- Nie przypuszczałem, że to zrobi na tobie takie wrażenie!

Adalbert odsunął szklankę z wodą i wychylił kieliszek wina.

- To nie przez ciebie!... To ta ryba... ma takie straszne ości! A co do wspomnianego pałacu, nigdy tam nie byłem... nie znam go.

- W takim razie, skąd się tam wzięło twoje auto, które służący mył na dziedzińcu?

Jeśli Morosini spodziewał się okrzyków oburzenia lub protestu, to mógł być wielce zawiedziony. Adalbert spojrzał obojętnie w jego stronę i pocierając z zakłopotaniem czubek nosa, uparcie milczał. Aldo podjął więc atak z powrotem.

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Jeśli twoje auto było tam zaparkowane, to gdzie, u diaska, ty się podziewałeś?

- Pożyczyłem je...

- Pożyczyłeś?... A komu, jeśli wolno spytać?

- Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do przekonania, że lepiej będzie, jeśli opowiem o mych przygodach. Wtedy wszystko zrozumiesz.

- Słucham.

- Wiesz, że w Egipcie o mały włos nie stałem się ofiarą pomyłki sądowej?

- Oskarżono cię o kradzież posążku, który na szczęście się odnalazł?

- Nie na szczęście... raczej przez czysty przypadek, w zakamarku grobowca, do którego musiał chyba wrócić sam. Prawdziwy złodziej - a mam pewne podejrzenia, kim jest - musiał go tam podrzucić, przestraszywszy się tajemniczej śmierci lorda Carnarvona...

- Tak, słyszałem o tym. Mówi się jednak, że lord zmarł od ugryzienia komara.

- Które wywołało śmiertelne zakażenie, lecz wielu ludzi widzi w tej śmierci rodzaj przekleństwa dotykającego tych, co nie przejęli się napisem odkrytym u wejścia do grobowca: „Śmierć dotknie swymi skrzydłami tego, kto zakłóci spokój faraona". Potem były jeszcze dwa niewytłumaczalne zejścia śmiertelne, zatem powtarzam, mój podejrzany musiał nieźle się wystraszyć.

- A ty wierzysz w to przekleństwo?

- Nie. Nieszczęsny Carnarvon zmarł 5 kwietnia, kiedy sala zawierająca sarkofag nie została jeszcze nawet otwarta. Ale to mnie ocaliło przed więzieniem. Szczerze mówiąc, chętnie bym się zaopiekował tym posążkiem i nigdy bym go nie oddał... Wierz mi, wart był narażenia się na przekleństwo - westchnął egiptolog łamiącym się głosem. - Zachwycająca mała, naga niewolnica ze szczerego złota trzymająca kwiat lotosu. Idealne przedstawienie kobiecej urody! I kiedy pomyślę, że ten nieszczęśnik przetrzymywał ją całymi tygodniami...

- Przestań! - przerwał Aldo. - Jeśli zagłębisz się w tej historii, to nieprędko skończymy. Wróćmy zatem do punktu wyjścia - twego auta, które w cudowny sposób znalazło się w Wiedniu. Zacznij opowieść od chwili twojego uwolnienia...

- Zgoda! Nie muszę ci chyba mówić, że dostałem przeprosiny od ekspedycji i od angielskich władz. Nie mówiąc już o tym, że chcąc załagodzić całą sprawę, zwrócili się do mnie, bym eskortował do Londynu przesyłkę dla British Museum.

- Co za zaszczyt! - zakpił Morosini. - Podejrzewam, że wołałbyś wysłać cenną zawartość do Luwru?

- Bez dwóch zdań! Pomyślałem nawet, czy to nie kolejny podstęp, gdyż lord Carnarvon obiecał, że przekaże Egipcjanom całość znaleziska, ale Carter, który żyje i ma się dobrze, chciał, by jego kraj skorzystał nieco z jego odkryć, a ponieważ to on jest odkrywcą... Tak więc wyruszyłem do Londynu, gdzie zostałem przyjęty z wielkimi honorami i miałem okazję widzieć się z naszym przyjacielem, komisarzem Warrenem.

