Ledwie za wychodzącym zamknęły się drzwi, Rose wyskoczyła z wanny i przekręciła zamek. Usłyszawszy metaliczny trzask, oparła się z ulgą o framugę. Była sama, a on nie mógł teraz wejść. Wprawdzie i ona nie mogła spokojnie pójść do domu, na razie jednak najważniejsze było to, że od doktora Ryana Connella oddziela ją zapora drzwi.

Popatrzyła na siebie. Szorty i mało reprezentacyjna koszulka były mokre i pokryte pianą. Owszem, może się opierać, krzyczeć, ale tylko po to, żeby przemoknięta i na pół brudna powlec się do smutnego domu. A tu czekała na nią wspaniała, odprężająca kąpiel, jakiej nigdy jeszcze w życiu nie zaznała. I… kolacja z doktorem Connellem.

Decyzja zapadła nagle. Doktor Ryan Connell stanął nie proszony na jej drodze, a ona ma prawo z tego skorzystać. Jest dostatecznie bogaty, żeby zaspokoić niewinny kaprys. Kolacja, oczywiście, nie, ale kąpiel? Chciała sobie dzisiaj pozwolić na kaprys, który na chwilę przesłoniłby wszystkie zmartwienia i kłopoty. Zdecydowanymi ruchami pozbyła się ubrania i weszła do wody.

Spędziła w wannie ponad godzinę. Woda utrzymywała stałą temperaturę, a okazało się, że w jednym miejscu obudowa wanny uformowana jest w kształt siedzenia, pozwalającego wygodnie usiąść i oprzeć głowę o kafelki. Rose przymknęła oczy i zapadła w półsen, w którym rozpłynęły się myśli o dziadku, kłopotach finansowych i o natrętnym doktorze Connellu…

Kiedy się ocknęła, opuszki palców miała pomarszczone jak suszone śliwki, ale nie widać już było na nich nawet najdrobniejszej plamki. Szybko uprała szorty oraz koszulkę, a potem z ociąganiem wyszła z wanny. Jednym ręcznikiem wytarła całe ciało, drugim podsuszyła włosy, a następnie owinęła się w gruby szlafrok. Wzięła głęboki oddech. Trzeba stawić wreszcie czoło światu, kredytom bankowym, pustemu domowi, ale… Ale najpierw trzeba stawić czoło Ryanowi Connellowi.

Najlepiej byłoby włożyć na siebie mokre ciuchy, otworzyć drzwi, powiedzieć dumnie: „Dziękuję za kąpiel i przepraszam za tych kilka kropel na dywanie”, a potem dumnym krokiem ruszyć do mahoniowych drzwi. Do pustego świata.

Przyglądała się w zamyśleniu swoim stopom. Nie polakierowane paznokcie. Tak, z pewnością w niczym nie przypomina kobiet, pośród których Connell się obraca. Wzbudzam w nim współczucie, pomyślała, łaskawe współczucie bogacza dla nędzarki. Znowu poczuła złość i zdecydowanym ruchem otworzyła drzwi łazienki.

Ryan rozmawiał właśnie przez telefon w pokoju za salką recepcyjną. Wystarczyło tylko rozsunąć drewniane drzwi, a biurowe pomieszczenie rozszerzało się w elegancki salon.

Uśmiechnął się na widok zdumienia w jej oczach, wskazał ręką butelkę, która mroziła się w wiaderku, i stojący obok kieliszek, a sam dalej mówił do słuchawki.

– Skoro płuca są już wolne, nie ma powodu, żeby chłopak zostawał w Cairns. W domu znacznie szybciej dojdzie do siebie. – Po drugiej stronie padło jakieś pytanie, na które odpowiedział: – Tak, w Kora Bay jest już lekarz i od tej chwili sami możemy przeprowadzać wszystkie rutynowe badania oraz zabiegi.

Rose stanęła w pąsach. „Od tej chwili”. Od tej chwili nie jest już potrzebna w Kora Bay. Nie jest potrzebna w domku dziadka. Podeszła do stolika, wyjęła z lodu butelkę i przyjrzała się jej nieufnie. Szampan, tak jak przypuszczała. Starannie odstawiła luksusowy trunek na miejsce, a potem usiadła na skraju kanapy, możliwie jak najdalej od Jego Wielmożności Doktora Ryana Connella. Czuła się jak uczennica, która przez pomyłkę weszła do nie swojej klasy.

