Jednak Morosini. wziąwszy Teobalda w krzyżowy ogień pytań, dowiedział się. że przyjaciel nie wrócił prosto z Kairu. Udało mu się też wydobyć ze służącego pewien drobny szczegół: pan podróżował z pewną damą, lecz co do celu podróży Teobald, będąc na skraju załamania nerwowego, zaklinał się na wszystkie świętości, że nic mu o tym nie wiadomo, i przesłuchanie na tym się skończyło.

Co do auta. Vidal-Pellicorne pożyczył je przyjacielowi. Chcąc nic chcąc. Morosini musiał zadowolić się zbyt niekompletnymi informacjami, by mogły zaspokoić jego ciekawość.

Na peronie dostrzegł pewnego pasażera, który wczoraj wieczorem spożywał kolację naprzeciw niego w wagonie restauracyjnym. Był to mężczyzna około pięćdziesiątki, szczupły i elegancki, niezwykle uprzejmy i zadziwiająco skromny jak na stawnego człowieka: ni mniej, ni więcej Aldo patrzył na samego Franciszka Lehara, który po pobycie w Brukseli i Parvzu udawał się na odpoczynek do swojej willi w Bad Ischl.

Dowiedziawszy się, że towarzysz podróży jedzie również do słynnego uzdrowiska, autor „Wesołej wdówki" zaproponował mu miejsce w samochodzie, który po niego przysłano.

- Mamy przed sobą sześćdziesiąt kilometrów, a wspólna podróż będzie milsza niż przesiadka...

- Przyjąłbym pańską propozycję, mistrzu, z największą przyjemnością, gdybym nie zamierzał zatrzymać się w Salzburgu.

- W takim razie, niech mnie pan odwiedzi. Mam wielki sentyment do starych przedmiotów, a pan potrafi o nich opowiadać jak nikt inny! Och, byłbym zapomniał, proszę nie wynajmować pokoju w hotelu Grand, który zamykają z końcem września. Znacznie wygodniej będzie panu w hotelu Elisabeth leżącym nad brzegiem Traunu, prawie naprzeciwko mnie. To miejsce o wieloletniej tradycji, gdzie dba się o to, by przyjmować wyłącznie najlepszych gości. Pamięta czasy, kiedy do Ischl zjeżdżał dwór! A tutaj, niech pan wybierze Österreichisches Hof. Również leży nad rzeką, co jest wielce przyjemne.

Morosini grzecznie podziękował, nie wspominając, że nie zamierza spędzić kilku godzin w rodzinnym mieście Mozarta po to, by udać się na koncert, lecz by wynająć auto bez szofera, aby mieć pełną swobodę. Poza tym ten au-strowęgierski kompozytor był czarujący jak jego muzyka, lecz i gadatliwy. A zatem należało się go wystrzegać.

Po wejściu do starego pałacu zwanego pompatycznie Austriackim Dworem, gdzie nic się nie zmieniło od daty jego powstania, Morosini pomyślał, że nie przez przypadek stanowi replikę Hofburgu, tak bardzo uroczysta panowała tam atmosfera i ściszony był ton rozmów. Hol wypełniono ciężkimi meblami w stylu biedermeier.

Do tego odpowiednio dobrano personel: portier, który go wpuścił, miał prezencję premiera, lokaj - poważną minę szambelana, a bagażowy - surowy wygląd dostojnika kościelnego. Zaprowadzili go do pokoju na pierwszym piętrze, którego okna wychodziły na rwący bieg rzeki Salzach. Dalej widać było twierdzę Hohensalzburg i starą fortecę książąt biskupów. Można tam było dostać się tylko kolejką lub polnymi drogami. Miasto Mozarta roztaczało barokowe piękno: kopuły, dzwony i czarujące wzgórza, tworzące urocze tło obleczone za sprawą jesieni złotem, miedzią i purpurą.

