– A więc taka rozmowa naprawdę miała miejsce? – zapytała Irsa. – Rustan naprawdę miał załatwione miejsce w szpitalu?

– Owszem, to wszystko prawda. Tyle tylko, że nie przyjechał po niego żaden sanitariusz ze szpitala. To już wymysł rodziny. Wszyscy troje wpadli w panikę i gorączkowo zastanawiali się, co robić. W końcu nawiązali kontakt z Hansem i polecili mu zawieźć Rustana do Sztokholmu, tam okłamać, że operacja musi zostać odłożona, potem wywieźć do norweskich lasów i porzucić. Tak teraz wszyscy twierdzą, ale zastanawiam się, czy plany nie szły dalej, niż tylko żeby go zostawić własnemu losowi. Zresztą podczas dzisiejszego przesłuchania Veronika się właściwie wygadała. W każdym razie chodziło im o to, by Rustan stał się jednym z tych tajemniczych cudzoziemców, których ciała ostatnio znajdowano w norweskich górach. Przypuszcza się, że to jakieś szpiegowskie afery, ale w dalszym ciągu nic pewnego nie wiadomo. Dlaczego tak wielu ludzi szuka śmierci w lasach zimnej Północy? Hans jednak miał inny charakter niż pozostali członkowie jego rodziny. Był kryminalistą, to prawda, lecz nie pozbawionym uczuć. Nie był w stanie zamordować Rustana. Dobrze znał lasy w okolicach Grotte w Norwegii ze swoich licznych ucieczek z zakładów opiekuńczych, w których przebywał jako dziecko. Zabrał tam Rustana, dał mu jedzenie, jakie mieli ze sobą, i zostawił niezbyt daleko od miejsca, w którym często pojawiali się ludzie. Sam poszedł ku szczytowi Kruczego Żlebu, bo tamtędy najłatwiej dojść do drzewnego traktu, gdzie zostawił samochód, prawda, Irso?

– Tak jest, prawda.

– Hans Lauritsson usunął wszystko, co mogłoby pomóc zidentyfikować Rustana, wszystko z wyjątkiem opaski dla niewidomych i białej laski, której Rustan bardzo potrzebował, ale to wskazuje tylko, że Hans chciał dać Rustanowi szansę ratunku. Fakt, że zostawił mu torbę z czekoladą i owocami, mówi sam za siebie. Można dyskutować, czy nie byłoby bardziej humanitarnie zamordować go od razu, bo przecież niewidomy nie ma zbyt wielkich szans przeżycia w dzikim, nie zamieszkanym terenie, ale to już inna sprawa.

Irsa zadrżała. Co by to było, gdyby ona nie zobaczyła w Oslo tej fotografii…

– Pozostaje też faktem, że Hans wspiął się na szczyt Kruczego Żlebu. I tam…

– Tak – westchnęła Irsa. – Teraz wszystko jest już kompletnie niepojęte.

– Rzeczywiście – przyznał Armas Vuori. – I Rustan mówił mi, że w ciągu długiej podróży samochodowej ze Szwecji Hans kilkakrotnie dał do zrozumienia, iż tropi ich jakiś ciemny samochód. Norweska policja też stwierdziła, że obaj ludzie z samochodu weszli na szczyt Kruczego Żlebu. Prawdopodobna jest więc teoria, że śledzili oni Hansa i Rustana na leśnych drogach, ale w końcu zgubili ślad i zawrócili.

– To prawda, że oni byli na leśnej drodze – potwierdziła Irsa. – Sama widziałam tam jeszcze inne ślady oprócz Hansa i twoich, Rustan.

– Aha. W takim razie obaj obcy poszli dalej leśną drogą i wspięli się aż na szczyt Kruczego Żlebu, żeby się stamtąd rozejrzeć po okolicy – rzekł Armas. – I wtedy, najzupełniej nieoczekiwanie, na górze pojawił się Hans Lauritsson, a oni rozprawili się z nim zdecydowanie. To, oczywiście, tylko teoria, bowiem nie żyją. Wszyscy trzej. I później obcy podjęli pościg za Rustanem.

– Tylko dlaczego? – zapytała Irsa krótko.

