– Chodź, maleńka – powiedziałam cicho do córki. – Niech cię ukocham. Wiesz, masz bardzo piękną, kształtną czaszkę – szeptałam do jej dziesięcioletniego, nieco brudnego uszka, tuląc małą mocno. Przy okazji zauważyłam, że uszko ma trzy dziurki z trzema kolczykami. Zdawało mi się, że usłyszałam: „No fakt, nie to co ty”. Zdecydowanie nie mogę płakać.

Trwałyśmy w milczeniu, przytulone do siebie tak mocno, że słyszałyśmy bicie naszych serc. Amelka zaczęła stukać w pralkę. Wystukiwała rytm, w jakim biło moje serce. Nie ma włosów, ale nadal ma słuch absolutny. Wieczorem, przy kolacji, powiedziała:

– Wiesz mamo, pani od sztuki stwierdziła, oglądając moją plastyczną wizję raju, że maluję jak Nikifor i sama nie wiem, czy to obelga, czy komplement. Bo przecież to był malarz prymitywista.

Kurka no. Ja też nie wiem.

Usnęłyśmy przytulone w łyżeczkę. Tego najbardziej brakowało mi w Szwajcarii, gdy byłam w szpitalu. Tej łyżeczki. Ciepła ciała Amelki, jej spokojnego oddechu, przerywanego czasem donośnym chrapnięciem…

Przypomniał mi się Wiarołomny.

Pomyślałam: „Czasem śpiąc z kimś w łyżeczkę można być bardziej samotnym, niż zasypiając bez łyżeczki”.

Ostatecznie zgodnie stwierdziłyśmy, że w peruce najlepiej wygląda Tequila, nasza podrabiana labradorka.

Cmentarz, choć jest miejscem nieustannie kojarzącym się z bólem, po stracie ukochanej osoby potrafi także koić ten ból, a z czasem i zasuszać łzy. Usiadłam na ławce przed Jego grobem. Z torby wyjęłam znicze, zapaliłam.

– Czas na spełnianie obietnic, Adasiu.

Zamierzałam troszkę z nim porozmawiać, rozejrzałam się więc, czy nie wzbudzę niezdrowego zainteresowania, przemawiając do nagrobka. Zresztą, po chwili zastanowienia, doszłam do wniosku, że taka rozmowa na głos ze zmarłym to nic dziwnego, a przynajmniej nie na tyle, by wzywać do mnie pogotowie psychiatryczne.

Było już ciemno, bardzo ciemno i bardzo ciepło. Troszkę się strachliwa zrobiłam, odkąd żyjemy sobie same z Amelką, chociaż i tak jestem odważniejsza od Tequili, która powinna nazywać się Cykoria, bo з to najbardziej bojaźliwy pies na świecie. Martwię się, że jeśli kiedyś jakiś opryszek postanowi się do mnie włamać, to Tequila padnie na zawał zaraz w progu. Chyba że trafi na włamywacza po kursie pierwszej pomocy i ten zrobi jej reanimację. Usta-usta. Tak jak moja ciocia swojej śwince morskiej. Usta-usta przez chusteczkę do nosa i masaż serca palcem wskazującym. Tym sposobem świnka żyła dwie godziny dłużej.

Cisza, spokój, światło z płonących zniczy. – Widzisz, Adam, miałam serio serio, a snuję wizję z reanimacji psa, czyli ty już wiesz, że nadal jestem lekko szturchnięta. Zresztą, co ja ci tu będę przysmucać. Ładną mam chusteczkę? To mniej więcej osiemdziesiąta ósma z mojej kolekcji.

Wściekli się moi znajomi, wszyscy przynoszą mi chusteczki na głowę, zupełnie jakbym miała w nich biegać do końca życia. Zamierzam wprawdzie długo i szczęśliwie żyć, ale bez przesady, prawda? Długo… No nie mogę tego wiedzieć… Prędzej ty. Zastanawiam się, czy jest jakaś szansa, żebyś się troszkę podpytał Pana Boga o Jego plany co do mnie? Szczęśliwie… Chciałabym, ale nie będę składać reklamacji, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie jestem ani wybredna, ani specjalnie wymagająca. W ogóle nie mam pretensji do Pana Boga. Możesz mu to powiedzieć. Powiedz, Adasiu – wiesz coś na ten temat? Bo chcemy z Amelką wziąć kredyt na to mieszkanie, co je teraz wynajmujemy i nie wiem, czy warto. Zostawiać dziecko z kredytem na głowie to trochę nie tego. Więc pomyślałam, że może mi podpowiesz, dasz jakiś znak. Cokolwiek, żebym tylko wiedziała, że mnie usłyszałeś. To ja teraz chwilkę poczekam. Na ten znak.

Nagle wszystkie znicze zgasły. Wieczka zamknięte, a zgasły, jakby zgasił je podmuch wiatru. Jakiego wiatru, skoro powietrze tkwi w bezruchu?

Anioł zdmuchnął znicze, jak świeczki na urodzinowym torcie. A co tam. Kto nie ryzykuje, ten nie jedzie. Wezmę ten kredyt.


* * *

Monika Sawicka Serwantka (fragment)

Wtargnęła w moje życie nagle i niespodziewanie, wnosząc oprócz koszmarnej ilości błota na martensach, perlisty śmiech, spontaniczność, entuzjazm i marychę w doniczce.

Ale po kolei. Mam siostrę. Starszą. Jeśli do tej pory o niej nie wspomniałam, to tylko dlatego, że nie mam się czym chwalić. Jednak to nie ona trzymała w dłoniach maryśkę. Moja siostra zatelefonowała do mnie w poniedziałek z samego rana i wykrzyknęła w słuchawkę:

– Witaj, siostrzyczko. Radosną nowinę ci niosę. Będziesz miała dziecko!