- Biedaczysko! Wiesz, co mu się przytrafiło? Nasza Róża Yorku znowu zniknęła!

- To, przyjacielu, najmniejsze z moich zmartwień. I proszę cię, nie zmieniajmy tematu - przerwał mu Adalbert. -Tak więc zostałem odpowiednio potraktowany, a nawet wróciłem do Francji z bagażami sir Stanleya Baldwina, który udawał się tam z oficjalną wizytą. Zostałem też zaproszony na wielkie przyjęcie, które wydał lord Crewe, ambasador Wielkiej Brytanii w Paryżu. Spotkałem tam pewną czarującą, młodą osóbkę w potrzebie. Kiedy wyszedłem do ogrodu, żeby wypalić cygaro, byłem świadkiem wielce nieprzyjemnej sceny: jakiś osobnik tarmosił kobietę, chcąc zmusić ją do pocałunku.

-1 pośpieszyłeś jej z pomocą? - z niewinną miną spytał Morosini.

- Ty zachowałbyś się tak samo, lecz ja ruszyłem jej w sukurs z tym większym zapałem, że spostrzegłem, iż to... Liza Kledermann!

W tej chwili Aldo stracił ochotę do żartów.

- Liza? A co ona tam robiła?

- Utrzymuje bliskie kontakty z jedną z córek ambasadora i po przyjeździe do Paryża na zakupy zatrzymała się u niej.

Morosini przypomniał sobie nagle, że w Londynie Kledermann powiedział mu, iż jego córka ma wielu przyjaciół we Francji.

- A kim był napastnik?

- O, nikt taki. Jakiś zwykły attache wojskowy przekonany, że uniform wystarczy, by podbić kobiece serce. Zresztą wkrótce niepostrzeżenie opuścił przyjęcie.

- A Liza?

- Podziękowała mi za wybawienie jej z przykrej sytuacji, a potem rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym. To było bardzo przyjemne - westchnął Adalbert, który najwyraźniej był myślami daleko stąd.

- A czy teraz dobrze się czuje?

Adalbert uśmiechnął się anielsko, nie zauważywszy, że ton Aida stawał się coraz bardziej oschły.

- Bardzo dobrze... To wspaniała dziewczyna! Spotkaliśmy się potem dwa czy trzy razy, na obiedzie, koncercie, na pokazie mody...

- Innymi słowy, od tej pory się nie rozstawaliście? I jakby tego było wam mało, wyjechaliście razem na urlop?

Zdecydowanie kwaśny ton przyjaciela przebił w końcu miękki kokon błogostanu, w którym Vidal-Pellicorne zamknął się na kilka chwil. Otrząsnąwszy się, spojrzał na przyjaciela z miną kogoś, kto obudził się właśnie z głębokiego snu.

- A cóż ty insynuujesz? Nawiązaliśmy prawdziwą nić przyjaźni! Oczywiście wspominaliśmy czasem o tobie...

- Co za zbytek łaski!

- Myślę - ciągnął Adalbert - że ona nadal bardzo cię lubi, pomimo stylu, w jakim się rozstaliście. I bardzo tęskni za Wenecją.

- Nikt jej nie zabrania tam wrócić. A co do tej podróży?...

- Już mówię! Pewne biuro, o którym już ci chyba wspomniałem, poprosiło mnie, bym udał się na krótki wypad do Bawarii, gdzie miałem obserwować poczynania niejakiego Hitlera, który ostatnio zaatakował słownie Republikę Weimarską i gromadzi wokół siebie coraz większe rzesze zwolenników. Lecz żebym nie zwracał zbytnio na siebie uwagi, poproszono mnie, abym udał się tam samochodem jak zwykły turysta. A najlepiej, żebym kogoś ze sobą zabrał. A ponieważ Liza miała wrócić do Austrii na urodziny babki, pomysł odbycia podróży moim samochodem wydał się jej zabawny, i pojechaliśmy... jak przyjaciele - uściśli! Adalbert, rzuciwszy zaniepokojone spojrzenie na chmurną twarz przyjaciela.

