Dzisiaj porozmawia z Billie o Nealu. Po południu, kiedy gość już sobie pójdzie, a one zajmą się zmywaniem naczyń. Billie lubiła ich niedzielne pogawędki. Zdaniem Agnes były wyjątkowo nudne. W jej życiu nie działo się nic ciekawego, a Billie była taka uległa, tak łatwo można było przewidzieć, co zrobi i powie, że niewiele miały tematów do rozmowy. Zazwyczaj omawiały ostatnio przeczytane książki albo plotkowały o znajomych.

Agnes spojrzała na zegarek. Za kwadrans druga. Za piętnaście minut przyjdzie gość. Billie przestała grać. Zamknęła pianino. Poszła do gabinetu. Agnes wiedziała, że siedzi skulona na kanapie, z książką w ręku, i wygląda przez okno. Czekała na biały mundur.

Telefon zadzwonił trzy minuty przed drugą. Billie rzuciła się do aparatu na złamanie karku.

– Halo? – wysapała.

– Billie?

– Tak. – To on. – Tak, to ja. Moss?

Zachichotał cicho.

– Przykro mi, ale nie przyjdę na obiad. Admirał ma ochotę na partyjkę golfa, a poza mną nie ma tu nikogo, kto mógłby z nim zagrać. Może innym razem?

Zagryzła wargi. Nie przyjdzie. Nie wiadomo skąd wiedziała, że tak będzie. A tak chciała go zobaczyć. Nie pamiętała, by kiedykolwiek pragnęła czegoś równie gorąco, z wyjątkiem dwukołowego rowerka na któreś święta. Tamto życzenie także się nie spełniło.

– Oczywiście – postarała się ukryć rozczarowanie. – W niedziele zawsze jesteśmy w domu. Zapraszamy. – Co innego mogła powiedzieć?

– Dziękuję bardzo. I proszę podziękować pani mamie. I Billie, mam nadzieję, że jeśli kiedyś wybierze się pani do USO *, mogę liczyć na taniec z panią?

USO. Taniec. Zastrzega sobie taniec.

– Z przyjemnością, poruczniku. Dziękuję za telefon. – Odłożyła słuchawkę ze sztucznym uśmiechem. Agnes na pewno stoi w progu. Jej uszom nie umknie żadne słowo. Zaraz musi z nią porozmawiać. Zrób to. Zrób to teraz, zanim się rozpłaczesz.

– O, mamo, jesteś tu. Dzwonił porucznik Coleman. Nie przyjdzie. Gra w golfa z admirałem. Powiedziałam, że zawsze może nas odwiedzić. Nie masz nic przeciwko temu, mamo?

Agnes odetchnęła z ulgą. A więc Neal nie jest bez szans.

– Ależ skąd, kochanie. Musimy robić, co w naszej mocy.

Billie chciało się płakać. Niestety, teraz nie mogła sobie na to pozwolić. Nie miała już swojego pokoju, który tak bardzo lubiła. Lubiła małe okienka, półki pełne książek, sterty nut, własnoręcznie namalowane obrazki, grubą teczkę projektów. Teraz wszystkie te skarby poniewierały się w gabinecie. Gabinet to nie sypialnia.

– Cóż, skoro będziemy tylko we dwie, właściwie możemy już siadać do stołu. – Agnes wracała do kuchni. – Zjemy tutaj. Nie ma sensu robić bałaganu w jadalnym, prawda?

Billie ruszyła za nią, przekonana, że nie przełknie ani kęsa. Przybrała obojętną minę. To będzie następna zwyczajna niedziela.


* * *

Moss odłożył słuchawkę i spojrzał na kije golfowe stojące w rogu biura admirała McCartera. Admirał w klubie oficerskim zabawiał swojego gościa rozmową. Przez chwilę gryzło go sumienie. Szybko zbiegł po schodach. Na parkingu czekali na niego z niecierpliwością trzej przyjaciele.

– Nowy Jorku, szykuj się, jedziemy! – krzyknął jeden. Moss uśmiechnął się pod nosem i wsiadł do forda.

