– Wyszedł w popołudniowym ubraniu – wyjaśniła – i nie wrócił do domu. Nie sądzę, aby księżna zaakceptowała cokolwiek innego aniżeli strój wieczorowy.

– Na pewno pożyczy coś od Anthony'ego – odparła niedbale Eloise. – Są dokładnie tego samego wzrostu i budowy. I Gregory też. Tylko Benedict jest inny.

– Dwa cale wyższy – dopowiedziała Hyacinth.

Penelope skinęła głową, udając zainteresowanie. Właśnie zwolnili, widocznie stangret próbował przecisnąć się przez sznur powozów na Grosvenor Square.

– Ile osób przybędzie na bal? – zapytała Penelope.

– Chyba zaproszono około pięciuset – odparła lady Violet. – Daphne nieczęsto wydaje przyjęcia, ale za to nadrabia rozmachem.

– Nie da się ukryć – wtrąciła Hyacinth. – Nienawidzę tłumów. Nie będę dzisiaj w stanie swobodnie odetchnąć.

– Mam szczęście, że jesteś moim ostatnim dzieckiem – rzekła wicehrabina z lekko znużonym, ale czułym uśmiechem. – Nie miałabym sił na kolejne, jestem pewna.

– Wobec tego szkoda, że nie byłam pierwsza – odparła Hyacinth z bezczelnym uśmiechem. – Pomyśl, jakim zainteresowaniem bym się cieszyła. O fortunie nie wspomnę.

– I tak całkiem niezła z ciebie dziedziczka – zauważyła lady Violet.

– I zawsze potrafisz skupić na sobie uwagę – dodała żartobliwie Eloise.

Hyacinth zaśmiała się tylko.

– Wiedziałaś może – zapytała wicehrabina, zwracając się do Penelope – że wszystkie moje dzieci będą dzisiaj obecne? Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni spotkaliśmy się w komplecie.

– A twoje przyjęcie urodzinowe? – przypomniała Eloise.

Matka pokręciła głową.

– Gregory nie zdołał się wyrwać z uczelni.

– Chyba jednak nie ustawisz nas według wzrostu i nie każesz śpiewać? – zapytała Hyacinth, tylko częściowo żartem. – Już nas widzę: "Śpiewający Bridgertonowie". Zbijemy fortunę na scenie.

– Masz dzisiaj kiepski humor – zauważyła Penelope.

Hyacinth wzruszyła ramionami.

– Po prostu przygotowuję się do transformacji w muchę. To jednak wymaga pewnego wysiłku psychicznego.

– Brzęczącego nastroju? – łagodnie zapytała Penelope.

– Właśnie.

– Musimy ją szybko wydać za mąż – rzuciła Eloise pod adresem matki…

– Ty pierwsza – odparowała Hyacinth.

– Pracuję nad tym. – Eloise uśmiechnęła się tajemniczo.

– Co? – słowo to zabrzmiało tym głośniej, że wyrwało się z trojga ust jednocześnie.

– Tylko tyle mogę powiedzieć – rzuciła Eloise takim tonem, że wszystkie uwierzyły jej natychmiast.

– Już ja się temu dokładnie przyjrzę – zapewniła Hyacinth matkę i bratową.

– Jestem tego pewna – odparła lady Violet.

Penelope spojrzała na przyjaciółkę.

– Nie masz szans.

Eloise uniosła podbródek i wyjrzała przez okno.

– No, jesteśmy na miejscu – oznajmiła.

Cztery panie zaczekały, aż stangret otworzy drzwiczki, i wysiadły.

– Bogowie! – szepnęła wicehrabina. – Daphne przeszła samą siebie.

Trudno było się nie zatrzymać, żeby popatrzeć. Cały Hastings House jarzył się światłami. Wszystkie okna ozdobiono świecami, w uchwytach paliły się pochodnie. Witający powozy lokaje również trzymali w rękach pochodnie.

– Szkoda, że lady Whistledown tu nie ma – mruknęła Hyacinth, po raz pierwszy porzucając zaczepny ton. – Spodobałoby jej się.

