– Tak, chętnie. Mamo, nie potrzebujesz mnie w kuchni, prawda? Moss odnalazł wzrok Agnes. Czekał, jakby chciał ją sprowokować.

– Nie, wy młodzi idźcie do ogrodu. Poradzę sobie. Obiad za dwadzieścia minut. – Godzina przybycia Mossa nie uszła jej uwagi. Przyjechał za piętnaście druga. A przecież to Neal Fox miał się wykazać doskonałymi manierami. Trochę zdezorientowana i poirytowana, wróciła do kuchni. Zajęła się szukaniem odpowiedniego wazonu. Kwiaty były piękne, niemal ostentacyjnie drogie. Na pewno wydał na nie fortunę. Na czekoladki zresztą też, kupił najlepsze. I wcale nie było to żałosne funtowe pudełko, nie, przyniósł całe pięć funtów. Ciekawe, ile wynosi żołd podporuczników? W każdym razie nie tyle, by ich stać było na tak kosztowne prezenty, żachnęła się. Miała wrażenie, że czuje zapach pieniędzy. Czyżby ten bezczelny młodzieniec okazał się kimś więcej niż zwykłym parobkiem? Przepyta go podczas obiadu. Znała się na tym. Zazwyczaj ludzie nie zdawali sobie nawet sprawy, ile informacji z nich wyciągała. Chyba nie doceniła przystojnego pilota. Po raz drugi nie popełni tego samego błędu.

Mieszała sos i obserwowała Billie i Mossa przez okno. Ładna z nich para. Ciekawe, o czym rozmawiają? Raczej nie o pogodzie. Pewnie o nim. Billie umiała słuchać.

Skrzywiła się. W sosie były grudki. Musi go przecedzić.

Billie ze wzrastającym zdumieniem obserwowała, jak przebiega obiad. Jej matka i Moss nie milkli ani na chwilę. Obawiała się, że Agnes będzie lodowato uprzejma i milcząca, a tymczasem usta się jej nie zamykały. Moss odpowiadał na pytania z przesadnie silnym akcentem i uśmiechem na twarzy. Nigdy tak nie mówi, kiedy rozmawia ze mną, zauważyła Billie.

– Zakładam, że Austin to duże miasto – mówiła Agnes. – Najdalej położony południowy stan, w którym Billie i ja byłyśmy, to Wirginia. Od dawna mieszka pan w Teksasie?

– Od urodzenia. – Przesadnie przeciągał samogłoski jak wszyscy Południowcy. – Moi rodzice także. Kurczak jest wyśmienity, proszę pani.

To tyle, jeśli chodzi o jego apetyt parobka, stwierdziła Agnes w myśli. Jadł bardzo niewiele. Nie uszło jej uwagi, że bez wahania wybierał odpowiednie sztućce. Ku jej uldze, nie zatknął też sobie serwetki pod szyją. Agnes próbowała dalej:

– Pańscy rodzice nadal tam mieszkają?

– Tak, proszę pani. Moja mama przyrządza fasolkę zupełnie tak samo, z cebulką i boczkiem. – Spojrzał Agnes w oczy. Uśmiechnął się, widząc, że wystrychnął ją na dudka. Usiłowała wyciągnąć z niego informacje na temat rodziny. Był uprzejmy, ale unikał jednoznacznych odpowiedzi.

– Billie, kochanie, nie smakuje ci nadzienie? Nic nie jesz. Dobrze się czujesz?

– Tak, mamo. – Szybko, zanim Agnes ponownie przejmie ster rozmowy, zadała swoje pytanie: – Opowiedz nam o admirale McCarterze. Jak się z nim pracuje?

Moss się roześmiał.

– Nudno. Wszyscy admirałowie to nudziarze. Siedzą za biurkiem, przekładają dokumenty z miejsca na miejsce, grają w golfa i jadają w klubie oficerskim. I na dodatek narzekają, jak samotnie czują się na tak wysokim stanowisku.

– Co w takim razie chciałby pan robić, poruczniku? – wtrąciła się Agnes. Jak przedtem, jego teksaski akcent się nasilił, kiedy się do niej zwracał:

– Cóż, proszę pani, zaciągnąłem się, żeby latać. I to właśnie będę robił, jeżeli modlitwy się spełniają. – Puścił oko do Billie. Ogarnęło ją przyjemne ciepło na myśl o ich małym sekrecie.