O Billie Ames pomyślał dopiero tydzień później, kiedy się obudził obolały i zagubiony. Umył zęby, zażył trzy aspiryny. Kiedy w końcu do niego dotrze, że kac po sobotniej nocy skutecznie psuje niedzielę? W tym stanie ducha może równie dobrze uspokoić sumienie i iść do Billie na obiad.

Przez dłuższą chwilę spoglądał na automat telefoniczny. Kogo chciał oszukać? Poprzedniej nocy wypatrywał jej w USO. Dopiero po jedenastej, kiedy przyzwoite dziewczęta, takie jak ona, już śpią, poszedł do baru. Teraz szybko wrzuci monetę, zanim zmieni zdanie.

Billie odebrała po pierwszym dzwonku. Przesunęła.kapelusz na bok, żeby lepiej słyszeć. Spodziewała się telefonu przyjaciółki.

– Billie?

Jak tylko usłyszała jego niski, ochrypły głos z południowym akcentem,; od razu ugięły się pod nią nogi. Zacisnęła dłonie na modlitewniku, aż pobielały jej kostki. Zadzwonił. Jej modlitwy się spełniły.

Musi być spokojna i opanowana.

– Dzień dobry, poruczniku. Jak się udał golf? – spytała. Potrzebowała trochę czasu, żeby się uspokoić. Boże, czemu nie wymyśliła niczego bardziej oryginalnego?

– Golf? A, tak. – Znowu poczuł wyrzuty sumienia, więc zdławił je szybko.

Głowa pękała mu z bólu. Nie powinien do niej dzwonić; właściwie nie wiedział, po co to zrobił. Była miłą dziewczyną, ale nie dla niego. Nagle przypomniał sobie, jak na nią czekał poprzedniego wieczora.

– Dzień dobry, Billie. Czy zadzwoniłem za wcześnie? – Masował sobie skronie. Nie wiedział, która jest godzina. Podobał mu się jej niski gardłowy śmiech.

– Nie, skądże. Nie śpię od dawna. Właśnie wychodzę do kościoła. Gdyby zadzwonił pan pięć minut później, już by mnie nie było. – Umilkła.

– Do kościoła? – Ach, ludzie się tam modlą. Czy modliła się za niego, tak jak obiecała? – Jest pani katoliczką?

– Tak.

– Ja też. Podobnie jak moja mama. Niewielu nas w Teksasie. Niestety, niezbyt często uczestniczę w mszy. – Do licha, jakiego właściwie jest wyznania? Chyba agnostykiem raczej niż katolikiem. Od dnia, w którym matka uznała, że jest wystarczająco duży, by sam chodził do kościoła, nie przekroczył progu świątyni. Zamiast, jak jego siostra Amelia, brać udział we mszy o dziesiątej, biegał na pas startowy. Seth nigdy nie chodził do kościoła.

Billie nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Kątem oka widziała, że Agnes się niecierpliwi przy drzwiach. Ciekawe, czy wiedziała, z kim rozmawia? Moss oszczędził jej wysiłku podtrzymywania rozmowy.

– Czy zaproszenie na obiad jest nadal aktualne? Jeśli tak, chciałbym z niego dzisiaj skorzystać.

Billie głośno wciągnęła powietrze:

– Oczywiście. Jemy o drugiej. Cieszę się na nasze spotkanie, poruczniku.

– Czy nie mogłabyś mówić mi po imieniu?

– Och… pewnie… Moss. Do zobaczenia.

– Nie zapominaj, że obiecałaś modlić się za mnie – zażartował.

– Nie zapomnę.

Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Agnes:

– Mamo, wiesz kto dzwonił? Podporucznik Coleman. Przyjdzie na obiad. To miło z jego strony, prawda? – Poprawiała kapelusz przed lustrem. Wolała nie widzieć miny Agnes.

– Cóż, nie zapominaj, że chciałaś po południu odwiedzić przyjaciółkę. – Agnes z trudem utrzymywała obojętny ton. Przystojny podporucznik nadal zagrażał jej planom, a już uważała niebezpieczeństwo za zażegnane.

Billie odwróciła się na pięcie.

– Jak wyglądam?

