Przez chwilę obserwowałam, jak piłuje paznokcie. Jedna z jej założonych noga na nogę kończyn wystawała zza pulpitu, tak że widziałam podróbkę Prady. Musiałam przyznać, że była to wyjątkowo dobra podróbka. Zwalczyłam pokusę, by zapytać ją, gdzie je kupiła. Przyjrzałam się uważniej kozaczkowi, skupiając się na detalach. W odróżnieniu od większości podróbek, te na metalowych dzyndzelkach od suwaków miały wytłoczone logo Prady. Ścieg był drobniutki, precyzyjny. A kiedy Jasmine wyprostowała nogi, zobaczyłam, że buty są idealnie dopasowane i poddają się jej płynnym ruchom, w odróżnieniu od sztywnych podrób. Zbliżyłam się o krok, otwarcie gapiąc się na kozaki.

Boże. To nie były podróbki. To były najprawdziwsze buty Prady za pięćset dolców.

I nagle mnie olśniło. Niby jakim cudem Jasmine było stać na Pradę?

Rozdział 20

Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana w importowaną skórkę cielęcą. Czułam się nagle jak uczestnik „Va Banque”, któremu wyświetlają się po kolei odpowiedzi, a którego mózg nie nadąża z formułowaniem pytań. Blond włosy w motelowym pokoju. Dostęp do komputera Richarda. Jedna kosztowna operacja kosmetyczna za drugą, i to z pensji, przy której moje zarobki wydawały się nieprzyzwoicie wysokie. Boże. Jasmine była kochanką numer 4.

Przełknęłam ślinę, uświadamiając sobie, że cały czas się gapię. Uniosłam wzrok i zobaczyłam, że Jasmine również na mnie patrzyła. Nasze spojrzenia się spotkały. Zrobiło mi się zimno.

– Ciągle tu jesteś? – zapytała dziwnie obojętnym głosem.

– Ja? – zapiszczałam. – Nie. Już mnie nie ma. To znaczy, już wychodzę. Widzisz, wychodzę.

Przechyliła głowę na bok, przyglądając mi się dziwnie. Odwróciłam się i prawie biegiem rzuciłam do drzwi. Nie czekałam na windę, tylko pognałam do schodów, gdzie przeskakiwałam po dwa stopnie naraz. Miałam nadzieję, że się nie przewrócę i nie skręcę karku. W mojej głowie kotłowały się teorie. Czy Greenway poznał Jasmine podczas jednej z wizyt w gabinecie Richarda? Czy miał z nią romans? Z jej nawykiem podsłuchiwania na pewno usłyszała coś na temat przekrętów Greenwaya i Richarda. No i miała łatwy dostęp do dokumentów w komputerze Richarda, łącznie z numerami kont bankowych. To Jasmine zastrzeliła Greenwaya, byłam tego pewna.

Ciężko oddychając, wybiegłam na gorącą ulicę i pokonałam połowę drogi do wielopoziomowego parkingu, zanim się zorientowałam, że nie przyjechałam dżipem. Cholera.

Przystanęłam na chodniku między Komisem Berniego a Starbucks. Wyciągnęłam komórkę, gotowa zadzwonić do Ramireza i opowiedzieć mu, co odkryłam, kiedy nagle opadły mnie wątpliwości. Choć byłam pewna, że to Jasmine jest morderczynią, nie miałam nawet grama dowodu. Czułam, że kiedy Ramirez usłyszy o mojej najnowszej butoteorii, po prostu się roześmieje i znowu powie coś, o zostawieniu tej sprawy „dużym chłopcom”. Do tego dochodziła moja obietnica, że odpuszczę sobie dalsze śledztwo (nieważne, że miałam wtedy skrzyżowane palce). Nie, wcale mi się nie uśmiechało kolejne starcie ze Złym Gliną.

Potrzebowałam dowodu. Czegoś, co niezbicie wskazywałoby na powiązania Jasmine z Greenwayem. Czegoś więcej niż markowego buta. Musiałam dobrać się do jej komputera. Zauważyłam, że za każdym razem, kiedy wchodziłam do recepcji, natychmiast zamykała ekran. Byłam gotowa założyć się o moje ulubione klapki, że gdzieś pomiędzy jej pasjansami kryły się numery zagranicznych kont, na których ostatnio przybyło dwadzieścia milionów. Ramirez i jego ludzie bez wahania zabrali twardy dysk Richarda, ale kto by się przejmował komputerem recepcjonistki?

