Nie, nie był już zauroczony jak kiedyś...

- A zatem, wypędza mnie pan? - wyszeptała kobieta.

- Nie, ale nie może pani zostać w moim domu. Nie jest w nim pani bezpieczna, a nawet może narazić na niebezpieczeństwo moich domowników. Za żadną cenę nie chciałbym, aby spotkały ich przykrości. Są dla mnie jak rodzina i bardzo mi na nich zależy.

- Jeśli dobrze rozumiem, nie czuje się pan na siłach, by mnie bronić - odparła Anielka z nutą pogardy w glosie. - Czyżby był pan strachliwy?

- Niech pani nie plecie głupstw! Chyba wystarczająco udowodniłem, że jest na odwrót! Nie obawiam się ryzyka, a ludzie, którzy tu mieszkają, też nie są tchórzami, lecz i nie są już młodzi. Co do mnie, byłem w interesach za granicą, wróciłem tylko na jakiś czas i wkrótce znowu wyjeżdżam. Dlatego nie ma mowy, abym zostawił dom i domowników sam na sam z panią! Proszę sobie wbić do tej ślicznej główki, że jeśli nawet sama Wenecja nie jest duża, to jej kolonie są pokaźne, a poza tym to czarujący, plotkarski zaścianek. Obecność w moim domu tak ładnej kobiety wzbudziłaby zainteresowanie i komentarze.

- To niech się pan ze mną ożeni! Nikt nie będzie temu przeciwny.

- Czyżby? A pani ojciec i brat, którzy tak mnie kochają? Dodajmy do tego, że nie jest pani jeszcze pełnoletnia. Będzie nią pani za rok, jeśli mnie pamięć nie myli.

- Co innego pan mówił w zeszłym roku w ogrodzie zoologicznym w Paryżu!

Wtedy chciał mnie pan natychmiast porwać i ożenić się ze mną...

- Byłem szalony, przyznaję otwarcie, lecz ja tylko myślałem o błogosławieństwie ślubnym, po czym trzymałbym panią w ukryciu aż do chwili uregulowania sytuacji wobec prawa.

- A więc uczyńmy to! Przynajmniej będziemy mogli się kochać... kiedy oboje będziemy mieli na to ochotę! Niech pan nie zaprzecza! Wiem, czuję, że pan mnie pragnie!

Niestety, była to prawda. Anielka chcąc uwieść księcia, stała się bardziej pociągająca niż zwykle. Patrząc, jak sunie w jego kierunku z otwartymi dłońmi w geście ofiarowania, z ciałem poruszającym się pod miękką suknią, z błyszczącymi, półotwartymi ustami, Aldo zrozumiał w mgnieniu oka, że jest w wielkim niebezpieczeństwie. W ostatniej chwili umknął na bok, tuż przed atakiem, i stanął przed kominkiem, odwrócony do Anielki plecami. Zamierzał zapalić papierosa i odzyskać samokontrolę.

- Przecież powiedziałem, że musiałem być szalony -rzeki nieco zmieszany. -

Nie ma mowy o małżeństwie! Czy już pani zapomniała, że znowu mam wyjechać?

- Ależ to wspaniale się składa! Niech mnie pan zabierze ze sobą! To może być bardzo przyjemne pod każdym względem.

Morosini pomyślał, że nigdy się jej nie pozbędzie i należy jak najszybciej znaleźć jakieś rozwiązanie. Jego ton stał się bardzo oschły.

- Nigdy nie łączę interesów z przyjemnością!

- Mógł pan powiedzieć: z miłością! - żachnęła się Anielka.

- Kiedy wkrada się zwątpienie, nie może być o niej mowy. A jednak ma pani rację, twierdząc, że pani nie opuszczę. Przyjechała tu pani, by znaleźć schronienie, nieprawdaż?

- Nie, żeby pana odnaleźć! Aldo machnął ręką.

- Nie mieszajmy wszystkiego! Mam pomysł, w jaki sposób zapewnić pani bezpieczne schronienie. Ale na pewno nie u mnie!