Dwie minuty później właściciel „Mandali” odłożył słuchawkę i przyjrzał się gościowi. Z głową wtuloną w ramiona, z podkrążonymi oczami i dłońmi zaciśniętymi w pięści, Rose wydawała się zagubiona i wystraszona. Ryan Connell podszedł do stolika, aby uzupełnić swój kieliszek.

– Nie pije pani?

– Nie, a przynajmniej…

– Nie ze mną, rozumiem. – Pokiwał głową i przeszedł przez pokój. Rose zerwała się i ciaśniej oplotła połami szlafroka. Był gruby i miły, ale pod spojrzeniem Connella, które niezmiennie przypominało jej, że jest kobietą, czuła się naga.

– Powtarzam, że nie żywię wobec pani żadnych niebezpiecznych zamiarów. – Przez chwilę patrzył w jej wielkie, zielone oczy, a potem spytał: – Zgadła pani, o kim rozmawiałem?

– Uhm – mruknęła. – O Lennym Carterze.

– Tak. Miał jeszcze trochę wody w płucach, wysłałem go więc do Cairns. Przed chwilą zadzwonili, że wszystko już w porządku.

– Wspaniale.

– Dzięki pani – powiedział, a kiedy pokręciła głową, dodał: – Z prośbą o pomoc odruchowo zwrócili się do pani.

Gdyby zaczęli dopiero szukać lekarza, to zanim dowiedzieliby się o mnie, chłopak już by nie żył. Tak więc uratowanie mu życia to pani zasługa.

– Przynajmniej na ostatek mam jakąś zasługę – mruknęła z goryczą.

– A jakie ma pani wykształcenie medyczne? Jeśli jest pani dyplomowaną pielęgniarką, mogę panią zatrudnić u siebie.

– Mówiłam już panu, że nie mam odpowiednich kwalifikacji.

– To dlaczego zatrudniono panią w punkcie pierwszej pomocy? Zaczęła pani studia medyczne?

Rose stanęła w oknie i milczała przez moment.

– Skończyłam studia – oznajmiła przyciemnionej szybie.

– Tutaj, w Australii?

– W Brisbane.

Poczuła, jak Connell staje za nią, ujmuje za ramiona i odwraca do siebie.

– Więc po co, u diabła, bawi się pani w pływanie z wycieczkami, zamiast prowadzić praktykę lekarską? Jaki w tym sens?

– Mówiłam już, że nie mam tytułu lekarza. Nie odbyłam stażu.

– Zaraz, chwileczkę… – powiedział Ryan, zmarszczywszy brwi. – Więc zdała pani wszystkie egzaminy i tylko nie odbyła pani stażu, tak?

– Nie, to znaczy… – Rose odsunęła od siebie jego ręce – to znaczy, może zrobię go teraz.

– Dlaczego dopiero teraz?

– Bo nie jestem już tutaj potrzebna. Będą mieć pana.

– Rozumiem – powiedział, chociaż z jego oczu nie wynikało, żeby cokolwiek pojmował. – Przed samą metą zrezygnowała pani ze studiów, żeby jako niewykwalifikowana siła zatrudnić się w punkcie medycznym w Kora Bay?

Rose wiedziała, jak nieprawdopodobnie brzmi jej wyjaśnienie, z drugiej jednak strony nie miała sił, żeby wszystko tłumaczyć do końca. Nie chciała dziś mówić o dziadku, chorobie i śmierci. Nie dziś, nie tutaj.

– Tak – mruknęła półgłosem. – A poza tym… lubię krokodyle.

– I pewnie turystów – rzucił ironicznie, a ona zaczerwieniła się.

– Nie wiem, co pan dokładnie ma na myśli, ale w Kora Bay trzeba lubić turystów, żeby zarobić na chleb. Całe miasteczko z nich żyje. – Znowu usiadła na kanapie. – A jak się pan tutaj znalazł?