- I chociaż wysłano cię do Niemiec, przyjechałeś do Wiednia?

- Nie. Do Monachium, gdzie moje zadanie zatrzymało mnie dłużej, niż się spodziewałem. Dlatego, nie chcąc krępować Lizy, pożyczyłem jej auto, by mogła dotrzeć do Bad Ischl na czas. Pomimo że miała na to ochotę, najpierw odmówiła, gdyż planowała potem pojechać do Wiednia. Lecz przekonałem ją, mówiąc, że przyjadę po auto, jak tylko zakończę swoje sprawy. No i jestem! Dodam, że nie widziałem się z Lizą. Kiedy przyjechałem, powiedziano mi, że wyjechała na bal do Budapesztu. To wszystko.

- A czy ona wiedziała, po co jedziesz do Niemiec?

- Nie żartuj! Powiedziałem jej, że organizuję kongres archeologiczny.

- I uwierzyła?

Spojrzenie, które Adalbert utkwił w twarzy Aida, wyrażało najwyższy stopień niewinności.

- Nie miała powodu, aby mi nie wierzyć. Już ci mówiłem, że jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.

- No to masz więcej szczęścia niż ja! A teraz zapomnijmy o tym i zajmijmy się opalem. Czy masz jakiś pomysł, jak przekonać damę w czarnych koronkach, żeby nam go sprzedała?

- Jak to? Przecież znam ją jeszcze mniej niż ty! Nigdy jej nie widziałem! Najlepiej będzie pojechać jutro do Ischl. Powinniśmy zastać tam panią von Adlerstein, gdyż kiedy dzisiaj zabierałem auto, jeszcze nie wróciła.

*  *  *

Następnego dnia, podczas gdy mały, czerwony amilcar przemierzał pięćdziesiąt sześć kilometrów dzielących Salzburg od Bad Ischl poprzez czarujący, pagórkowaty pejzaż okraszony jeziorami, Aldo błądził myślami wokół swej dawnej sekretarki. Gdyby nie fakty, nigdy by nie uwierzył, że może pójść na bal, dać się emablować w ogrodzie ambasady natrętnemu oficerowi, prowadzić sportowe auto, czy wreszcie, podróżować w towarzystwie Adalberta... Jednocześnie nie śmiał mu zadać otwarcie pytania, czy ten przypadkiem się w niej nie zakochał.

Nagle doznał olśnienia: myśląc o Lizie jak o kobiecie, odwracał się od rzeczywistości. Jeśli Liza przebywała w Wiedniu podczas pobytu w nim tajemniczej damy, musiała ją znać! A zatem, miast planować podbój starej hrabiny, którą z pewnością trudno będzie zawojować, czyż nie prościej było odnaleźć wnuczkę?

- Do diaska! - obwieścił wynik rozmyślań. - W końcu pracowała ze mną przez dwa lata! Jeśli ktoś miałby nam udzielić informacji, to właśnie ona!

Adalbert, nie odrywając oczu od drogi, wybuchnął śmiechem.

- I ty sądzisz, że Liza byłaby dobrym źródłem informacji? Kłopot w tym, jak ją przekonać.

- Myślę, że nie powinno ci to nastręczyć trudności, skoro jesteście tak dobrymi przyjaciółmi - odparł Morosini ze szczyptą sarkazmu.

- Nie bardziej niż tobie. To płocha dziewczyna i nie wiem, jakie ma plany.

- Pożyczyłeś jej swój ukochany samochód, służyłeś jako rycerz przez...

- Dwa tygodnie! Nie dłużej!

- ...i nie powiedziała ci, dokąd się wybiera po pobycie w Budapeszcie?

- Nie. Zagadnąłem ją o to, lecz nie dostałem konkretnej odpowiedzi. Może planowała krótki wypad do Polski, gdzie ma przyjaciół, albo do Istambułu... a może do Hiszpanii. Odniosłem wrażenie, że nie chce, bym mieszał się w jej życie. Jest taka niezależna... A może, po prostu, miała mnie dość?