 nie bez powodu. To jego widziałem w Operze Wiedeńskiej spełniającego rozkazy tajemniczej Elzy. Z całą pewnością miał za zadanie nad nią czuwać.

- No i... odkryłeś, dokąd się udał?

- Niestety nie. Zgubiłem go za pierwszym zakrętem. Było ciemno choć oko wykol, a to miasteczko jest niczym labirynt - istna gmatwanina schodów, pasaży i ślepych zaułków.

- Czy twoja zwierzyna udała się do fortu, który oglądaliśmy po południu?

- Nie, tego jestem pewien. Wielkolud po wyjściu z hotelu skręcił w prawo.

- No, to już coś! Nie pozostaje nam nic innego, jak zadać kilka zgrabnych pytań poczciwemu Georgowi.

- Pod warunkiem że go znajdziemy. Kiedy wróciłem, jego żona powiedziała, że zszedł do piwnicy odszpuntować beczkę. Chyba jeszcze nie wrócił, gdyż nie widziałem go na górze.

- A Maria?

- Nie było jej tutaj, kiedy pojawił się olbrzym. Chyba go nie widziała.

- Nie przejmuj się! Zajmiemy się tym jutro. Spróbuj się przespać. Jeśli zatkamy sobie uszy watą, a na głowę zarzucimy poduszki, może uda się nam zasnąć.

Owszem, udało się, ale dopiero około trzeciej nad ranem, kiedy biesiadnicy się zmęczyli. Kiedy Adalbert i Aldo zeszli o dziewiątej na śniadanie, Maria powiedziała im, że jej mąż udał się do Ischl porannym statkiem. Co do osobnika, który tak bardzo intrygował jej klientów, nawet go nie widziała, i w ogóle nie miała pojęcia, o kim mówią.

Adalbert zmarszczył brwi.

- Nie uważasz, przyjacielu, że to zmowa milczenia?

Aldo wzruszył ramionami, po czym stwierdził, że za żadne skarby nie spędzi poranka w towarzystwie profesora Schlumpfa.

- Powinien mu wystarczyć jeden z nas. Ja udam się na badania meandrów miasteczka. Może szczęście się wreszcie do mnie uśmiechnie?

Zaopatrzony w szkicownik i pudełko węgli Aldo ruszył przez wąskie nabrzeże poprzecinane tarasami i pergolami wiszącymi tuż nad taflą wody. Skręcił w jedyną uliczkę wijącą się wzdłuż malowniczej, stromej skarpy nad jeziorem. Wokół biegły drewniane schodki, które znikały przy starych domach o dachach zdobionych girlandami.

Do Hallstatt nie prowadziła żadna droga. Ta wzdłuż zachodniego brzegu jeziora w jego części północnej skręcała na południe od Steg i wznosiła się do Gosau*.

* Steg, Gosau - nazwy miejscowości; obecnie turystyczne ośrodki narciarskie (przyp. red.).

Wolnym krokiem, niczym artysta szukający natchnienia, pokonał senne, jesienne miasteczko pozbawione kwiatów, chociaż w niektórych oknach czerwieniły się jeszcze odporne na chłody pelargonie. Niemal we wszystkich domach gospodynie wietrzyły pościel, firanki i pierzyny, chcąc zdążyć przed pierwszym śniegiem. Nie zwracały uwagi na spacerowicza, przyzwyczajone do widoku turystów, może tylko trochę zdziwione, że ten wybrał najsmutniejszy miesiąc roku, zamiast przyjechać na wiosnę, kiedy wzdłuż polnych ścieżek niebieszczą się niezapominajki i żółcą kaczeńce. Podczas krótkiego postoju na tarasie kościoła parafialnego Aldo, obserwując morze dachów poniżej, pomyślał, że jeśli nieznajomy zniknął jak kamfora, to zapewne wszedł do któregoś budynku niedaleko hotelu.

Ale instynkt podpowiedział mu wkrótce, że to mało prawdopodobne. Dama w koronkach żyła w ukryciu, a jak tu się ukrywać w tak małej mieścinie?

Aldo doszedł do jedynej ulicy wiodącej na północny kraniec Hallstatt.

Dostrzegłszy wielką skałę, z której mógłby obserwować domy, zatrzymał się. Jeden z nich szczególnie zwrócił jego uwagę. Wyglądał tak, jakby wynurzał się prosto z otchłani jeziora. Szeroki dach zwieńczony małą dzwonnicą przypominał tłustą kurę rozpościerającą skrzydła nad kurczętami. W małym ogródku kobieta w dirndlu*, korzystając z ładnej pogody rozwieszała pranie - prześcieradła i poszewki ozdobione szerokimi koronkami, nieco zbyt eleganckie jak na wieśniaczkę, choćby nawet bogatą. Pościel musiała należeć do damy.

