– I co? Bożenko? Co było w tym mieszkaniu?

– Zobacz sama. Ta babka zostawiła mi klucze. Tylko zmień bokserki na dżinsy.

Weszłyśmy do kompletnie zaciemnionego pokoju. Pierwsze piętro. Z rozkładu pomieszczeń domyśliłam się, że to sypialnia. Zapach goździków i cynamonu przyjemnie łaskotał mój nos. Szłam ostrożnie, żeby nie wpaść na jakiś mebel, a także przy okazji nie połamać sobie nóg. Bożka trzymała mnie za rękę. Namacała kontakt i powiedziała:

– Zuza, a teraz popatrz.

I włączyła światło. O mój Jezu! Bożka, nie puszczaj mnie. Trzymaj mnie kobieto. Uszczypnąć też mnie możesz. Nie zemdleć. Nie zemdleć.

Były wszędzie. Na ścianach, w ramkach na stolikach, leżały porozrzucane na podłodze. Cała ściana w pokoju była nimi wyklejona. Podeszłam bliżej.

– Jezu! Bożenko, to przecież…

– Ty… Wszędzie ty. Zuza, kiedy ja tu weszłam, prawie padłam, mówię ci. Ale to jeszcze nie wszystko. Zobacz to. I podała mi kartonowe pudełko wypełnione kartkami papieru. Równo zapisane. Zaczęłam przeglądać. To był dziennik. Zapiski dzień po dniu. Choć niektóre wcale nie datowane.

– Bożka, to jego pamiętnik!

– Przeczytaj teraz.

– Nie mogę, to przecież jego prywatność.

– Słuchaj, Zuza. Teraz on już nie potrzebuje żadnej prywatności. To po pierwsze. A po drugie, zacznij czytać, a przekonasz się, że to nie tylko jego prywatność.

19 stycznia.

„…Wiem, że dziś są jej urodziny. Kupiłem jej kwiaty i wysłałem przez kuriera. Dostanie wieczorem. Trzydzieści. Różę. Najdłuższe, jakie były i najbardziej bordowe, jakie udało mi się zamówić… „

19 stycznia. Mam wtedy urodziny.

– Bożka – ja mam urodziny 19 stycznia… Dostałam wtedy kwiaty. Bez żadnego liściku. Myślałam, że to mój Wiarołomny, choć on milczał jakby mu usta zaszyli i robił tylko głupawe miny.

– Wiem. Czytaj dalej.

14 lutego, Walentynki „To straszne kochać kogoś tak bardzo i nie móc wysłać mu walentynki. Kochać. Nie mogę. Zrobić tego nie mogę. Nie wolno mi. Zburzyć świat, w którym ona żyje? Nawet jeśli nie jest to dla niej najlepsze? Nie wolno mi. Kocham. Tylko kwiaty. To mi wolno. I jeszcze patrzeć mi wolno. Na nią. Codziennie. Rano. Po południu. Wieczorem jak otwiera i zamyka drzwi. Jak otwiera i zamyka mój dzień.”

„Ma oczy opuchnięte od płaczu. Tłumi go w sobie. Poszedłem kiedyś za nią na pole. Koniec wiosny, początek lata. Nikogo więcej. Trawa mokra od porannej rosy. Położyła się na niej. Na boku. Skuliła się. Płakała. Bezgłośnie. Nauczyła się płakać po cichu. Stałem tam, daleko za drzewem, a prawie widniałem te łzy. Niemal czułem ich słony smak…”

O mój Boże! Litery skakały mi przed oczami, zlewając się w czarną plamę.

„… Wrócił do domu. Otworzyła mu drzwi – Rolety w oknie nie są opuszczone Rozmawiają… Ona stoi tyłem do niego. Zmywa naczynia. On ją o coś pyta. Ona zastyga na moment, opuszczą z rezygnacją głowę. Odpowiada mu. Nie widzi jednak, bo wciąż jest do niego odwrócona plecami, że on bierze do ręki szczękę na długim kiju. Kij łamie się na jej plecach. Gdyby miał, skurwysyn, pistolet, to też by jej strzelił w plecy. Ona stoi dalej przy zlewozmywaku. Jak automat zmywa te cholerne talerze. Pochylona z bólu. On wychodzi. Wsiada do samochodu i rusza z piskiem opon. Ja wiem, dokąd on jedzie – Boże! l ona jest taka dobra. A teraz będzie nosiła na plecach pręgę długości kija od szczątki. Wyszła z domu. Ta pręga wyryła w moim mózgu pionową linię.”

Oddychać. Oddychać… Raz, dwa trzy… Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem… Tylko spokojnie. Spokojnie. Czym jest spokój?