– Chyba chciałaś powiedzieć: „będę miała dziecko”. Ty będziesz je miała.

– Przecież ja już mam. Ty będziesz miała.

– Co ty powiesz? I jak to się stało, że ty wiesz o tym przede mną?

– Skup się: ja mam dziecko. Ty nie masz. Ale będziesz miała. Moje dziecko. Oddaję ci pod opiekę, bo muszę pilnie wyjechać na trochę. Już ja znam to jej „trochę”. Ostatnio jak wyjechali na trochę, nie było ich pół roku. Matka o mało nie zeszła śmiertelnie, bo moja starsza siostra postanowiła zaszyć się w Bieszczadach, bo tam podobno jest lepsza aura. Magia drzew, śpiew ptaków, pohukiwania sowy (czy puszczyka?). I takie tam. Telefon komórkowy, jak i inne przydatne zazwyczaj wynalazki, uznała za całkowicie zbędne i wyrzuciła podczas jazdy samochodem, aby nie mieć żadnych pokus. Po miesiącu postanowiliśmy zgłosić jej zaginięcie na policję. Po dwóch miesiącach jej zdjęcie zdobiło szóstą stronę lokalnego dziennika, a konkretnie rubrykę: „Wyszedł £ domu i nie wrócił”.

Trzy miesiące później zgłosiliśmy się do biura detektywistycznego Rutkowskiego i stwierdziliśmy, że nas na jego usługi nie stać. Chyba że sprzedalibyśmy nasze dwa mieszkania i samochód. Wtedy może tak. Wynajęliśmy więc jasnowidza, który niestety nic nie widział. Cztery miesiące później moja mama wystąpiła w programie „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Piąty miesiąc przyniósł wiadomość o odnalezieniu zwłok kobiety l o rysopisie odpowiadającym mojej siostrze, wezwano ojca do kostnicy w celach dokonania identyfikacji. Ojciec nie zidentyfikował swojej córki, a mojej siostry, ale za to dostał wylewu. W szóstym miesiącu zjawiła się, jakby nigdy nic, moja siostra, ponieważ miała wyznaczony zabieg o nazwie liposukcja.

Jednymi słowy Anka wróciła po sześciu miesiącach totalnego milczenia, żeby sobie odessać tłuszcz z tyłka.

Gdy zatem dzisiaj usłyszałam o planowanym wyjeździe, lekko mnie zmroziło.

– Aniu, nie godzę się absolutnie na nic. Nie dam się w nic wmanewrować. Po twoim ostatnim wyskoku prawie zmniejszyła nam się rodzina, pewni jej członkowie wymagali długiej rekonwalescencji. Niektórzy do dziś leczą się psychiatrycznie.

– Helenko, ale to już załatwione. Jadę i już. Nie mogę tego odwołać.

– Co tym razem? Znowu Bieszczady, Alaska czy może samotny rejs dookoła świata?

– Nie uwierzysz! Mateusz dostał kontrakt w Iraku. I bierze mnie ze sobą! Ale, niestety, Klementynka kategorycznie odmówiła pojechania z nami. – Jedna mądra w rodzime. Oprócz mnie oczywiście. Co wy tam będziecie robić?

– No wiesz, Mateusz będzie siedział na jakiejś platformie, no a ja… Sama rozumiesz…

– Zapomnij. Tam nie ma farm piękności, ośrodków SPA i niczego takiego. Jest za to cholerny upał, pełno rozwścieczonych Irakijczyków i napalonych żołnierzy.

– Helenko, w takim razie muszę przemyśleć jeszcze raz moją decyzję. Jesteś pewna, że tam nie ma ani jednego salonu piękności? – zaniepokoiła się poważnie moja siostra.

– Aniu, a co to za sprawa, z którą do mnie zadzwoniłaś? Pakujesz się i chcesz, żebym pomogła ci dopinać walizki?

– Eeee… No bo… – zaczęła się jąkać. Wylatujemy za dwie godziny i…

– Jesteś szalona!

– Słuchaj, Helenko, bo czas mi się kończy… Obiecaj mi, że nie będziesz dla niej ani zbyt surowa, ani zbyt wyrozumiała…

– Dla kogo?

I w tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi.

– Poczekaj, ktoś przyszedł, muszę otworzyć. Nie rozłączaj się. W progu stała moja siostra.

Obok niej owo dziecko: nie moje, lecz jej, choć miało stać się moim na jakiś czas.

– Helenko! Powierzam ci pod opiekę moją Klementynkę. Ona wszystko ma, o nic się nie musisz martwić. Tu jest karta kredytowa, korzystaj z niej, Де chcesz. Nie daj sobie wmówić, że pozwalam jej wracać do domu po 22. W ogóle niczego nie daj sobie wmówić. Tak to ona jest cudownym dzieckiem: nie pije, nie pali, nie narkotyzuje się. W szkole ma same piątki. Tylko ta Marta z jej ławki ma na nią zły wpływ. Zresztą zostawię ci listę. Wszystko spisałam: co jej wolno, a czego nie. No to pa, na dole czeka Mateusz w taksówce, jedziemy na lotnisko. Och! Siostrzyczko! – rozczuliła się nagle Anka. – Uściskaj mnie, bo przecież możemy się więcej nie zobaczyć.

– Zamknij się. Nie mów takich bzdur przy dziecku. To po cholerę tam jedziesz? – wkurzyłam się całkiem serio.

– Ja też cię kocham. Odezwę się, jak dotrzemy na miejsce. – Jasne, jeśli tylko nie wyrzucisz przez okno samolotu telefonu. I poszła.

Monika Sawicka

  • 1
  • 30
  • 31
  • 32
  • 33
  • 34