– Mój jacht to pływające ambulatorium, które przenosi się z jednej miejscowości wypoczynkowej do drugiej, w zależności od potrzeby. Skontaktował się ze mną ten wasz Roger Bain i spytał, czy nie zatrzymałbym się tutaj na dłużej. Zawarliśmy umowę na pół roku, a potem zobaczymy.

– Ale… – Z doświadczeń Rose wynikało, że w taki sposób radzą sobie lekarze, którzy nie mogą znaleźć stałej klienteli i dlatego nigdy nie opływają w przesadne dostatki. – Ale…

– Chodzi pani o to, skąd miałem pieniądze na kupno „Mandoli”?

– Nie… – bąknęła Rose, speszona bezpośredniością pytania. – To znaczy, tak, – Przez osiem lat miałem gabinet w Brisbane.

– Więc czemu pan to rzucił?

– To już moja sprawa – powiedział głosem, który ucinał dyskusję. – A teraz, pani doktor…

– Nie jestem…

– Skoro przebyła pani sześcioletnie studia, ma pani prawo mienić się lekarką. Tak czy owak, dajmy już pokój wypytywaniu się nawzajem, gdyż teraz musi się pani zająć swoimi włosami. – Podszedł do kanapy, rozwiązał ręcznik, którym Rose owinęła głowę, i przeciągnął palcami po jej splątanych włosach. – Na pewno nie ma pani grzebienia. Chyba powinna pani nosić torebkę.

– Włosy są już w porządku. Niepotrzebny mi grzebień. Bez słowa zniknął w łazience i po chwili powrócił z niej ze szczotką w jednej, a grzebieniem w drugiej dłoni. Rose w popłochu zerwała się na równe nogi.

– Nie, nie – zaprotestowała gwałtownie. – Nic im się nie stanie, jeśli tak wyschną. I tak potargają się jutro na łodzi.

– To tłumaczy pewną niesforność pani fryzury – pokiwał głową Ryan Connell. – Pani doktor, zechce pani usiąść, czy woli być pani posadzona?

– Posadzona?

– Tak, posadzona. Podniesiona do góry i usadzona na swej niezwykle skądinąd kształtnej pupie, jeśli nie obrazi się pani za to określenie. Wybór należy do pani.

Rose spojrzała mu w oczy i zrozumiała, że ma do wyboru tylko dwie możliwości, skorzystała więc z pierwszej i usiadła, mnożąc zarazem w myśli określenia typu: zarozumiały bogacz, męski szowinista, arogant…

Ów potok wyzwisk raptownie się urwał, kiedy tylko ręce Ryana Connella dotknęły jej głowy. Miała wrażenie, że włosy ożyły, że każdy obdarzony jest nerwem, a wszystkie te nerwy przesyłają ekscytujące informacje do reszty ciała, które… Poruszyła się niespokojnie, nie wiedząc, jak nazwać to dziwne, zdumiewające uczucie.

Od dawna to ona musiała opiekować się innymi. Nie miała pieniędzy, żeby myśleć o swoich sprawach, nie było nikogo, z kim mogłaby dzielić swoje kłopoty i trudności. Teraz jednak na krótką chwilę poczuła się kobietą, którą ktoś kocha, o którą ktoś się troszczy i która jest dla tego kogoś najcenniejszym skarbem. To tylko sen, to tylko marzenie, mitygowała w duchu samą siebie, ale jakże błogi, dopóki trwa…

Siedziała więc z przymkniętymi oczami, a tymczasem Ryan umiejętnie rozczesywał jej włosy, by potem zacząć je szczotkować. Kiedy przestał, Rose w panice pomyślała, że zaraz się rozpłacze.

– Wiązać je gumką to przestępstwo – odezwał się Ryan, a jego głos zabrzmiał tak, jak gdyby i jemu udzieliło się coś z emocji Rose. Spojrzała w górę, ale napotkawszy jego oczy, spiesznie umknęła wzrokiem. Co się z nią dzieje? Dlaczego zdradza ją własne ciało? Dlaczego nie może wytrzymać spojrzenia mężczyzny, wobec którego żywi mieszane uczucia?