Agnes zauważyła w niej zmianę. Jej córka rozkwitła w ułamku sekundy. Jest ładna, a za kilka lat będzie pięknością. Odziedziczyła po matce sylwetkę i chód. Miała ładnąjasną cerę i duże oczy, raz szare, raz piwne. Jest zdecydowanie za dobra dla teksaskiego parobka. Za tydzień, najdalej dwa, Neal Fox wróci z college’u.

Ich krokom towarzyszyło bicie dzwonów. Miały niedaleką drogę przed sobą, tylko cztery przecznice do kościoła. Agnes była zmartwiona. Może modlitwa pomoże, chociaż dawno już straciła wiarę w jej skuteczność. Chodziła do kościoła tylko dlatego, że tego się po niej spodziewano. Tam zresztą spotykało się większość odpowiednich ludzi. Agnes przyjęła katolicyzm po ślubie. Gnojek, za którego wyszła na złość rodzicom, namówił ją, by wychowywała córkę w jego wierze. Spełniła tę prośbę, choć jej zdaniem religia to głupie czary-mary. Nie chodziła do spowiedzi ani nie pościła w piątki, ale jako dobra matka dopilnowała, by Billie przystąpiła do Pierwszej Komunii i bierzmowania. Co miesiąc wysyłała ją do spowiedzi. Boże, biedny ksiądz pewnie umierał z nudów, wysłuchując jej grzeszków! Tak, Billie to dobra dziewczyna i taka zostanie. Nie siła modlitwy jednak tego dokona, ó nie! To zadanie Agnes.

Billie nie zauważała, co się dokoła niej dzieje. Matka musiała ją popchnąć do ołtarza, żeby przyjęła komunię. Do balu absolwentów zostało już kilka tygodni. Czy mogłaby zaprosić Mossa? A może uzna to za głupi, dziecinny pomysł? Liczyła na zbyt wiele, wybiegała myślami za daleko w przyszłość. Fakt, że przyjdzie na obiad, to jedno, jej marzenia to drugie. Musi uzbroić się w cierpliwość. Pomodli się o to. A wracając do balu – dziewczyny zzieleniałyby z zazdrości, gdyby weszła wsparta na ramieniu przystojnego oficera marynarki. Podporucznika. Lotnika…

Za kilka godzin go zobaczy. Przeszył ją dreszcz emocji. Schyliła głowę. Modliła się za Mossa Colemana: niech się spełnią wszystkie jego marzenia.


* * *

Billie siedziała na kanapie przy oknie i udawała, że czyta. W rzeczywistości wypatrywała Mossa. Dwa razy wyszorowała zęby. Co chwila zerkała do lustra, aby się upewnić, że lekki wietrzyk nie zepsuł jej fryzury. Ostrzyżone na pazia, delikatnie podwinięte do środka popielate włosy wyglądały tak jak chciała. Wolałaby co prawda, żeby opadały na jedno oko, jak u Weroniki Lakę. Niestety, lekko się kręciły, więc musiała przypinać je spinką. Przy krawężniku zatrzymał się samochód. Billie zakręciło się w głowie. Oddychała głęboko, jak wtedy gdy miała grać recital. Poczekała, aż nacisnął dzwonek. Dopiero wtedy otworzyła drzwi i utonęła w pogodnym spojrzeniu błękitnych oczu. Posłała mu ów olśniewający uśmiech, który zapamiętał. To wystarczyło, by ból głowy zelżał.

Agnes weszła do pokoju. Ze zdumieniem patrzyła na bukiet kwiatów. Moss wręczył go jej ze słowami:

– To dla pani, pani Ames, a dla Billie mam czekoladki.

Wszystko było na opak. Przecież to Neal Fox miał przynieść słodycze i kwiaty. Na chwilę straciła panowanie nad sobą, ale tylko na chwilę. Uśmiechnęła się, jednak jej oczy pozostały zimne.

Moss ukazał zęby w sztucznym uśmiechu. Wiedział, że Agnes nie życzy sobie jego obecności, ale nic go to nie obchodziło. Spojrzał na Billie:

– Może pokażesz mi ogród? Jeśli dobrze zauważyłem, macie kawałek ziemi za domem.