Morosini, który jeszcze nigdy nie był w Salzburgu, z przyjemnością podziwiał widok z balkonu, gdy wtem chwilę błogiej zadumy przerwały wystrzały sportowego silnika, a jego uwagę zwrócił mały roadster* w żywym, czerwonym kolorze z siedzeniami z czarnej skóry, który wyjechał zza rogu i zatrzymał się przed hotelem. Był to amilcar z kierowcą odzianym w kombinezon z czarnej skóry i w duże okulary, w którym Aldo rozpoznał, ni mniej ni więcej, swego przyjaciela bezskutecznie poszukiwanego od dłuższego czasu.

* Roadster - typ nadwozia dwumiejscowego samochodu osobowego, przeważnie pozbawionego dachu (przyp. red.).

Nie zwlekając, zbiegł po cztery schody do holu.

Na widok Morosiniego oczy Adalberta Vidal-Pellicorne'a rozszerzyły się ze zdziwienia.

- Ty tutaj?... A co cię tu sprowadza?

- Mógłbym również tobie zadać to pytanie. A nawet pytania, gdyż mam ich wiele!

- Będziemy mieli na to dość czasu. Jakżem kontent, widząc cię tutaj.

Był to okrzyk z serca i wkrótce uściskom nie było końca.

- Nie zgadniesz, co się ze mną działo, od kiedy się rozstaliśmy - westchnął Adalbert, podając paszport recepcjoniście, po czym okręcił się wokół własnej osi, by udać się za lokajem. - Nigdy nie zgadniesz, skąd przybywam!

- Spróbuję... Według mnie przybywasz z Wiednia, ale jeszcze niedawno gniłeś na wilgotnej słomie w egipskim więzieniu - wyrecytował Morosini, nie mogąc ukryć uśmiechu satysfakcji na widok osłupiałej miny przyjaciela.

- A skąd ty, u licha, wiesz o tym wszystkim?

- Wiedeń to owoc mojej osobistej dedukcji, ale o twojej egipskiej przygodzie dowiedziałem się od Szymona Aronowa.

- Widziałeś się z nim?

- W zeszłym tygodniu, właśnie w Wiedniu. Razem podziwialiśmy niezwykle piękne przedstawienie. Mógłbyś zadać sobie nieco trudu i napisać do mnie choć parę słów! To nie jest zabronione wśród przyjaciół!

- Tak, wiem, ale... są rzeczy, które lepiej wyjaśnić osobiście. Poza tym wiesz przecież, że nie znoszę pisać.

- Uważałem cię za literata na równi z archeologiem... że nie wspomnę o innych twoich rozlicznych umiejętnościach.

- Napisać książkę lub artykuł dla takiej czy innej akademii, owszem, to leży w mojej naturze, ale sztuka epistolarna nie jest mą mocną stroną!

Lokaj właśnie otworzył przed nimi drzwi pokoju sąsiadującego z pokojem Aida. Adalbert ujął go za ramię.

- Opowiesz mi o tym wszystkim, a ja tymczasem wezmę prysznic i przebiorę się.

- Nie ma mowy! Ja również muszę wziąć prysznic. Właśnie przyjechałem i jeszcze muszę wynająć auto przed kolacją. Porozmawiamy przy stole.

- Chwileczkę! Na co ci auto? Przecież moje jest na dole!

- Wiem, widziałem, ale ponieważ nic nie wiem o twoich planach, pozwól, że ja zajmę się swoimi - odparł Morosini.

- Nie mam żadnych planów oprócz tego, że zamierzam wrócić do Paryża. Jeśli potrzebujesz mnie i mojego auta, jesteśmy do twojej dyspozycji. A propos, po co przyjechałeś do Salzburga?... i co robiłeś w operze z Szymonem? - dodał VidalPellicorne. - Czy przypadkowo... nie chodzi o jakąś...

Zawahał się, podczas gdy lokaj przejęty swoją rolą oddalał się uroczystym i powolnym krokiem. Aldo szeroko się uśmiechnął.

- Załóż się, a wygrasz! - odparł radośnie. - Ale czy chcesz, czy nie, zaczekasz do kolacji!

- Czy to ładnie wystawiać moją ciekawość na takie katusze?