- Dlaczego?

- Dlatego, że gdyby ktoś przenikliwy wpadł na pani ślad, z pewnością wylądowałby w moim domu! A ponieważ nie ma również mowy o jednym z tych luksusowych hoteli, do których jest pani przyzwyczajona, muszę znaleźć dla pani jakieś inne lokum przed wyjazdem. Chyba że zdecyduje się pani na opuszczenie Wenecji i wyjazd do Francji lub Szwajcarii, zgodnie z wcześniejszymi planami.

- Nigdy nie miałam takiego zamiaru! Zawsze chciałam przyjechać tutaj, a skoro tu jestem, to tu zostanę - jak powiedziała pewna, nie wiem już sama która, słynna osoba.

Anielka znowu zbliżała się do księcia, lecz tym razem jej zamiary wydawały się bardziej stonowane, a i on się nie poruszył, aby nie zamieniać tego spotkania w wyścigi. Zresztą Anielka tylko podała mu dłoń, której nie mógł odtrącić.

- Voila - powiedziała z pięknym uśmiechem - wyzywam pana na pojedynek najsłodszy pod słońcem; od tej chwili jedynym moim celem będzie zdobyć pana na nowo, ponieważ, jak widać, nasze więzi uległy rozluźnieniu. Proszę mnie umieścić, gdzie się panu podoba, pod warunkiem że w tym mieście. Jeszcze pan wspomni moje słowa: pewnego dnia to pan przywiezie mnie do swego pałacu i będziemy w nim żyli długo i szczęśliwie.

Pomyślawszy, że rozsądniej będzie zadowolić się połowicznym zwycięstwem, Aldo złożył lekki pocałunek na wyciągniętej dłoni i uśmiechnął się, ale w jego uśmiechu kryło się wyzwanie.

- Zobaczymy. Zajmę się pani lokum, miss Campbell! Zanim to nastąpi, proszę się czuć jak u siebie w domu i mam nadzieje, że uczyni mi pani zaszczyt zjedzenia obiadu ze mną i moim przyjacielem Hieronimem.

- Z przyjemnością! Czy to znaczy, że mogę poruszać się swobodnie po pałacu? - spytała, obróciwszy się z gracją na wysokich obcasach, pozwalając zawirować fałdom sukienki, co odsłoniło jeszcze bardziej jej zgrabne nogi.

- Oczywiście! Z wyjątkiem pokoi... i kuchni! Jeśli pani chce, Hieronim oprowadzi panią po antykwariacie.

- Och, niech się pan nie obawia - odparła Anielka uszczypliwie - nie zamierzam wtykać nosa w rondle tej grubej kobiety, której się wydaje Bóg wie co, a jest tylko zwykłą kucharką!

- I tu się pani myli, moja droga! Cecina jest kimś więcej niż prostą kucharką. Była tu, zanim się urodziłem, a moja matka bardzo ją kochała. I ja również - dodał poważnie. -Jest w pewnym sensie dobrym duchem tego domu. Proszę o tym nie zapominać!

- Rozumiem... Jeśli pewnego dnia mam zostać księżną Morosini, muszę najpierw oswoić smoka - westchnęła Anielka.

- Niech się pani nie łudzi: ten smok nie da się oswoić! Do zobaczenia!

Zostawiwszy Anielkę samą wśród wysokich regałów biblioteki, żeby wybrała sobie książkę do czytania, Aldo udał się na poszukiwanie Ceciny. Nie musiał długo szukać, gdyż ukazała się nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko znalazł się w portego, długiej galerii muzealnej, typowej dla większości weneckich pałaców. Cecina z podejrzaną zapalczywością odkurzała miotełką pękatą butelkę z karawelą w środku, stojącą na jednej z konsoli. Aldo nie dal się jednak nabrać na jej pozornie obojętny wyraz twarzy.

- To bardzo nieładnie podsłuchiwać pod drzwiami! -powiedział. - Powinnaś się z tego wyspowiadać.