* Dirndl - kobiecy ubiór, który stal się austriackim strojem narodowym (przyp. red.).


Aldo zrozumiał, że wreszcie znalazł to, czego szukał.

Nie chcąc zwracać na siebie uwagi, ruszył w drogę powrotną, starając się zapamiętać różne szczegóły, poczynając od drewnianego pomostu, przy którym na falach tańczyła długa barka.

W hotelu zastał Georga Braunera nad rachunkami. Podszedł do niego, zacierając dłonie.

- Zimny wiatr tego ranka! - rzucił z wesołą miną. - Zrobiłem kilka szkiców i ścierpły mi ręce. Może byśmy się czegoś napili przed obiadem?

Georg popatrzył na klienta z zakłopotaniem, poruszając niespokojnie rudawymi wąsiskami.

- Z przyjemnością, ekscelencjo, ale muszę jak najszybciej dokończyć papierkową robotę. Ale panu podam, czego pan sobie tylko życzy, przy kominku.

- W takim razie zaczekam na przyjaciela. Nie lubię pić sam. Mam nadzieję, że wkrótce się zjawi.

- Zgodnie z życzeniem - odparł karczmarz, wracając do pracy.

Jakiś dzisiaj nierozmowny - pomyślał Morosini, dziwiąc się tej zmianie, gdyż kiedy tu przyjechali, Braunerowie trajkotali jedno przez drugie.

Aldo udał się do kuchni, skąd unosił się zapach ciepłego chleba i czekolady, a Maria, z pomocą starej kobiety i młodej dziewczyny, wyrabiała ciasto na Knödeln.

Na widok księcia uśmiechnęła się szeroko.

- Czy pan sobie czegoś życzy, książę?

- Nie, nie, Frau Brauner, ale już na ulicy poczułem tak wspaniałe zapachy, że nie mogłem się oprzeć chęci sprawdzenia, co pani przygotowuje.

- To moje ciasto, właśnie przygotowałam Gugelhupf* i krem czekoladowy na deser. A jak udał się spacer?

* Gugelhupf - alzacka babka drożdżowa (przyp. red.).

- Bardzo. To miasto jest wspaniałe. Takie czarujące...

- Nieprawdaż? Wielka szkoda, że przyjechał pan po sezonie. Jest zimno, wilgotno, a o słońcu trzeba zapomnieć aż do wiosny.

- Przyjeżdża się, kiedy czas na to pozwala. Ja dużo pracuję, a miałem okazję spędzić kilka dni w towarzystwie starego przyjaciela. A poza tym, pogoda mi nie przeszkadza, jeśli tylko nie odbiera charakteru jakiemuś miejscu. Lubię szkicować piękne domy, a tu ich nie brakuje. Zaczynając od waszego - dodał, otwierając szkicownik.

- Ależ pan ma talent! - zawołała Maria z podziwem, rzucając okiem na rysunek.

- Dziękuję. Też mi się podoba.

Aldo przewrócił stronę, odkrywając naszkicowany dom nieznajomej. Kiedy oberżystka na niego zerknęła, jej uśmiech natychmiast zgasł.

- Ten również nie jest zły - powiedział Aldo od niechcenia, obserwując oberżystkę kątem oka. - Jeśli pogoda pozwoli mi na rozłożenie sztalug, namaluję obraz. To miejsce leży na uboczu i jest takie romantyczne!

Maria, bez słowa, wytarła białe od mąki dłonie w ściereczkę, chwyciła Aida za ramię i wyciągnęła na zewnątrz. Dopiero wtedy wypuściła go z uścisku.

- Nie powinien pan go malować. Są inne, równie ładne.

- A dlaczego nie ten? Twarz Marii spoważniała.

- Gdyż może to komuś przeszkadzać, a nawet ranić tych, którzy w nim mieszkają. Widzieć, że ich dom staje się tematem obrazu, jest ostatnią rzeczą, której by sobie życzyli, gdyż to oznacza, że będzie ich pan obserwował całymi godzinami.

Aldo wybuchnął śmiechem.

- Do diaska! Wystraszyła mnie pani! Chyba ten dom nie jest nawiedzony?

- Nie trzeba żartować! Mieszka tam... pewna bardzo chora osoba, kobieta, która wiele wycierpiała. Niech pan nie pogłębia jej cierpienia, czyniąc z niej obiekt niezdrowej ciekawości.

Co rzekłszy, Maria zamierzała wrócić do kuchni, lecz Aldo zatrzymał ją w progu.

- Proszę zaczekać!

- Mam huk roboty.

- Tylko małą chwileczkę!

Energicznym gestem wyrwał stronę ze szkicownika i podał ją młodej kobiecie.