Wzdrygnęła się słysząc przed domem jakiś hałas. Otarła łzy i wyjrzała Przez okno.

Wiedziała, kto to, kiedy tylko zobaczyła niebieski samochód ze złotym napisem na drzwiczkach, zatrzymujący się przed domem.

Każda żona wojskowego wiedziała, kto to.

Zerwała się z krzesła i podbiegła do drzwi. Zatrzasnęła je i przekręciła klucz w zamku, ogarnięta paniką. Dłonie zacisnęła w pięści, aż pobielały kostki. Po policzkach płynęły jej łzy.

Samochód lśnił, na karoserii nie było najmniejszego pyłku. Drzwiczki uchyliły się nieco, zobaczyła jeden wypastowany but, potem drugi. Stopy w czarnych skarpetkach. Potem nogi. W końcu całą postać. Jakie ostre miał kanty u spodni. Niemal takie same jak Patrick.

Kate rzuciła okiem na stolik. Powinna przeczytać telegram… Nie, nigdy!

Niebieski mundur. Zaczęła trzeć oczy, próbując zdusić łkanie, rozdzierające jej piersi. Rozprostował ramiona, ale inaczej niż robił to Patrick, z gwałtownością, w której było coś złowieszczego. Przez łzy patrzyła, jak wkłada na głowę czapkę. Za chwilę ruszy w stronę drzwi…

Kate przycisnęła ręce do piersi. Jak jej serce może bić tak szybko? Przecież jest złamane, rozpadło się na tysiąc kawałków!

Ruszył. Betsy policzyła kiedyś, ścigając się z Ellie, ile jest kroków do drzwi: dwadzieścia jeden. Zaczęła liczyć, utkwiwszy oczy w czarnych, wypastowanych butach. Dziesięć, jedenaście… Betsy ma małe nóżki. Temu mężczyźnie w mundurze i lśniących butach na pokonanie odległości od furtki do drzwi wystarczyło tylko jedenaście kroków. Powinna wiedzieć, że będzie ich tylko jedenaście. Dlaczego tego nie wiedziała?

Nigdy nie słyszała głośniejszego dźwięku niż tamto pukanie do drzwi. Serce zakołatało jej w piersi. Nie otwieraj. Ani teraz, ani nigdy. Jeśli mu otworzysz, twoje życie na zawsze ulegnie zmianie.

Znów rozległo się pukanie, tym razem bardziej natarczywe. Kate poczuła, że zaczyna się łamać. Jej wzrok pobiegł ku fotelowi Patricka, ku jego zdjęciu na konsolce. Jaki jest przystojny w mundurze lotnika. Widziała przez łzy jego podekscytowaną minę, drogi uśmiech. Jej mąż, ojciec Ellie i Betsy.

– Pani Starr, jest tam pani?

Oczywiście, że tu jest; cóż za głupie pytanie. Ma dwie małe córeczki, którymi musi się opiekować, gdzie indziej mogłaby być pół godziny przed obiadem? Boże, proszę, spraw, by sobie poszedł. Ugniatała uda zaciśniętymi pięściami.

– Pani Starr, muszę z panią porozmawiać. Proszę otworzyć drzwi.

– Niech pan odejdzie – powiedziała płaczliwym głosem Kate. Boże, proszę, spraw, by sobie poszedł.

Wyczuła jakiś ruch po drugiej stronie drzwi.

Pod Kate ugięły się kolana. W chwilę później osunęła się na podłogę, oczy miała na poziomie gałki u drzwi do kuchni. Patrzyła, jak mosiężna gałka przekręca się, ujrzała jego cień i odprasowane spodnie, wypastowane buty.

– Proszę stąd wyjść! – zaskomlała, kiedy stanął przed nią. – Nie ma pan prawa wchodzić do mojego domu. Pan się tu włamał… włamywanie się jest… pojawił się pan tu nieproszony. Proszę wyjść! To rozkaz, majorze. Mój mąż był kapitanem… jest… wciąż jest… byłby… Proszę mnie zostawić samą! – Kate rozpłakała się.

– Nie mogę, pani Starr. – Podszedł bliżej i wyciągnął rękę, by pomóc jej wstać.

Kate odepchnęła jego dłoń i przywarła do drzwi.