– No właśnie. Sam chciałbym wiedzieć.

– I kim oni byli? Gdyby Viljo się nie zjawił, zabiliby prawdopodobnie i mnie z Rustanem.

– Nie wiemy, niestety, ani kim byli, ani czego chcieli – westchnął Armas. – To właśnie ich miałem na myśli mówiąc, że cała ta historia jest bardzo niespójna.

– Nie wygląda mi na to, że byli to jacyś przeciwnicy rodziny Howardów i chcieli przeszkodzić zamordowaniu Rustana.

– Nie. I z Hansem Lauritssonem też nic ich nie łączyło. Nie, naprawdę nie rozumiem.

Do sali weszła pielęgniarka. Czas odwiedzin dobiegł końca. Armas i Irsa wstali.

Rustan wciąż trzymał ją za rękę.

– Myśl o mnie jutro!

– W każdej sekundzie, Rustanie. Wiesz o tym!

– Czy nie mogłabyś towarzyszyć mi do Helsinek? Bardzo bym potrzebował takiego duchowego wsparcia. Świadomość, że jesteś blisko, byłaby dla mnie prawdziwą pociechą.

Irsa rozjaśniła się.

– O której startuje samolot?

– O dziewiątej dziś wieczorem.

– Będę punktualnie.

– Irso, będzie mi jeszcze przez jakiś czas potrzebna moja laska…

– Złamałeś ją, kiedy się przewróciłeś w lesie. Wyrzuciłam ją.

– Aha, przypominam sobie – powiedział zgnębiony. – No trudno, nic nie szkodzi. Tylko że miałem ją przez tyle lat… Chociaż ostatnio nie bardzo dobrze mi służyła, jakaś się zrobiła nieporęczna.

– Bo dostrzegałeś już szansę, że może znowu będziesz widział – roześmiała się Irsa.

– Nie, ale często mi się zdawało, że jest jakby jakaś inna, nie ta sama. Pierwszy raz doznałem tego wrażenia, kiedy wyjeżdżałem do Sztokholmu, ale pomyślałem sobie, że to ma podłoże psychologiczne.

Armas jednak zatrzymał się w drzwiach.

– Co ci się w tej lasce wydawało obce? – zapytał sucho.

Rustan nie bardzo znajdował odpowiedź, marszczył czoło, próbował sobie uświadomić, jak to było. Na rączce miała coś jakby ostry kant, a przedtem niczego takiego nie było…

Armas głęboko wciągnął powietrze.

– Mógłbyś stwierdzić, że to była inna laska?

– Nie… Owszem… Kiedy teraz o tym myślę. Nigdy przedtem nie przyszło mi to do głowy.

Pielęgniarka ponaglała.

– Bardzo mi przykro, ale musimy przygotować pacjenta do podróży dziś wieczorem.

– Oczywiście! – Armas wziął Irsę za rękę. – Chodźmy. Teraz ty będziesz musiała przeczesać dobrze swoją pamięć. Gdzie wyrzuciłaś tę laskę?

Pociągnął ją za sobą. Irsa odwróciła się, żeby powiedzieć do widzenia Rustanowi.

– Teraz muszę już iść…

Nie dokończyła, bo energiczny komisarz wyprowadził ją na korytarz. Ale Rustan zrozumiał.

– Do zobaczenia! – krzyknął.

– Do zobaczenia, miejmy nadzieję, że wkrótce się zobaczymy naprawdę.

ROZDZIAŁ XII

Na ulicy komisarz Vuori powtórzył pytanie:

– Gdzie wyrzuciłaś tę laskę?

– Och, pewnie już dawno temu została znaleziona – odparła Irsa. – Gdzie to było? Staliśmy wtedy na brzegu, na wyspie, kiedy mieliśmy ułożyć Rustana w łodzi policyjnej. Viljo powiedział: „Pomóż nam. Wyrzuć nareszcie tę połamaną laskę i przytrzymaj tutaj”, albo coś w tym rodzaju. No i ja posłuchałam.

– Wyrzuciłaś laskę na brzeg?

– Nie.

– Wrzuciłaś ją do jeziora?

