– A jednak boli?

– Niestety.

– Dzięki Bogu, że sobie karku nie skręciłaś.

– Urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą.

Otoczył ją ramieniem. Kiedy próbowała się oswobodzić, przytulił ją mocniej.

– Nie wyrywaj się. Nie puszczę cię samej na dół.

– Na dół? Ale wcale nie mam zamiaru iść na dół. – Podjęła kolejną bezskuteczną próbę oswobodzenia się. – Chcę zobaczyć resztę domu.

– To zbyt ryzykowne – zaprotestował Parker, kierując się w stronę frontowych drzwi. – Co będzie, jak ta reszta zwali ci się na głowę?

– Nie wygłupiaj się.

– Nic z tego, Holly.

Na samą myśl o tym, co by się mogło wydarzyć, gdyby przyjechała tu taksówką i sama udała się na zwiedzanie rudery, zrobiło mu się słabo. Mogłaby godzinami tkwić uwięziona na tych zmurszałych schodach. Mogłoby minąć kilka dni, zanim ktoś by ją odnalazł. Objął ją tak mocno, że aż zapiszczała.

– Przepraszam. – Rozluźnił, nieco uścisk. – Ale dziś już niczego nie będziesz zwiedzać.

– A odkąd to za mnie decydujesz?

– Od dziś. Od tej chwili. Po prostu pogódź się z tym.

– Może się zdziwisz, Parker, ale nigdy nie lubiłam facetów w typie Tarzana.

– Zapamiętam. – Nacisnął klamkę i wyprowadził Holly na taras. – Masz klucz?

Zamknęła drzwi, mamrocząc coś gniewnie pod nosem. Parker, który wolał nie słuchać jej przeklinania, odszedł kilka kroków na bok. Kiedy schowała klucz z powrotem do torebki, wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu.

– Dzwonię po taksówkę. Tak się umawialiśmy, pamiętasz?

– Jedziesz ze mną.

– W porządku. Odwieź mnie do domu.

– Zamierzam. Do mojego domu.


Nie posiadając się z oburzenia, przez całą drogę wpatrywała się gniewnie w Parkera. Nie chciała jego pomocy. No dobrze, tak się akurat złożyło, że dziś jej potrzebuje. Ale w duchu buntowała się przeciwko niej. Oczywiście rozmowa z Parkerem niczego by nie dała. Równie dobrze można by prosić drzewo, aby łaskawie przesunęło się z jednego końca trawnika na drugi.

Zamiast się więc spierać, zrezygnowana zacisnęła usta.

Nie odezwała się nawet wtedy, gdy Parker zatrzymał samochód przed ładnym, niedużym domem otoczonym sporym, zadbanym ogrodem. Ktoś mógłby powiedzieć, że zachowuje się jak obrażone dziecko. Może. Ale milczenie stanowiło jej jedyną broń.


Parker obszedł samochód, otworzył drzwi od strony pasażera i zgarnął ją w ramiona, zanim zdążyła wysiąść.

– Potrafię chodzić o własnych siłach.

– Nadwerężyłaś nogę. Oczyścimy ją i dokładnie obejrzymy. Może trzeba będzie pojechać na ostry dyżur.


– Do szpitala? – Przycisnąwszy rękę do szerokiej klatki piersiowej Parkera, starała się od niego odsunąć jak najdalej. W głębi duszy jednak marzyła o tym, by się w niego wtulić. Zachowywał się władczo i apodyktycznie. Ku swemu przerażeniu – i wbrew temu, co mówiła o Tarzanie – odkryła, że bardzo jej się tó podoba. W jego silnych ramionach czuła się mała, krucha i bezpieczna. – Zwariowałeś? Nie potrzebuję żadnego szpitala.

– Może nie. Zaraz się przekonamy.


Ścieżką, wzdłuż której rosły barwne kwiaty, doszedł do schodków, wszedł po nich na taras i po chwili otworzył drzwi. Wniósł Holly do środka. Przez moment poczuła się jak panna młoda, która w ramionach męża przekracza próg domu. Przestań, zganiła się w duchu. W nocy nie miała wpływu na swoje myśli, ale w ciągu dnia mogła się sprzeciwiać, gdy podążały w niewłaściwym kierunku.