Koniec kwietnia „…Zbudowała swój świat. Latami stawiała cegła po cegle, cierpliwie uzupełniając cementem najmniejsze nawet szczeliny, przez które ktokolwiek mógłby dostrzec, czego nie powinien. Mozolnie, z trudem, dźwigała worki, dosypywała piasku, wlewała wodę i robiła spoinę. A potem znowu, pomalutku, dzień pod dniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku, budowała mur. Miał ją chronić. Nikogo nie wpuszczała. Nikt nie wiedział, co kryje się po drugiej stronie. Na straży postawiła ironię, szyderstwo, sarkazm i kpinę.”

Zamęt. Zamęt. W głowie karuzela. Diabelski młyn. Raz, dwa, trzy… Czytam dalej.

Maj. „Chciałbym poczuć jej zapach, smak. Delikatnie całować jej powieki, gdy leży Z zamkniętymi oczami, bawić się jej włosami. Czysto zastanawiam się, jak smakuje jej skóra? Może ma zapach i smak pomarańczy, a może jest jak jabłka Z cynamonem? Na pewno jest słodka. Może smakuje jak świeża zerwane maliny?”

Bożka wyjęła mi z ręki kartkę i pociągnęła mnie do drugiego pokoju. Kiedy zapaliła światło, poczułam się tak, jakbym przeniosła się nagle do innego świata.

To był najwyraźniej salon. Wypełniony po brzegi porcelanowymi cackami. Były wszędzie. Filiżanki z ręcznie malowanymi wzorkami. Porcelanowe figurki. Lalki w przecudnych sukniach. Stałam jak zaczarowana, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że ten pokój jest magiczny.

„Zuzanko droga.

Patrzę na Ciebie. Obserwuję. A to, co widzę, tylko świadczy o tym, jak bardzo Twoje serce potrzebuje prawdziwego kontaktu. Jak bardzo, bardzo jest wymęczone dotychczasowymi cierpieniami.

Oczywiście, że kiedy pojawia się uczucie, łatwiej dążyć do jakiegoś spełnienia tego uczucia, niż po prostu pozwolić mu być.”

Czekając na wschód słońca „Nie spałem całą noc. Siedzę przy oknie i czekam na wschód słońca.

Tak bardzo bym chciał budzić się z nią i zasypiać. Siedzieć wieczorami przed kominkiem i pić szampana bez żadnej specjalnej okazji.

Już sam fakt, że żyjemy, jest okazją. Żyjąc, tracimy przecież życie. Umieramy od chwili narodzin. Ostatnio śni mi się wciąż ten sam sen: idę z nią brzegiem morzą.

Jest chłodno, wieje silny wiatr.

Na plaży jesteśmy tylko my sami.

Ona mówi: Adasiu, popatrz jakie wielkie mewy – wskazując na rybitwy.

Czytamy napisy namalowane sprayem na ogromnych kamieniach:

Romek kocha Anię.

Ona przystaje, patrzy m mnie i pyto:

A czy Adam kogoś kocha? A ja przyciągam ją do siebie tak blisko, że czuję przez kurtkę bicie jej serca. Stawiam jej kołnierz bo marznie jej szyja.

I mówię: Czy kocha? Nie masz pojęcia, jak bardzo.

Wnętrze pokoju wypełniał aromat suszonych jabłek. I wszędzie ta porcelana. Krucha porcelana. Podeszłam do stołu, na którym stała prześliczna zastawa.

20 maja „Zachwycam się nią. Celebruję każdą minutę, kiedy mogę na nią patrzeć. Żyję w ciągłym zachwycie. Kiedy zamykam oczy ~~ wciąż ją widzę. Słyszę jej śmiech i wiem, że nie śmieje się z całego serca. Chciałbym ją pocałować. Prosto w serce.”

„Jesteś kobietą wyjątkową. Twoje ciało jest przekaźnikiem – za jego pomocą kontaktujesz się ze znajdującym się w Tobie nieograniczonym źródłem mądrości. Kiedy jesteś wśród niewłaściwych ludzi, Twoje ciało daje znaki, reaguje na nich odpowiednio, i wtedy złościsz się, denerwujesz; To jest przejaw mądrości. Kiedy rozmawiasz Z właściwą osobą, jesteś spokojna.”

Bałam się wziąć do ręki jedną z filiżanek. Ale nie mogłam się oprzeć. Obracałam w dłoniach prawdziwe dzieło sztuki. Nie mogłam nacieszyć oczu jego pięknem i delikatnością Na zmianę wpatrywałam się w figurki jak urzeczona i jednocześnie chłonęłam słowa utrwalone na kartkach papieru.

„Za oknem wciąż mai się maj.

Spytaj mnie, czy szklanka jest do polowy pusta, czy do polowy pełna.

Odpowiem Ci, pełna.

Spytaj mnie, czy cielony to kolor nadziei.

Odpowiem: a jakiego chcesz^ by była koloru Twoja nadzieja?

Spytaj mnie, czy wolę dzień od nocy.

Odpowiem, że kocham je tak samo mocno:

Dzień za to, że podwala mi na Ciebie patrzeć,

A noc za to, że pozwala mi o Tobie śnić.

Spytaj mnie, za co kocham Cię najbardziej.