– A co pana rodzice o tym sądzą? Zapewne pańska mama bardzo się martwi. Co prawda nie mam syna, ale pański ojciec jest chyba bardzo dumny? Czy on także jest pilotem?

– Nie, proszę pani. Tata jest na emeryturze, można by powiedzieć. – Uwielbiał wściekły błysk w oczach Agnes. – Mama początkowo się martwiła, ale powiedziała, że cieszy jato wszystko, co mnie sprawia radość. Wystarczy, że trzęsie się nad Amelią, moją siostrą.

Okazywał jej zbyt wiele szacunku, by uznać go za spryciarza, jednak unikał odpowiedzi na pytania.

– Mówiono mi, że Teksańczycy mieszkają na farmach. Czy pańska rodzina także?

– Mieszkają na farmach? – powtórzył za nią. – Mamy rancho. W Teksasie nazywamy to „rancho”. – Popatrzył na Billie i zapytał, czy chciałaby po obiedzie pójść do kina.

– Tak, chętnie. Mamo, nie masz nic przeciwko temu, prawda?

Z jej spojrzenia Agnes wyczytała, że pójdzie bez względu na jej odpowiedź. Działy się tu rzeczy, których nie potrafiła nazwać, a które wcale jej się nie podobały. Miała takie piękne plany w związku z Billie i Nealem Foxem. Teraz córka będzie porównywała każdego mężczyznę z tym przystojnym, choć niezbyt inteligentnym podporucznikiem. Zacisnęła pięści.

– Nie, skądże. Możecie iść po deserze. Sama pozmywam. Ty, Billie, zrobisz to za tydzień.

Na deser podała pyszny placek z czereśniami. Billie i Moss pochłonęli go w okamgnieniu. Później porucznik dostał filiżankę kawy, a córka szklankę mleka. Billie rozszyfrowała to od razu: matka przypomina, że ona jest jeszcze dzieckiem, a Moss dorosłym mężczyzną. Nie tknęła mleka.

– Następny seans zaczyna się o czwartej, Moss. Chodźmy już. Nie lubię wchodzić, kiedy film się już zaczął, a ty? – Nie czekając na jego odpowiedź, pobiegła po torebkę.

– Pani Ames, obiad był wyśmienity. Domowy posiłek to cudowna odmiana po stołowaniu się w kantynie. Dziękuję bardzo. Powiem mamie, że przyrządza pani fasolkę według tego samego przepisu.

Nie miała wyjścia. Musiała zachować się grzecznie i miło. Pokonał ją.

– Dziękuję za kwiaty, poruczniku. To bardzo miły gest. Na kwiaty z naszego ogrodu musimy poczekać aż do lata. Wiosenne są takie nietrwałe.

Paplała zbyt dużo, a on jej na to pozwalał. Kiedy dołączył do Billie w korytarzu, obserwowała oboje uważnie. Moss przypominał jastrzębia krążącego nad upatrzoną ofiarą. Chciała się nawet sprzeciwić, kiedy wziął Billie za rękę. Powinna powstrzymać córkę, zanim będzie za późno. Za późno na co? Za późno dla Neala Foxa, na rany Chrystusa!

Moss się odwrócił. Jego twarz skrywał cień.

– Do widzenia, pani Ames. Odwiozę Billie przed zmrokiem.

Agnes nie musiała patrzeć mu w oczy. I tak wiedziała, co się w nich maluje: zadowolenie po wygranej bitwie.


* * *

Szedł tuż za Billie, ostrożnie trzymając dwie porcje prażonej kukurydzy. Nie lubił, kiedy dwie osoby sięgały do tej samej torby. Co jego to jego.