– Pani Starr… – powiedział major Collier, przyklęknąwszy na jedno kolano, by jego wzrok znalazł się na wysokości twarzy kobiety -…kapelan jest już w drodze. Przykro mi, myślałem, że już tu będzie. Chciałem przyjść razem z panią Willard. – Pani Willard była żoną dowódcy Patricka. – Musiało zdarzyć się coś nieprzewidzianego… – Zawiesił głos. – Wiem, jak pani ciężko. Człowiek nigdy nie jest przygotowany… Ale to wcale nie znaczy, że kapitan Starr nie żyje. Jeszcze tego nie wiemy. Nie przyszedłem tu, by powiadomić panią, że coś się zmieniło. Zna pani procedurę. – Mówił coraz bardziej chaotycznie.

Kate ocknęła się z odrętwienia.

– O czym pan mówi? – Wytarła oczy rękawem bluzki. – Jeśli Patrick nie… co pan tu robi? Dlaczego przysłano mi ten telegram? – spytała, wskazując na stolik w holu. – Wiem, kim pan jest. Przynosi pan wieści od Posępnego Żniwiarza. Wszyscy nazywają was jego posłańcami. Jak może pan to robić? Dlaczego pan to robi? Do diabła, gdzie jest Patrick?

Nelson Collier cofnął się. A więc nie przeczytała telegramu. O niczym nie wiedziała. Przeklęte lotnictwo.

– Samolot kapitana Starra został zestrzelony – powiedział. – To wszystko, co wiemy. Dwóch naszych pilotów twierdzi, że widziało, jak się katapultował. Jeśli mówią prawdę, to znaczy, że żyje. Może być gdzieś w dżungli albo został uwięziony. Nie wiemy. Postaramy się panią poinformować, jak tylko się czegoś dowiemy. Pomogę pani wstać.

Był wyższy, niż myślała, taki wysoki, że musiała wyciągnąć szyję, by spojrzeć mu w twarz. Nagle zaczęła wszystko słyszeć i czuć – radio, grające cicho w kuchni, zapach klopsa w piekarniku, mrugające lampki na choince. Patrick nie zginął. Żył gdzieś. Uczepiła się tej myśli. Pozwoliła się zaprowadzić do małej kuchni, lśniącej czystością.

– Pani Starr, czy mogę prosić o filiżankę kawy?

– Oczywiście – odparła obojętnie Kate. Wyłączyła piekarnik, a potem wsypała do ekspresu kawę i wlała wodę.

– Jaka śliczna kuchnia. Bardzo spodobałaby się mojej żonie – powiedział cicho major Collier.

– Sama ją wytapetowałam. Patrick… mówił, że przypomina mu ogród. To dzięki temu deseniowi w bluszcze.

– Podzielam jego zdanie. Szczególnie, gdy się patrzy na te rośliny ozdobne na parapecie. A może to zioła?

– I jedno, i drugie. – Rozłożyła na stole trzy serwetki w zieloną kratkę. Obserwowała, jak Nelson Collier bawi się frędzelkami. – To też moja robota – pochwaliła się.

– Bardzo ładne. Moja żona bardzo lubi zielony kolor.

– Zieleń była… jest ulubionym kolorem Patricka. Betsy też lubi zielony. Ellie woli czerwień. A ja chyba błękit.

– Pani Starr, czy chciałaby pani, bym do kogoś zadzwonił?

– Nie. Większość moich znajomych wyprowadziła się z bazy. Wróciły do swych bliskich. Ja zostałam tutaj. W domu moich rodziców nie ma miejsca, od kiedy wprowadzili się tam dziadkowie. Są w dość podeszłym wieku. Ojciec Patricka mieszka w osiedlu dla emerytów, w którym nie przyjmują dzieci. Doszłam do wniosku, że najlepiej, jeśli zostanę tutaj… i poczekam. Kiedy będziecie mieli bliższe informacje?

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy. Ale takie sprawy są czasochłonne. Musimy negocjować z drugą stroną.

– Wnioskuję z tego, że nie wie pan kiedy. Mogą upłynąć miesiące, a nawet lata. Co mam przez ten czas robić, majorze Collier?

– Czekać. Tylko to nam pozostało. Wszystko we właściwym czasie, pani Starr.

