Włączyłam Kroniki Seinfelda, przy których zasnęłam w ubraniu, zmagając się we śnie z wizjami złowieszczych tatuaży, lśniącą srebrzystą spluwą kaliber 38 i moją matką, trzymającą kosz pełen różowych, maleńkich buciczków.

Następnego ranka obudziłam się z silnym postanowieniem działania. Nie byłam jedyną osobą, która szukała Richarda, a to oznaczało, że musiałam zabrać się do sprawy na poważnie. Byłam jego dziewczyną, więc teoretycznie miałam przewagę. Problem w tym, że tak naprawdę niewiele o Richardzie wiedziałam. Kiedy byliśmy razem, oddawaliśmy się głównie typowym randkowym zajęciom – szliśmy na kolację i film do Dome, spacerowaliśmy, trzymając się za ręce po deptaku w Venice, przytulaliśmy się pod gwiazdami na koncercie symfonicznym w Hollywood Bowl. Szczerze mówiąc, nie znałam żadnego z jego przyjaciół i teraz, kiedy się nad tym zastanowiłam, uświadomiłam sobie, że właściwie nie wiem, co robił, kiedy się nie spotykaliśmy. Była to niepokojąca myśl.

Zaczęłam od sporządzenia krótkiej listy osób z życia Richarda, o których wiedziałam. Znalazła się na niej, między innymi, jego matka. Sęk w tym, że nie znałam jej numeru telefonu ani imienia, więc nie mogłam nawet zadzwonić do informacji. Pewnie znalazłabym namiary do niej gdzieś w mieszkaniu Richarda, ale po natknięciu się tam na Pana Nikt nie miałam ochoty tam wracać.

Pozostawało mi biuro Richarda. Wiedziałam, że jeden spis telefonów ma w palm pilocie, a drugi na komputerze w pracy. Jedyną przeszkodą w dobraniu się do jego komputera była Jasmine. Byłam jednak pewna, że uda mi się znaleźć sposób, by sobie z nią poradzić. Ta kobieta miała iloraz inteligencji kabaczka.

Włożyłam strój idealny na taką akcję. Czarne spodnie DKNY, jasnoniebieski top i odlotowe czarne szpilki od Jimmy'ego Choo, ozdobione kryształkami górskimi. Gdy pociągnęłam oczy czarnym eyelinerem, wyglądałam jak dziewczyna Bonda.

Zostawiłam samochód na wielopoziomowym parkingu nieopodal kancelarii Richarda i o dziewiątej piętnaście stanęłam przed pulpitem Jasmine, wykładając swoją sprawę.

– Chyba zostawiłam swoją komórkę w sali konferencyjnej, kiedy tu ostatnio byłam. Mogłabym wejść i jej poszukać? Proszę? To zajmie tylko chwilkę.

Tak jak przewidziałam, Jasmine była zachwycona tą sytuacją, a jej narysowane kredką brwi aż drgały z uciechy.

– Przykro mi, ale nie mogę tam pani wpuścić.

– Proszę? Poprosiłabym Richarda, ale nie mogę się do niego dodzwonić. Proszę, uwinę się raz dwa.

– Przykro mi, ale mogą tam przebywać jedynie prawnicy i klienci – oznajmiła, wskazując drzwi z matowego szkła. – Nie możemy wpuszczać kogo popadnie.

– Ale ja naprawdę bardzo potrzebuję tego telefonu – zajęczałam. Jasmine wzruszyła wymownie ramionami, dając do zrozumienia, że niewiele ją to obchodzi.

Wydęłam wargi, a potem udałam, że w zamyśleniu przyglądam się zakazanym drzwiom. Potem policzyłam jeszcze do trzech i otworzyłam szeroko oczy, jakbym właśnie doznała olśnienia. – Wiem! Jasmine, ty mogłabyś mi go przynieść.

Zerknęła na ekran swojego komputera. Na jej twarzy dostrzegłam wahanie. Postanowiłam kuć żelazo, póki gorące, zanim nieodwołalnie wróci do układania pasjansa.

– Och, proszę, Jasmine? Naprawdę bardzo, bardzo potrzebuję tego telefonu. Wyświadczysz mi ogromną przysługę. Będę ci wdzięczna po wieki wieków.