– A może jest – powiedziała Eloise. – Prawie na pewno tu jest.

– Czyżby Daphne zaprosiła Cressidę Twombley? – zapytała lady Violet.

– Jestem tego pewna – odparła Eloise. – Ale wiem, że ona nie jest lady Whistledown.

– Chyba nikt już tak nie uważa – mruknęła wicehrabina, wstępując na schody. – Chodźcie, dziewczęta, to będzie nasz wieczór.

Hyacinth podeszła do matki, Eloise stanęła obok Penelope.

– Magia wisi w powietrzu – zauważyła Eloise, rozglądając się tak, jakby po raz pierwszy znalazła się na balu. – Czujesz?

Penelope tylko rzuciła na nią okiem, obawiając się, że jeśli otworzy usta, wyrzuci z siebie wszystkie tajemnice. Jej przyjaciółka miała rację. W tej nocy było coś dziwnego, elektryzującego… jak przed burzą z piorunami.

– Mam wrażenie, jakby to był punkt zwrotny w moim życiu – mruknęła Eloise. – Jakby w ciągu jednego wieczoru moje życie miało się całkowicie odmienić.

– Co ty mówisz? – zapytała Penelope, zaniepokojona dziwnym błyskiem w oku przyjaciółki.

– Nic. – Panna Bridgerton wzruszyła ramionami. Po jej ustach błąkał się jednak tajemniczy uśmieszek, kiedy wzięła bratową pod ramię i mruknęła: – Chodźmy. Noc czeka.

23

Penelope wiele razy była w Hastings House, zarówno na balach, jak i z wizytą, ale nigdy jeszcze to stare, dostojne gmaszysko nie wyglądało tak ładnie – i tak magicznie – jak dzisiaj.

Cztery panie Bridgerton przybyły jako jedne z pierwszych. Lady Bridgerton zawsze powiadała, że to nieelegancko, kiedy członkowie rodziny się spóźniają, nawet jeśli to akurat modne. Zresztą wcześniejsze przybycie miało też swoje zalety – Penelope mogła swobodnie przyjrzeć się dekoracjom, bez przeciskania się wśród tłumów gości.

Daphne nie zdecydowała się na żaden motyw przewodni, nie zależało jej na przyćmieniu egipskiego balu z zeszłego tygodnia czy greckiego sprzed dwóch tygodni. Udekorowała dom z tą samą skromną elegancją, z jaką żyła na co dzień. Ściany i stoły ozdobione były setkami świec, których płomienie migotały i odbijały się od ogromnych kandelabrów zwisających ze sklepienia. Okna otulono lśniącą, lekko migoczącą tkaniną. Wróżki mogłyby nosić takie sukienki. Penelope wiedziała, że służba Hastingsów nosiła błękitno-złotą liberię, lecz dziś u wszystkich złoto zastąpiono srebrem.

Można się było poczuć jak w samym środku baśni.

– Ciekawe, ile to wszystko kosztowało – wyszeptała Hyacinth z wytrzeszczonymi oczami.

– Hyacinth! – wykrzyknęła wicehrabina, delikatnie uderzając córkę w ramię. – Wiesz, że to nieelegancko pytać o takie rzeczy.

– Nie pytałam – oburzyła się Hyacinth. – Zastanawiałam się. A poza tym to tylko Daphne.

– Twoja siostra jest księżną Hastings – zwróciła jej uwagę matka. – Jako taka ma pewne obowiązki związane z pozycją. Mogłabyś o tym pamiętać.

– Ale czy nie zgodzisz się ze mną – ripostowała Hyacinth, biorąc matkę pod ramię i lekko ściskając jej dłoń – że najważniejsze to pamiętać, że jest moją siostrą?

– I tu cię ma – zaśmiała się Eloise.

Lady Violet westchnęła.

– Hyacinth, kiedyś przez ciebie umrę.

– Nieprawda – odparowała córka. – Umrzesz przez Gregoryego.

Penelope z trudem pohamowała śmiech.

– Nie widzę nigdzie Colina – powiedziała Eloise, wyciągając szyję.