– Ładnie tu – powiedziała, rozglądając się po holu.


Kątem oka dojrzała kawałek salonu i po chwili znalazła się w przestronnej łazience dla gości. Dom, przynajmniej ta część, którą zdołała zobaczyć, urządzony był w surowym męskim stylu. Beżowe ściany, brązowe kanapy i fotele, gdzieniegdzie obraz lub grafika… Najwyraźniej Parker nie lubił nadmiaru mebli ani dekoracji.


– Dziękuję. – Posadziwszy Holly na zielonym granitowym blacie, pochylił się i delikatnie ujął ranną stopę.


Po plecach przebiegł jej dreszcz. Starała się nie myśleć o dłoniach Parkera, o jego palcach ostrożnie uciskających kostkę. Nie było to wcale łatwe.

– I co, panie doktorze? – spytała, siląc się na lekki, żartobliwy ton. – Będę żyła?


– Na kostce, po zewnętrznej stronie, pojawia się wielki siniak – oznajmił cicho, przesuwając palcami po jej skórze. – Możesz ruszać nogą?

– Oczywiście, że tak… Auu!

Przyjrzał się Holly badawczo.

– Na szczęście jej nie złamałaś. Chyba jedynie zwichnęłaś.


– Wspaniale. Tylko tego mi potrzeba. Pięknie będę wyglądała na scenie: z laską i nogą owiniętą jakimś gustownym bandażem.


– Owszem, pięknie. – Opuszkąmi palców przeciągnął po jej łydce, dotarł do kolana, potem wrócił na dół.

Dotyk był delikatny niczym leciutkie tchnienie wiatru. Miała wrażenie, że każda komórka jej ciała wyje, błagając o więcej. O to, by nie zabierał ręki. Tak bardzo chciała go czuć. Wzięła głęboki oddech, jeden, drugi, po czym z trudem przełknęła ślinę· Bała się, że głos ją zdradzi, że będzie drżał…

– Parker…

– Hollychciałbym, żebyś wiedziała, jak wiele dla mnie znaczysz…

Każde słowo wypowiadał z ogromnym wysiłkiem, jakby bał się jej reakcji.

Poczuła potworny ucisk w sercu i niemal jęknęła z bólu. Wiele dla niego znaczy? A więc darzy ją sympatią·

Też coś! – pomyślała. Sympatią można darzyć ciocię, wujka, przyjaciela. Sympatia nic nie kosztuje. Człowiek niczym nie ryzykuje.

Może ktoś inny ucieszyłby się, słysząc' "wiele dla mnie znaczysz", ale nie Holly. Już raz to przeżyła; była w związku, w którym uczucia i oczekiwania obu stron za bardzo się różniły. Nie chciała powtórki tego doświadczenia.

. Jeffowi też na niej zależało, dopóki mu nie wyjawiła, że pragnie czegoś więcej. A teraz Parker spoglądajej w oczy i mówi mniej więcej to samo. Że wiele dla niego znaczy. Dostała jedną nauczkę od życia. Nie zamierzała patrzeć, jak kolejny facet odchodzi i zostawia ją na lodzie.

– Parker…

– Brakowało mi ciebie – rzekł, nie dopuszczając jej do słowa. – Brakowało mi twoich oczu, twojego uśmiechu. Bez przerwy o tobie myślę. Nie tylko myślę, śnię o tobie. Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle. – Niecierpliwym gestem przeczesał ręką włosy. – Po prostu chciałem, żebyś to wiedziała.

– Co? Że darzysz mnie sympatią?

– Tak.

– Boże, Parker…

Dlaczego znów musiało się jej to przydarzyć? Dlaczego nie była bardziej ostrożna? Trzy lata temu została skrzywdzona przez mężczyznę i przypłaciła to nerwowym załamaniem. Czy niczego się nie nauczyła? Czy musiała wpakować się w identyczne kłopoty?