Przygryzła olbrzymią wargę i wpatrywała się we mnie bez słowa tak długo, że zaczynałam się obawiać, iż może zapomniała, jak brzmiało pytanie. W końcu ciężko westchnęła.

– Okay. Pójdę zobaczyć. Ale proszę się stąd nie ruszać. Uniosłam dwa palce.

– Słowo harcerki.

Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że będzie to aż takie proste.

Zaczekałam, aż zniknie w jednej z sal konferencyjnych, po czym wpadłam za szklane drzwi i pognałam korytarzem do gabinetu Richarda. Szybko wśliznęłam się do środka i zamknęłam za sobą drzwi.

Tak jak się spodziewałam, nie było tu Richarda, choć w powietrzu nadal unosił się zapach jego wody kolońskiej Tommy'ego Hilfigera. Zaciągnęłam się głęboko, czując rozpaczliwe pragnienie, by go odnaleźć.

W gabinecie znajdowały się trzy regały z książkami i jasne dębowe biurko. Na blacie leżał opasły, oprawiony w skórę terminarz, stał monitor komputera, telefon z milionem przycisków, przybornik z długopisami oraz stos grubych teczek z aktami spraw. Na telefonie migała lampka, informując o nieodebranych wiadomościach.

Usiadłam ostrożnie za biurkiem i włączyłam komputer. Na szczęście Richard nie wylogował się z systemu ostatnim razem, więc znalezienie spisu telefonów i numeru jego matki w Palm Springs zajęło mi zaledwie kilka minut. Wyciągnęłam z szuflady bloczek samoprzylepnych karteczek, zapisałam numer i schowałam kartkę do tylnej kieszeni spodni. Zadanie wykonane. Byłam całkiem niezła w te klocki.

Wyłączyłam komputer, odłożyłam bloczek z karteczkami na miejsce i już miałam wyjść, kiedy mój wzrok ponownie padł na stos teczek z poufnymi dokumentami. Obejrzałam się szybko przez ramię i choć było to zupełnie zbyteczne, sprawiło, że poczułam się lepiej. Nikogo nie było. Nikt nie patrzył. Byłam tu tylko ja. Sam na sam z aktami.

Próbowałam oprzeć się pokusie… ale jestem tylko człowiekiem.

Wzięłam teczkę z samej góry, wiedząc, że gdyby Richard przyłapał mnie na przeglądaniu papierów, najpierw by się wkurzył, a potem wygłosił długi wykład o relacji klient – adwokat, zasadzie poufności i innych takich. Ale to była wyjątkowa sytuacja. Spóźniał mi się okres. Nie było mowy, żebym zrobiła ten cholerny test i borykała się z jego rezultatami bez niego. To przez niego musiałam nasikać na patyczek, więc ma przy mnie być, kiedy będę to robić.

Czując się w pełni usprawiedliwiona, otworzyłam teczkę.

Worthington przeciwko Pattersonowi. Ku mojemu rozczarowaniu zawierała same oficjalne dokumenty napisane jakby w obcym języku. Zrozumiałam z tego wszystkiego może dwa słowa. To by było na tyle, jeśli chodzi o pikantne szczegóły.

Odłożyłam teczkę na stos w nadziei, że może w jednej z pozostałych znajdę coś o szantażu, pogróżkach czy innych ciemnych sprawkach. Nie dopuszczałam myśli, że przeglądam dokumenty Richarda z czystego wścibstwa.

Wzięłam teczkę sprawy Elmer przeciwko Wainsrightowi.

– Co pani robi?

Moja głowa tak nagle odskoczyła w górę, że obawiałam się urazu kręgosłupa.

W drzwiach stał nie kto inny jak Pan Nikt. Serce stanęło mi w piersi i szybko zlustrowałam go wzrokiem, sprawdzając, czy nie ma broni. Na szczęście nie zauważyłam spluwy. A biorąc pod uwagę, że miał na sobie ciasno opinający ciało granatowy T – shirt i dopasowane lewisy, raczej nie było możliwości, żeby gdzieś ją ukrywał. Wyglądał, jakby dużo ćwiczył. Dana byłaby zachwycona.