Spojrzałam na zegarek. Piąta piętnaście. Za kilka godzin kancelaria opustoszeje. Będąc z Richardem, nauczyłam się jednego – jeśli prawnicy pracują do późna, to zwykle naciągają klienta na kolację. Po ósmej w kancelarii nikogo już nie będzie. Droga do komputera Jasmine będzie wolna.

Weszłam do Starbucks i kupiłam mochę frappuccino. Usiadłam przy oknie, żeby mieć dobry widok na budynek, w którym mieści się kancelaria. Zaledwie po dwóch minutach z budynku wyszła Jasmine, kierując się w stronę parkingu wielopoziomowego i kłując mnie w oczy swoimi butami. Popijałam frappuccino i patrzyłam, jak z budynku wysypują się kolejni pracownicy kancelarii. Po paru minutach wyszła Althea, z przewieszoną przez ramię patchworkową torbą z wyszytym z przodu kotem, i poszła na stację metra. W końcu kiedy zaczynało się już ściemniać, wyszedł Donaldson, odpalił swojego mercedesa i odjechał.

Zmusiłam się, by zaczekać jeszcze pół godziny, na wypadek gdyby ktoś zapomniał ważnych akt czy jakichś innych dokumentów. Zaczynał się wieczorny ruch, ludzie wychodzili na kolacje, Starbucks wypełniły trzymające się za ręce pary. Zamówiłam kolejne frappuccino i obserwowałam, jak ulica zapełnia się teatromanami i bezdomnymi. Zdrętwiał mi tyłek, a źrenice miałam wielkie jak spodki z powodu końskiej dawki kofeiny, kiedy wreszcie złapałam torebkę i ruszyłam do kancelarii.

W budynku panowała niesamowita cisza, kiedy jechałam windą na piąte piętro. Wiedziałam, że drzwi kancelarii nie będą zamknięte ze względu na ekipę sprzątającą. Na szczęście jedynym dźwiękiem, jaki usłyszałam po wyjściu z windy było monotonne buczenie opuszczonych komputerów.

Powoli pchnęłam szklane drzwi, cała nabuzowana nerwową energią. Nie wspominając już o dwóch dużych frappuccino. Szłam na palcach przez ciemną recepcję, bezgłośnie, bo wykładzina tłumiła moje kroki, kierując się w stronę światełka przy monitorze Jasmine.

Wsunęłam się za mahoniowy pulpit. Na szczęście, tak jak pozostali, Jasmine nie wyłączała komputera, kiedy kończyła pracę. Wylogowała się co prawda z systemu, ale z łatwością weszłam z powrotem, korzystając z hasła Richarda. Slipy. Bardzo oryginalnie. Westchnęłam bezgłośnie.

Już po zalogowaniu uświadomiłam sobie, że nie jestem pewna, czego szukam. Wiedziałam, że mam małe szanse na znalezienie pliku o nazwie „numer konta w szwajcarskim banku”, ale zupełnie nie miałam pomysłu, gdzie i czego zacząć szukać. Przyznaję, że nie jestem komputerowym geniuszem. Korzystam z AOL – u i iTunes, ale poza tym niewiele potrafię. Zaczęłam otwierać przypadkowe pliki, z nadzieją, że natrafię na coś użytecznego. Słyszałam tykający za moimi plecami zegar i wiedziałam, że jest tylko kwestią czasu, zanim do kancelarii wejdzie facet z odkurzaczem i zapyta, co tutaj robię.

Otworzyłam przeglądarkę internetową i weszłam w historię. Natrafiłam na plastikowecuda.com, stronę poświęconą operacjom plastycznym. A to ci niespodzianka. Sprawdzałam dalej, aż w końcu natknęłam się na stronę z cyberseksem, kociakinazywo.com. Fuj. Jasmine nie nudziła się w pracy.