– Nie. Poczekaj, niech się zastanowię. Nosze… Trzymałam, o tak… O mój Boże, ja tę laskę wrzuciłam do łodzi!

– Do łodzi? W takim razie powinna tam nadal leżeć. Prośmy teraz wszystkich świętych, by tak było, by żaden niedomyślny policjant nie wyrzucił jej na śmieci! Albo by ktoś, kto jej szukał, nie zabrał jej po kryjomu, a to jest, niestety, najbardziej prawdopodobne.

– Nie, zaczekaj! – zawołała Irsa i pobiegła do samochodu, – Ja ją przecież wyjęłam… tak mi się zdaje…

– Kiedy wychodziliśmy na ląd?

– Tak. Przepraszam cię, nie potrafię przypomnieć sobie szczegółów, bo wszystko, o czym wtedy byłam w stanie myśleć, to zdrowie Rustana.

– No to zastanów się teraz – ponaglał Armas. – Sprawa jest naprawdę bardzo ważna, chyba rozumiesz!

Owszem, zaczynała się domyślać, do czego policjant zmierza, podążała tokiem jego rozumowania. Vuori starał się przypomnieć jej sytuację.

– Dzwoniliśmy po ambulans, pamiętasz. I karetka pojawiła się rekordowo szybko. Do tego czasu ty byłaś przy Rustanie, a ja kazałem ci przesiąść się do mojego samochodu. Tam czekałaś…

– Tak! – zawołała. – Tak! Wsunęłam laskę pod przednie siedzenie!

Armas spoglądał na nią z niedowierzaniem.

– Chcesz powiedzieć, że leżała tam przez cały czas?

– I samochód był zamknięty?

– Oczywiście. Nikt nie byłby w stanie się do niego dostać.

W gorączkowym pośpiechu otworzył auto.

Złamana laska leżała za siedzeniem kierowcy. W miejscu złamania tkwiło coś bardzo dziwnego.

– Widziałaś coś podobnego? – mruczał Vuori. – Jeśli się nie mylę, to mamy tu szkic jednego z wielkich wynalazków Rustana Garpa seniora!

Irsa próbowała zebrać myśli.

– Rustan został wykorzystany jako nieświadomy kurier do przenoszenia tajnych dokumentów…

– Masz czas, żeby pojechać ze mną do komisariatu? – przerwał jej Armas.

– Mam dość czasu na co tylko chcesz.

W milczeniu, każde pogrążone w swoich myślach, dotarli na policję i w towarzystwie kilku innych policjantów zajęli się oględzinami laski. Miała ona na rączce niewidoczną szczelinę. To kant tej szczeliny nieprzyjemnie uwierał dłoń Rustana.

Armas ostrożnie wyciągnął zwój cieniuteńkiego papieru i rozwinął go na biurku.

– Owszem, zgadza się, to są wynalazki Garpa.

– Tak jest – potwierdził jeden z policjantów. – Mamy tu pomniejszoną kopię fotograficzną projektu.

– Ale jakim sposobem to wszystko znalazło się w lasce Rustana? – zastanawiał się Armas. – Te plany są przecież bardzo pilnie strzeżone. Znajdują się w bankowym skarbcu w mieście.

Irsa wtrąciła przejęta:

– Z pewnością kopie znajdują się w banku, ale ja wiem też, że w rezydencji na wyspie znajduje się specjalny pokój z ogniotrwałymi kasami, w których przechowuje się oryginały. Sam Rustan mi o tym mówił.

– Kto ma klucz do tego pokoju?

– Pomieszczenie zamykane jest na kodowy zamek, a kod zna tylko Rustan. Zapis kodu, zamknięty na klucz, znajduje się w jego pokoju i nikt nie ma do niego dostępu. Rustan nalegał, żeby tylko on się mógł tym opiekować, bo to jego jedyny związek ze zmarłym ojcem.

– Ale przecież on jest niewidomy? Każdy członek rodziny mógł wziąć klucz i odczytać kod.

– On zawsze ma ten klucz przy sobie – stwierdziła Irsa. – Nosi go na szyi, sama widziałam.

Zarumieniła się i urwała, ale żaden z mężczyzn zdawał się tego nie zauważać.