- Zabawne! Jakbyś nie wiedział, że te drzwi są za grube, by można było przez nie cokolwiek usłyszeć! - żachnęła się Cecina.

- Z pewnością... kiedy są zamknięte! Ale te nie były.

- Dobrze, zostawmy to! - przerwała Cecina. - I co zamierzasz z nią zrobić?

- Ulokuję ją u Anny Marii. Nikt jej tam nie będzie szukał i będzie miała spokój. - To ona potrzebuje... spokoju? Sądząc po jej wyglądzie, nigdy bym nie zgadła!

- Bardziej, niż możesz przypuszczasz. Jeśli chcesz wiedzieć, grozi jej wielkie niebezpieczeństwo. To jedna z przyczyn, dla których nie mogę jej u nas zatrzymać. Nie zamierzam narażać ani domu, ani jego mieszkańców.

Odwrócił się z zamiarem zejścia do biura i zatelefonowania, ale się zatrzymał.

- Ach! Byłbym zapomniał. Który z domowników zna jej nazwisko?

- Zachariasz oczywiście, ponieważ to on ją przyjął, a także nasz przyjaciel, pan Hieronim Buteau, ale nie młody Pisani, gdyż był nieobecny.

- A pokojówki?

- Och nie! One prawie jej nie widziały! Co do mnie, to ja nigdy nie potrafiłam zapamiętać zagranicznych nazwisk. Wiem tylko, że to lady... jakaś tam!

- Od dzisiaj nie ma lady jakiejś tam! Od dzisiaj jest miss Ann Campbell. Zawiadomię Zachariasza i Hieronima.

Pierwszą myślą Aida było zatelefonować do przyjaciółki, Anny Marii, aby zarezerwować mieszkanie dla Anielki, ale po chwili zastanowienia postanowił osobiście się do niej udać. Znał z doświadczenia panienki z centrali telefonicznej w Wenecji: nieustannie trawione przez niezaspokojoną ciekawość roznosiły wiadomości po mieście, kiedy tylko te były wystarczająco pikantne. To nie wydawało się w tej sytuacji wskazane.

Anna Maria Moretti mieszkała w uroczym różowym domu z ładnym ogrodem, który dochodził aż do Canale Grandę. Po wojnie, na której zginął jej mąż, lekarz, przekształciła to miejsce w rodzinny pensjonat, w którym przyjmowała tylko osoby polecone, chcąc za wszelką cenę zachować spokój. Wdowa po Giorgio Morettim zrobiła to z powodów finansowych, lecz nie zamierzała przyjmować w rodzinnej siedzibie ludzi hałaśliwych i źle wychowanych. Oczekiwała, że jej goście będą się u niej zachowywać tak, jakby zaproszono ich do jednego z okolicznych, wytwornych pałaców.

Powitała Aida gorąco, jak się przyjmuje przyjaciela z dzieciństwa. Była bowiem siostrą aptekarza, Franca Guardiniego, z którym Morosini spędził dzieciństwo i młodość aż do osiągnięcia wieku dojrzałego, i przez cały ten czas nic nie zakłóciło ich przyjaźni. Anna Maria, młodsza od brata, mając trzydzieści pięć lat, z burzą jasnych włosów, należała do tych kobiet, na których widok powiadano: „Jaka piękna!". Rysy jej twarzy i kształt ciała przywodziły na myśl greckie posągi; jednak nadawały jej przez to aurę pewnego chłodu. Może to dlatego Aldo nigdy się do niej nie zalecał. Jego uczucia wobec Anny Marii były zawsze braterskie. Tym lepiej, gdyż Anna Maria była kobietą jednej miłości. Wraz z utratą męża skończyło się jej życie uczuciowe.

- Może wypijemy szklaneczkę w ogrodzie? Taki przyjemny poranek! - rzekła.

Jesień tego roku była wyjątkowo piękna, a mały ogródek nad wodą obfitował w kwiaty i dzikie wino w kolorze głębokiej purpury, które pnąc się po ścianach domu i sąsiedniego pałacu, tworzyło iście królewską oprawę budynków.