– To mi nie wystarcza, majorze. Chcę znać szczegóły. Chcę wiedzieć wszystko. Mam do tego prawo, podobnie jak moje dzieci. Co się z nami stanie? – szepnęła.

– Zaopiekujemy się wami, pani Starr – powiedział Nelson Collier nieco rozdrażniony. Rozległo się pukanie. Major spojrzał na drzwi wejściowe. – To na pewno kapelan Rollins – powiedział z taką ulgą w głosie, że Kate aż się zdumiała.

Major Collier otworzył drzwi i przepuścił przed sobą wysokiego, szpakowatego mężczyznę w niebieskim mundurze. Kiedy weszli do kuchni, Kate pewną ręką nalała im kawy, z trudem znosząc formułki powitania. Wiedziała, że kapelan spodziewał się, że rzuci mu się w ramiona, szukając pocieszenia. Specjalnie trzymała się od niego z daleka. Wolała stać obok kuchenki, czując przez sukienkę nagrzane, emaliowane drzwiczki piekarnika.

– Czy będziemy się teraz modlić? – spytała gorzko.

– Jest w szoku, proszę jej wybaczyć – usłyszała uwagę, rzuconą półgłosem przez majora Colliera.

– Tylko, jeśli sobie tego życzysz, moja droga – oświadczył kapelan swym głębokim, dźwięcznym głosem.

– Nie życzę sobie.

– Bóg…

– Proszę mi nie mówić o Bogu, kapelanie. Nie teraz. A pan, majorze, niech mnie nie przekonuje, że lotnictwo się nami zajmie. Kiedy pan stąd wyjdzie, zostanę sama ze swymi córkami. Dokładnie wiem, jak funkcjonuje armia. Będziecie mnie nachodzili przez tydzień, może dwa, a potem zostanę przesunięta do jakiejś krainy „nigdy – nigdy” i od tej chwili stanę się waszym zobowiązaniem. Nikt nie chce mieć do czynienia z nieszczęśliwymi żonami i płaczącymi dziećmi. Wiem, jak to działa. Kiedy zadzwonię, będziecie mnie przełączali do coraz to innej osoby, każdej po kolei będę musiała wyniszczać swoją sprawę. I proszę się nie silić – słyszy mnie pan? – proszę się nie silić, by mi udowadniać, że nie mam racji! – krzyknęła Kate, patrząc na mężczyzn roziskrzonym wzrokiem. W chwilę potem kompletnie się rozkleiła. Zapłakaną twarz ukryła w dłoniach.

To nie mogło się dziać naprawdę. To był jeden z tych nocnych koszmarów, które ją prześladowały, kiedy opóźniała się poczta i nie dostawała listów od Patricka. Nie powiedzieli, że Patrick nie żyje; stwierdzili, że nie wiedzą. Czyli nie jest tak źle. Gdyby Patrick poległ, już nigdy nie stanąłby w progu domu. Już nigdy by jej nie objął ani nie pocałował na dobranoc. Jego śmierć oznaczałaby, że jest wdową, a jej dzieci – sierotami.

W końcu Nelson Collier wstał. Najbardziej nienawidził tej części swych obowiązków.

– Pani Starr – powiedział nawet dość uprzejmie. – Jestem przekonany, że kapitan Starr chciałby, żeby okazała się pani dzielnym żołnierzem. Przeżyła pani wielki wstrząs. Musi pani być silna, szczególnie ze względu na swoje małe córeczki. Musi pani strzec ogniska domowego i czekać na powrót męża.

Kate opuściła ręce i spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Majorze, to wszystko bzdury i dobrze pan o tym wie. Nie jestem żołnierzem. Mój mąż jest żołnierzem i proszę tylko spojrzeć, co go spotkało. Ja jestem żoną i matką. Nie chcę być twarda, nie chcę… Proszę mnie zostawić. Chcę być sama ze swymi dziećmi.

– Rozumiemy panią, pani Starr – odezwał się kapelan tonem, którego używał podczas poważnych ceremonii. Nelson Collier skinął potakująco głową. – Jeśli będzie pani czegoś potrzebowała, jeśli będzie pani chciała porozmawiać lub… pomodlić się, proszę do mnie dzwonić o każdej porze dnia i nocy.