Najgorsze w tym wszystkim było to, że opuściła gardę. Że zakochała się. Osoba boleśnie doświadczona powinna stale mieć się na baczności. Czy nie mogła ograniczyć się do.zwykłego pożądania? Do seksu? Dlaczego pozwoliła, by zafascynowanie erotyczne przerodziło się w uczucie, w miłość?

Żal ściskał ją za serce. Parker darzy ją sympatią, zależy mu na niej, chociaż… Przyznał, że śni o niej, ale mówiąc to, wcale nie wyglądał na szczęśliwego.

Potrząsając głową, powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do niego:

– Nie mogę. Dłużej tego nie zniosę.

– Czego? – spytał, puszczając jej nogę.

– Tego. – Wykonała ręką nieokreślony ruch. Patrzyła Parkerowi prosto w oczy. Wiedziała, że przez wiele lat będzie widziała ich błękit w swoich snach. Miały kolor i głębię górskiego stawu.


Kiedy tak siedziała na granitowym blacie, wpatrzona w poważną twarz mężczyzny, o którym nie przestawała myśleć, ponownie uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha. I zrozumiała, ze każdy dzień bez niego będzie dla niej torturą.


– Nie mogę, Parker. Widzieć cię, pragnąć cię i walczyć ze sobą. Po prostu nie mogę, nie dam rady. To za bardzo boli. – Przyłożyła rękę do serca. -:- Jeśli zostanę, to mnie zniszczy.

Postąpił krok do tyłu. Tak mocno zaciskał zęby, że aż mu szczęka drgała.

– Holly, przysięgam, nie chcę sprawić ci bólu.

Po prostu staram się być szczery. Nie chcę cię oszukiwać.

– Wiem. Naprawdę.


Zsunęła się z szafki i oparła ciężar ciała na zdrowej nodze. Pewnie łatwiej byłoby jej prowadzić rozmowę na siedząco, ale chciała czuć grunt pod nogami.

Parker odruchowo wyciągnął rękę, by ją przytrzymać, lecz dała mu znak, aby się nie zbliżał. Bała się, że jeśli teraz jej dotknie, to mu ulegnie. – Nie, proszę, nie ruszaj mnie. Bo nie będę' w stanie jasno myśleć. Gorzej: bo nie chciała myśleć.

– Holly…

– Pozwól mi mówić. Dobrze?

Schował ręce do kieszeni spodni, po czym skinął głową. Czekał.

Sprawiał wrażenie zagubionego. I zatroskanego.


Hollywzięła głęboki oddech. W powietrzu unosił się sosnowy zapach płynu do podłóg. Wiedziała, że odtąd zapach sosny zawsze będzie jej się kojarzył z tą rozmową. Szkoda, pomyślała. Wolałaby, żeby kojarzył się z czymś weselszym.

Otworzyła usta. Miała nadzieję, że zdoła przełożyć na słowa swoje myśli i uczucia.

– Twierdzisz, że wiele dla ciebie znaczę… – zaczęła.

– Bo znaczysz.

– To za mało, Parker. To mi nie wystarczy.

Ciemny kosmyk opadł mu na czoło. Korciło ją, by wyciągnąć rękę i odgarnąć go na miejsce.


– Nie wiem, czy potrafię ofiarować ci cokolwiek więcej – oznajmił cicho, wpatrując się w nią intensywnie.


Z jego oczu wyzierał smutek, żal. Miała ochotę się rozpłakać. Parker nie próbuje jej zwodzić; uczciwie przyznał, że nie może jej dać tego, czego ona pragnie. Jeżeli dalej będzie się z nim spotykać, licząc na to, że mu się odmieni, że kiedyś ją pokocha, sarna sobie wyrządzi krzywdę. Będzie cierpieć bardziej niż po rozstalliu z Jeffem.


Trzy lata ternu wydawało jej się, że nie istnieje większy ból od tego, który ją wtedy trawił. Ale mylila się. Dzisiejszy ból był bez porównania silniejszy… może dlatego, że uczucie, jakim darzyła Parkera, jest bez porównania silniejsze.