Zaśmiał się zuchwale. Goście wiwatowali, zachwyceni sceną.

– Ach, jeszcze jedno! – krzyknął do nich.

Tłum zaczął tupać, ale słuchał uważnie każdego słowa.

– Opuszczam przyjęcie nieco wcześniej. Właściwie teraz. – Spojrzał z ukosa na żonę i uśmiechnął się. – Mam nadzieję, że rozumiecie.

Mężczyźni zaczęli pohukiwać i wrzeszczeć. Penelope zalała się pąsowym rumieńcem.

– Zanim jednak wyjdziemy, mam do powiedzenia jeszcze słówko. Malutkie, ostatnie słóweczko, na wypadek gdybyście nie wierzyli, że moja żona naprawdę jest najmądrzejszą, najsprytniejszą, najbardziej czarującą kobietą w Londynie.

– Nieeeeeeeeeee! – rozległ się głos z głębi sali i Penelope wiedziała, że to Cressida.

Jednak nawet ona nie była w stanie pokonać tłumu, który nie chciał ani jej przepuścić, ani słuchać jej okrzyków rozpaczy.

– Można powiedzieć, że moja żona ma dwa nazwiska panieńskie – rzekł Colin w zadumie. – Oczywiście, wszyscy znacie ją jako Penelope Featherington, tak samo jak ja. Ale nie wiedzieliście, a nawet ja nie byłem dość sprytny, aby się tego domyślić, dopóki nie powiedziała mi tego sama…

Zawiesił głos, czekając, aż sala się uciszy.

– …że jest również błyskotliwą, inteligentną, zachwycająco wspaniałą… O, wiecie wszyscy, o kim mówię – rzekł, gestem ogarniając tłum. – Oto moja żona! – zawołał głosem przepełnionym miłością i dumą. – Lady Whistledown!

Przez chwilę panowała cisza. Wydawało się, że ludzie boją się odetchnąć.

A potem rozległy się pojedyncze oklaski. Klap, klap, klap. Powolne, lecz tak pełne siły i determinacji, że wszyscy musieli się obejrzeć i sprawdzić, kto ma odwagę przerwać to pełne zgrozy milczenie.

Lady Danbury.

Wcisnęła laskę w czyjeś ręce i podniosła wysoko ramiona, klaszcząc głośno i odważnie. Promieniała zachwytem i dumą.

Ktoś jeszcze przyłączył się do oklasków. Penelope obejrzała się szybko.

Anthony Bridgerton.

A potem Simon Basset, diuk Hastings.

A potem panie Bridgerton, Featherington, potem kolejni i kolejni goście, aż wreszcie cała sala rozbrzmiała wiwatami.

Penelope nie wierzyła własnym oczom.

Jutro może sobie przypomną, że powinni być na nią wściekli, zagniewani, że drażniła się z nimi przez tyle lat, ale dzisiaj… Dziś tylko ją podziwiali i wiwatowali na jej cześć.

Dla kobiety, która ukrywała swoją tajemnicę przez tyle lat, było to spełnienie marzeń.

Prawie.

Jej największe marzenie stało obok, z ramieniem wokół jej talii. A kiedy podniosła wzrok na ukochaną twarz, Colin uśmiechnął się do niej z taką miłością i dumą, że zabrakło jej tchu ze wzruszenia.

– Gratuluję, lady Whistledown – szepnął.

– Wolę panią Bridgerton – odparła.

Zaśmiał się.

– Doskonały wybór.

– Możemy już pójść? – zapytała.

– Teraz?

Skinęła głową.

– O, tak – odparł z entuzjazmem.

I nikt ich nie ujrzał przez najbliższe kilka dni.

Epilog

Belford Square, Bloomsbury Londyn, 1825

– Jest! Jest!

Penelope podniosła wzrok znad papierów, które zaścielały jej biurko. Colin stał w drzwiach, podskakując jak dziecko.

– Twoja książka! – wykrzyknęła, zrywając się na tyle szybko, na ile pozwalała jej na to mocno już zaokrąglona figura. – Och, pokaż, nie mogę się doczekać!

Colin nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy wręczał żonie książkę.

– Och! – szepnęła z czcią, ujmując w dłonie cienki, oprawny w skórę tomik. – Czy zapach nowych książek nie jest piękny?

– Popatrz, popatrz tu – zawołał Colin niecierpliwie, wskazując swoje nazwisko na okładce.

Penelope rozpromieniła się.

– Patrz, jakie to eleganckie – przesunęła pacami po literach, odczytując: – "Anglik w Italii", Colin Bridgerton. – Wydawało się, że zaraz pęknie z dumy.

– Świetnie wygląda, prawda?

– Lepiej niż świetnie, wspaniale! Kiedy wyjdzie "Anglik na Cyprze"?

– Wydawca mówi, że książki będą się ukazywać co pół roku. Potem wyjdzie "Anglik w Szkocji".

– Jestem z ciebie taka dumna.

Colin objął Penelope ramionami, opierając podbródek na czubku jej głowy.

– Nie dokonałbym tego bez ciebie.

– Ależ oczywiście, że tak – zaprzeczyła.

– Cicho siedź i przyjmuj wyrazy wdzięczności.

– Doskonale – odparła z uśmiechem, choć nie mógł widzieć jej twarzy. – Niech ci będzie. Z pewnością nic byś nie wydal bez tak zdolnego redaktora.

– Niestety, nie mogę się z tym nie zgodzić – rzekł łagodnie, całując żonę w czubek głowy. Powoli i niechętnie wypuścił ją z ramion. – Usiądź. Nie powinnaś tak długo stać.

– Nic mi nie będzie – zapewniła Penelope, ale usiadła posłusznie. Był nadopiekuńczy od pierwszej chwili, kiedy mu powiedziała o dziecku. A teraz, miesiąc przed terminem rozwiązania, stał się nie do zniesienia.

– Co to za papiery? – zapytał, obrzucając wzrokiem biurko.

– To? Nic takiego. – Penelope zaczęła składać je w stosiki. – Taki mój niewielki pomysł.

– Naprawdę? – Colin usiadł naprzeciwko niej. – Co to takiego?

– No cóż… właściwie…

– Co to jest, Penelope? – zapytał, wyraźnie rozbawiony jej onieśmieleniem.

– Od kiedy skończyłam pracę nad twoimi dziennikami, stwierdziłam, że brakuje mi pisania – wyjaśniła.

Pochylił się ku niej z uśmiechem.

– Nad czym pracujesz?

Spłonęła rumieńcem, choć sama nie wiedziała dlaczego.

– Nad powieścią.

– Powieść? Penelope, to wspaniały pomysł!

– Tak sądzisz?

– Oczywiście. Masz już tytuł?

– Cóż, napisałam dopiero dwanaście stron – wyznała – a wiele jeszcze przede mną. Jeśli jednak nie zdecyduję się na większe zmiany, nazwę ją chyba "Pod ścianą sali balowej".

– Naprawdę? – Spojrzenie Colina nagle wypełniła tkliwość.

– To trochę autobiografia – przyznała Penelope.

– Tylko trochę?

– Tylko trochę.

– Ale ze szczęśliwym zakończeniem?

– Och, tak – odparła Penelope stanowczo. – Z całą pewnością.

– Z całą pewnością?

Wyciągnęła dłoń ponad blatem biurka i położyła na mężowskiej dłoni.

– Nie umiem pisać innych zakończeń – szepnęła. – Tylko szczęśliwe.

Julia Quinn

  • 1
  • 56
  • 57
  • 58
  • 59
  • 60
  • 63