Już byłam gotowa się poddać i przyznać, że Ramirez miał rację, mówiąc, że szukam dziury w całym, kiedy zauważyłam pliki, które zamiast nazwami, były oznaczone numerami. Już wcześniej widziałam podobne pliki w komputerze Richarda. Zwykle numery odnosiły się do numeru sprawy, a pliki zawierały różne notatki Richarda. Otwierałam pliki jeden po drugim. Tak jak się spodziewałam, większość zawierała informacje dotyczące świadków, wnioski przeznaczone dla sądu i tym podobne. Jadąc w dół listy, natknęłam się w końcu na pusty dokument. Przyjrzałam się numerom innych plików. Wszystkie były sześciocyfrowe. Ten miał oznaczenie dziesięciocyfrowe. Poczułam przypływ adrenaliny. Czy numery kont w szwajcarskich bankach miały dziesięć cyfr? Złapałam karteczkę post – it i zaczęłam spisywać numer. Ramirez będzie musiał uderzyć się w pierś.

Tak bardzo upajałam się swoim geniuszem, że usłyszałam, co się święci, kiedy było już za późno.

Ktoś odbezpieczał broń.

Znieruchomiałam z długopisem nad karteczką, mając nadzieję, że to tylko moja nadaktywna wyobraźnia spłatała mi figla.

– Brawo, Sherlocku.

Nie. To nie moja wyobraźnia.

Szybko się odwróciłam i spojrzałam prosto w lufę broni kaliber 22. Tylko cudem się nie posikałam, a kiedy uniosłam wzrok, zobaczyłam… Altheę. Co?

– Althea, co ty tutaj robisz? – Po fakcie dotarło do mnie, jak idiotyczne było to pytanie. Pistolet wymierzony w moją głowę nader jasno wyjaśniał, co robi.

– Nie mogłaś sobie odpuścić, co? Wścibska suka. – Potulna, ciapowata dziewczyna zniknęła. Teraz zza grubych szkieł okularów, błyszczącymi oczami wpatrywała się we mnie rozwścieczona kobieta. Zaniepokoiłam się, bo broń trzymała zaskakująco pewnie.

Przełknęłam ciężko ślinę, nagle świadoma swojej kolosalnej pomyłki. Powinnam się domyślić, że Jasmine nie byłaby w stanie uknuć takiej intrygi. Miss Plastik miała inteligencję rzepy. Za to Althea, o czym właśnie się przekonałam, była bystrzejsza, niż sądziłam.

– To nie jest plik Jasmine, prawda? – zapytałam, wskazując na pusty dokument. – Tylko twój. To ty buchnęłaś pieniądze. I – dodałam, zdziwiona spokojem mojego głosu, bo nogi zamieniły się już w galaretę – to ty włamałaś się do mojego mieszkania.

Althea uśmiechnęła się, odsłaniając krzywawe zęby.

– A ja myślałam, że jesteś jeszcze jedną głupią blondynką w szpilkach.

Spojrzałam na pistolet wycelowany w moją pierś i przełknęłam ślinę.

– To tym zabiłaś Greenwaya? – zapytałam.

Althea znowu się uśmiechnęła, jednak jej oczy pozostały niewzruszone. Nadal dziko się we mnie wpatrywały.

– Greenway był egoistycznym dupkiem – powiedziała.

– I dlatego go zabiłaś? – Pytałam bardziej ze strachu o własne życie niż z ciekawości. Jeśli mam być szczera, nic mnie nie obchodziło, co ta uzbrojona wariatka myśli o Greenwayu. Chciałam tylko jak najdłużej grać na zwłokę – dopóki nie pojawią się sprzątacze.

– Zasłużył na śmierć. Każdy facet, który kocha się z kobietą, a potem ją porzuca, zasługuje na śmierć.

– Miałaś romans z Greenwayem? – zapytałam z niedowierzaniem. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić Althei w stringach w cętki.

Althea zmrużyła oczy, ściągając niewyregulowane brwi.

– Co, myślałaś, że Greenway nie mógłby się zainteresować kimś takim jak ja? Myślisz, że był dla mnie za dobry? Że nikt nie mógłby pokochać małej, nieatrakcyjnej Althei? – Jej głos był coraz wyższy, aż przeszedł w piskliwy skrzek. Cofnęłam się, napierając na krzesło Jasmine.