Odpowiem: za tę porcelanę w Tobie”.

„Zuzanno, wyjdź Z doliny deszczu. Wiem przecież, że znasz drogę powrotną.”

Ale skąd on…? Jak?

Nikt nigdy. Ani Wymyślony. Ani Wirtualny. A już na pewno nie Wiarołomny. Żaden tak do mnie nie mówił. Czy to oznacza, że znowu się myliłam? Maks – obudź się. Jakie „znowu”? Kobito, ty się permanentnie mylisz. Masz patent na pomyłki. Wydaje mi się, że tę bezgraniczną naiwność wyssałam z mlekiem matki. Mogłabym tak powiedzieć, gdyby moja matka karmiła mnie piersią. Ale nie była taka uprzejma. Za to ja musiałam leżeć z biustem na wierzchu przez trzy lata, bo moja Amelka żyć bez tego nie mogła. Czasami zdarza się jej to do dziś. Ssanie.

Koniec lipca

„Tak naprawdę nie jest ważne, jak długo żyjemy. Najistotniejsi jest to, jak żyjemy.”

„…Dzisiaj znowu buszowałem po Allegro. Wystukałem coś pięknego. Wygląda zupełnie jak ona. Śliczna, krucha i pełna wdzięku. Ma długie włosy, duże oczy i bardzo smutną twarz. Porcelanowa figurka.”

– Zuza – zawołała mnie Bożka.

Zrobiła to za głośno. Za głośno i za szybko. Maleńka filiżanka wypadła mi z ręki. Rozsypała się na drobniutkie kawałeczki. Usłyszałam dobrze znajomy dźwięk. Dusza stłukła się po raz kolejny. Powinnam się do tego przyzwyczaić. Poskleja się, poskleja. Więc dlaczego boli wciąż tak samo?

– To nic, Zuzka, nie przejmuj się. Chodź, pokażę ci coś jeszcze. Coś jeszcze? To może być jeszcze coś? To, co zobaczyłam do tej pory, to mało?

– Zuza, tutaj są listy. Wszystkie adresowane do ciebie. I nigdy nie wysłane. Kiedy czekałam na ciebie, policzyłam je. Wiesz ile jest? Siedemset trzydzieści.

– Siedemset trzydzieści – powtórzyłam głucho za nią jak automat.

„Wiem, co chcę zrobić. Otworzyć drzwi do Twojego życia. Do tego, żebyś mogła cieszyć się każdą chwilą.”

– A czy wiesz, co to oznacza? To nam daje dwa listy dziennie albo jeden przez dwa lata. Jeden list rano, drugi wieczorem. Zupełnie tak, jak by witał się i żegnał z tobą.

„…Zamyka i otwiera mój dzień…”

„Niektóre doświadczenia są jak kataklizmy – zmiatają nas z powierzchni zjem na długie miesiące. Są jak emocjonalne huragany, niszczycielskie żywioły siejące ból i spustoszenie. Wymiatają z naszych serc każdą odrobinę radości. Rozpacz może nas łatwo pokonać albo mądrzę wzbogacić… Według angielskiego terapeuty Robina Skynnera, żeby wydostać się z prywatnego piekła, trzeba się najpierw przyznać, że się w nim jest. Aby móc się autentycznie pogodzić z doznaną krzywdą, należy doświadczyć głębokiej żałoby. Wyjście z piekła Zawsze prowadzi przez czyściec. Nie ma drogi na skróty. Ból trzeba przeboleć do końca. Wiele osób boi się rozpaczy. Lęka się zanurzenia w głębokim żalu. Odpędza cierpienie. Funduje sobie ból w małych dawkach: w smuteczkcich, melancholiach. Dlatego właśnie odzyskanie równowagi zbiera im całe lata albo też są podłamani do końca życia. Tymczasem nie należy się „podłamać”, należy się „ połamać żeby się odrodzić. Dramaty bolą, bo nie umiemy ich przeżyć do końca. Przechowujemy je w sobie, spychamy, wypieramy, unieważniamy. Zaś doświadczanie cierpienia do końca, odczuwanie rozrywającego bólu, oczyszcza nas, tworzy miejsce na nowe, pozytywne i budujące uczucia. Pozwólmy sobie na krzyk, łzy rozpaczy. Osoby, które wyszły z wielkich dramatów, opowiadają, żę dotknęły dna rozpaczy i dlatego miały już tylko jedną drogę: odbić się od głębi ciemności i dryfować ku jasnej stronie życia. Cierpienie, które zawładnie nami do końca, obmyje nas jak wielka fala, ale nie zatopi a za to odstąpi, przeminie. Prawdziwe cierpienie nie odgradza nas, ale łączy ze światem. Pomaga go w pełni zrozumieć i pojąć. Jest bolesne, ale i twórcze, motywuje do pogodzenia się ze stratą, do przebudowy myślenia i odczuwania. Uczy nas, jak mądrze żałować i akceptować świat takim, jaki jest”.