Billie usiadła obok Mossa. Dotykali się ramionami. Lubił ją. Pod wieloma względami przypominała mu siostrę. Nawet Seth ją zaaprobuje. Było w niej coś kruchego, staroświeckiego. Podejrzewał, że ma bardziej skomplikowany charakter, niż się wydawało na pierwszy rzut oka. Była taka młoda i niewinna, nie zmanierowana jak inne dziewczyny. Jakim cudem ten sęp z Elm Street wychował takie dziecko? Na Boga, Agnes Ames i jego ojciec mieli dużo wspólnego, jednak cechy, które w nim podziwiał, były nie do zniesienia u kobiety. Mimo to jednak doceniał jej siłę i inteligencję.

W milczeniu obejrzeli kronikę i film rysunkowy w oczekiwaniu na seans. Betty Grabie zaprezentowała na ekranie niewiarygodnie długie nogi po niespełna dziesięciu minutach. Moss wziął Billie za rękę. Z niewiadomych przyczyn pary zawsze to robią. Czy tak właśnie widział siebie i Billie? Jako parę? Jej dłoń była miękka i delikatna jak ona sama. Widział, że się uśmiecha w ciemności. Miły z niej dzieciak. Bardzo miły. Ciekawe, kiedy skończy osiemnaście lat. I jest taka ładna. Jej uroda promieniowała od środka, oczarowując patrzącego. To chyba o takich jak ona mówi się „dziewczyna z sąsiedztwa”. Zdaniem niektórych, o nie właśnie chodziło w tej wojnie. Moss jednak wiedział, że jest inaczej. Stawką była władza, co doskonale rozumieli ludzie tacy jak ojciec, Agnes Ames czy wreszcie on sam.

Po kolejnych dziesięciu minutach wyszeptał Billie do ucha:

– Posłuchaj, to okropny film i oboje wiemy, jak się skończy. Chodźmy gdzieś i porozmawiajmy. Chciałbym cię lepiej poznać.

– Dobrze. – Billie zmarszczyła brwi. Powiedziała Agnes, że będą w kinie. Ilekroć spotykała się z Mossem, łamała zasady.

– Zawsze jesteś taka zgodna? – Ledwo dosłyszalna nuta w jego głosie zdradzała, że jest zirytowany.

– Tylko kiedy chcę taka być.

– Mam koc w samochodzie. Może pojedziemy do parku i posiedzimy nad jeziorem?

Serce Billie zabiło szybciej. Gdyby Agnes się o tym dowiedziała, byłaby wściekła. Bez namysłu jednak wstała i za Mossem ruszyła ku wyjściu.

Był to piękny dzień. Lepszego nie mogłaby sobie wymarzyć. Po błękitnym niebie dryfowały białe obłoczki. Trawa była bardziej niż zwykle zielona, słońce cieplejsze. Tafla jeziora lśniła.

Nie zdawali sobie sprawy z upływu czasu. Siedzieli na kocu i rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali. Opowiadała mu o rzeczach, o których dotychczas nikomu nie mówiła. O tym, że wolałaby zostać projektantką mody, a nie nauczycielką angielskiego czy historii. O tym, jak nauczyła się żyć bez ojca i radzić sobie z nadopiekuńczością Agnes. Kiedy mówiła, że dobrze gra na pianinie, było to wyznanie, a nie przechwałki.

Moss położył się i oparł głowę na jej kolanach. Uniesioną ręką dotknął jej ust.

– Bez szminki dzisiaj – stwierdził, przyglądając się, jak ciemne rzęsy ocieniały jej niebieskie oczy

– Nie w niedzielę. – Roześmiała się. – Przeszkadza ci to?

– Nie w niedzielę – powtórzył. – Powinienem teraz odwieźć cię do domu. Obiecałem twojej mamie, że wrócimy przed zmrokiem. Zanim tam dotrzemy, będzie już ciemno.

– Nie chcę iść do domu – odparła.

– Ja też nie.

– Dlaczego mnie nie pocałowałeś? – zapytała nagle.

Zaśmiał się.

– A chciałabyś tego? Billie Ames, chciałabyś, żebym cię pocałował? – Starał się, by jego głos brzmiał pogodnie i beztrosko. Od dawna chciał ją pocałować. Niemal czuł jej smak, czuł miękkie, uległe wargi. Była w niej jednak pewna niewinność, którą chciał zachować.

Ze zdumieniem stwierdził, że wstrzymał oddech, czekając na jej odpowiedź.