– Hm?

Co hm? A, tak. Co robiłam.

– Szukam Richarda – zapiszczałam. Na jego widok nagle zamieniłam się w Myszkę Minnie. Odchrząknęłam, próbując przekonać samą siebie, że nie boję się tego faceta. W końcu byliśmy w kancelarii prawnej. Nie mógł mnie tutaj zabić. Prawda?

Na wszelki wypadek cofnęłam się o krok. Lepiej być ostrożną, niż później żałować.

– Co za zbieg okoliczności – odparł, znacznie głębszym i łagodniejszym głosem, niż się spodziewałam. – Ja też. I co? Jakieś rezultaty?

Pokręciłam przecząco głową, obawiając się odezwać. A jeśli znowu włączy mi się głos dziecka z Klubu Myszki Miki. Ten facet był jednak niebezpieczny. I nie chodziło tylko o to, że mógł mieć gdzieś ukrytą broń. Jego mocno zarysowana szczęka i pewne spojrzenie ciemnych oczu, którym szybko omiótł gabinet, również dawały do myślenia. Byłam też gotowa założyć się o moje sandały Spigi, że biała blizna przecinająca jego brew nie była wynikiem skaleczenia się kartką papieru.

Pan Nikt podszedł powoli do biurka Richarda i spojrzał na akta sprawy, którą próbowałam zgłębić.

– Znalazła tam pani coś ciekawego?

– Nie wiem. Nie rozumiem prawniczego żargonu. Jego usta drgnęły lekko w kącikach.

– Sprytne.

– Dzięki.

Oparł się swobodnie o biurko, krzyżując ręce na piersi. Jego bicepsy niemal rozsadzały rękawy koszulki; spod prawego znowu wyjrzał tatuaż. Zdaje się, że to była pantera. Czarna i lśniąca. Z pazurami ostrymi jak brzytwy.

– Może jednak zechce mi pani powiedzieć, co tu tak naprawdę robi?

– Raczej nie. – Znowu pokręciłam przecząco głową.

Jego twarz rozjaśnił leniwy, szelmowski uśmiech, ciemne oczy błyszczały. Taki uśmiech sprawia, że dziewczyna albo kuli się ze strachu, albo ma ochotę zedrzeć z faceta ciuchy.

Nie wiedzieć czemu, nagle zaschło mi w ustach. Oblizałam wargi.

– Okay – powiedział, przechylając głowę na bok. – Spróbujmy inaczej. Jak się pani nazywa?

– Maddie.

– Maddie i co dalej?

– Maddie, dziewczyna Richarda. – Nie chciałam zdradzać mu swojego nazwiska, na wypadek gdyby figurowało w książce telefonicznej.

– Dziewczyna Richarda? Naprawdę? – Uniósł brew.

– Tak. Dziewczyna Richarda.

– Aha. – Zmierzył mnie wzrokiem.

– Co?

– Nic. Po prostu nie spodziewałem się, że lubi słodkie kobietki.

– Hej! – Oparłam ręce na biodrach, przybierając głos twardej laski. – Tak się składa, że dziś pozuję na dziewczynę Bonda.

– Spokojnie, dziewczyno Bonda. – Na jego usta znów wypłynął leniwy, niepokojący uśmiech. – Nie powiedziałem, że mi się nie podoba.

Przełknęłam ślinę.

– Och. – Cholera. Chciałam dalej odgrywać twardą laskę, ale przez ten jego seksowny uśmiech złego chłopca znowu włączyła się Myszka Minnie. – No dobrze, a pan kim jest?

– Detektyw Jack Ramirez. Departament Policji Los Angeles.

Ach, tak. W myślach puknęłam się ręką w czoło. To wyjaśniało, dlaczego miał spluwę. Miałam cichą nadzieję, że węszenie w cudzych rzeczach nie jest wykroczeniem.

Kąciki jego ust znowu się uniosły, jakby czytał w moich myślach.

– Jasmine nie wie, że pani tu jest, prawda?

Nie zaszczyciłam jego pytania odpowiedzią, co go tylko jeszcze bardziej rozbawiło. Nie skomentował tego, tylko zaczął przesłuchanie.