– Nie? – Penelope rozejrzała się uważnie po sali. – Dziwne.

– Nie powiedział ci, że przyjedzie przed tobą?

– Nie. Ale sądziłam, że będzie tutaj.

Teściowa poklepała ją po ramieniu.

– Jestem pewna, że się wkrótce zjawi. A wtedy wszyscy się dowiemy, co to za wielki sekret ukrywa przed nami i dlaczego nakazał nam nie opuszczać cię ani na chwilę. Co nie znaczy – dodała pospiesznie, szeroko otwierając zaniepokojone oczy – że uważamy to za przykry obowiązek. Uwielbiamy twoje towarzystwo.

Penelope uśmiechnęła się ciepło.

– Wiem. Wzajemnie.

W kolejce do gospodarzy stało już tylko kilkoro gości i wkrótce panie mogły przywitać się z Daphne i Simonem.

– Co się dzieje z Colinem? – zapytała księżna bez wstępów, skoro tylko pozostali goście usunęli się poza zasięg głosu.

Ponieważ pytanie wydawało się skierowane głównie do niej, Penelope udzieliła odpowiedzi.

– Nie wiem.

– Czy tobie też wysłał list? – zapytała Eloise. Dapłme skinęła głową.

– Tak, mamy ją mieć na oku, jak to określił.

– Mogło być gorzej – wtrąciła Hyacinth. – My mamy trzymać się jej jak mucha lepu. – Pochyliła się do przodu. – Podkreślił słowo "lep".

– A ja myślałam, że nie jestem przykrym obowiązkiem do wypełnienia – zaśmiała się Penelope.

– Ależ nie jesteś – lekko odparła Hyacinth. – Ale w słowie "mucha" jest coś bardzo specyficznego. Ulatuje z języka po prostu. Muchhhhhhaaa…

– Czy to ze mną coś jest nie tak, czy z nią? – zapytała Eloise.

Hyacinth skwitowała komentarz siostry wzruszeniem ramion.

– Nie mówiąc już o tym, jakie to dramatyczne. Czuję się jak w samym środku spisku.

– Spisek – jęknęła. – Niech nas niebiosa mają w opiece.

Daphne pochyliła się ku siostrze z dramatycznym wyrazem twarzy.

– A nam powiedział…

– To nie zawody, żono – upomniał ją Simon.

Księżna rzuciła mu pełne irytacji spojrzenie i zwróciła się do matki i sióstr:

– Polecił nam pilnować, aby trzymała się z dala od lady Danbury.

– Lady Danbury! – wykrzyknęły wszystkie panie Bridgerton.

Z wyjątkiem Penelope, która doskonale wiedziała, co się kryje pod tym dziwnym zakazem. Widocznie Colin wymyślił coś lepszego od jej planu, by przekonać lady Danbury do kłamstwa. Chyba chodziło o podwójny szantaż. O cóż bowiem innego? Widocznie Colin odkrył jakiś straszliwy sekret Cressidy. Penelope szalała z radości.

– Myślałam, że przyjaźnicie się z lady Danbury – zauważyła wicehrabina.

– Ja tak – odparta Penelope, udając zdziwienie.

– To bardzo dziwna sprawa – rzekła Hyacinth, stukając się palcem w policzek. – Naprawdę to ciekawe.

– Eloise, jesteś dzisiaj wyjątkowo milcząca – zauważyła nagle Daphne.

– Raz tylko powiedziałaś, że coś jest ze mną nie tak – zauważyła Hyacinth.

– Hmm? – Eloise wpatrywała się w przestrzeń – a może w coś za plecami siostry i szwagra – i nie słuchała, co się do niej mówi. – No cóż, nie mam chyba nic do powiedzenia.

– Ty? – zdumiała się Daphne.

– Wyjęłaś mi to z ust – dodała Hyacinth.

Penelope zgadzała się z Hyacinth, ale postanowiła to zachować dla siebie. Eloise rzeczywiście zachowywała się nieco inaczej niż zwykle, zwłaszcza dzisiaj, kiedy wieczór z każdą chwilą nabierał coraz bardziej tajemniczych i niezwykłych barw.