- A to ci dobre! Posłuchaj mnie, niegodziwy człowieku! Od tygodnia zachodzę w głowę, co się z tobą stało, a z twojego bezcennego Teobalda nie mogłem nic wyciągnąć. Możesz być z niego dumny! Jest bardziej dyskretny niż ksiądz w konfesjonale!

- Byłeś u mnie?

- Co za niezwykła dedukcja! Wszystko, co udało mi się z niego wydusić, to że wyjechałeś na urlop z pewną damą. Tak więc, zechcesz, mój drogi, zaczekać do kolacji.

Adalbert nie nalegał dłużej, lecz, ku zdumieniu przyjaciela, poczerwieniał jak burak i czym prędzej zniknął w swoim pokoju.

*   *   *

Dwaj przyjaciele w eleganckich smokingach zajęli miejsca przy stole w Roten Salon, salzburskim hotelu, w którym wyrażono uwielbienie do cesarstwa przez nadanie nazwy „Österreichischer Hof jednej z dwóch restauracji. Adalbert, który zwykł w niej jadać, zajął się studiowaniem karty dań. Równocześnie wziął przyjaciela w krzyżowy ogień pytań, korzystając z faktu, że byli jeszcze sami w prawie pustej sali.

- Wybacz, że nie przestrzegam twoich zasad, lecz to, co mi się przydarzyło w ostatnich miesiącach, nie jest tak pasjonujące, jak nasze sprawy z Szymonem. Opowiedz, błagam cię, co robiliście razem w operze!

Morosini nie odpowiedział, tylko zaatakował kieliszek Gespritzera*, który podano im jako aperitif, co jeszcze bardziej podsyciło ciekawość Adalberta.

* Gespritzer - woda gazowana zmieszana z winem, napój bardzo popularny w Austrii (przyp. red.).

- No powiedzźe wreszcie, o czym rozmawialiście! - naciskał. - Czy natrafił na ślad opalu lub rubinu?

- Opalu. A nawet zaproponował mi obejrzenie go... z daleka, na pewnej damie o wyniosłej postawie i bardzo tajemniczym zachowaniu.

I nie dając dłużej się prosić, książę opowiedział o wieczorze w operze, a dbając perwersyjnie o budowanie napięcia, zawiesił głos, opowiadając o chwili, w której obaj z Aronowem spostrzegli, że dama w czarnych koronkach zniknęła.

- Zniknęła! - jęknął Adalbert - To znaczy, że pozwoliliście jej zniknąć!

- Nie całkiem... albo nie jeszcze! Wyobraź sobie, że za sprawą przypadku widziałem ją już wcześniej w krypcie Kapucynów.

- A co ty tam robiłeś?

- Zwiedzałem! Za każdym razem będąc w Wiedniu, udaję się tam, żeby złożyć bukiecik fiołków na grobowcu małego Napoleona. W takich chwilach górę we mnie bierze domieszka krwi francuskiej.

Nastąpił dramatyczny opis dziwnego spotkania, ale tym razem Morosini skończył na szalonej pogoni ulicami Wiednia za zamkniętą karetą.

- I dokąd tak biegłeś? - niedowierzająco spytał Adalbert, tak zaintrygowany opowieścią, że aż zapomniał o kawałku węgorza na widelcu, który znieruchomiał w połowie drogi między talerzem a jego ustami.

- Aż do pewnego domu, który łatwo rozpoznałem, ponieważ kiedyś już tam byłem. A kiedy Aronow powiedział mi, do kogo należy loża, w której siedziała nieznajoma, bez trudu skojarzyłem fakty. Ale ty również znasz ten paląc.

- Powiedz, jak się nazywa...

Kawałek węgorza zniknął w ustach archeologa, ale niemal wypadł z powrotem, kiedy Morosini rzucił z uśmiechem:

- Adlerstein! Przy Himmelpfortgasse... Masz, wypij trochę, bo jeszcze się udławisz - dodał, podając szklankę wody przyjacielowi, który pozieleniał, walcząc z upartym kawałkiem ryby.