Kocham mojego dziadka. Najbardziej za to, że gdy babcia tłumaczy mu coś pół godziny, a on cały ten czas przytakuje, a na koniec, zapytany przez podejrzliwą i przewidującą babcię, czy słyszał, co mówiła, z rozbrajającą szczerością odpowiada, że NIE.

Ostatnio wszystko mnie wkurza. Amelka coś ode mnie chciała, a ja jej odwarknęłam, żeby spadała. Bardzo wychowawczo. Ona na to:

– Ale się zrobiłaś wredna – a za sekundę: – Nie, ty po prostu masz PMS-a.

Skąd taka małolata, dziecko przecież, wie, cóż to takiego PMS? Chociaż możliwe że wie, bo po moich wyjaśnieniach przebiegu aktu seksualnego dokształciła się na własną rękę i ostatnio musiałam jej tłumaczyć, co to jest penis.

Ledwie się zdążyłam w jęzor ugryźć, by nie powiedzieć: penis to w zasadzie nic wielkiego.

Jak chodzę, to czuję, jak mi pośladki falują. Wymyślony mówi, żebym się już nie odchudzała, że jest OK, że wyglądam bardzo dobrze i w ogóle akceptuje mnie taką, jaka jestem. Ciekawe, czy gdybym była brzydka, ważyła 120 kg i miała tylko jedno oko jak cyklop, czy wtedy też by mnie akceptował? Taką, jaka jestem?

A zresztą, czy warto, abym przywiązywała tak dużą wagę do swojego wyglądu, skoro on i tak nie jest w stanie mnie pokochać? I w ogóle dlaczego jest to dla mnie takie istotne?

Bo dla kobiety najważniejsza w życiu jest MIŁOŚĆ Musi słyszeć, że ktoś ją kocha, po prostu po to, by żyć. Potrzebuje tych słów jak powietrza. Jak kwiat pragnie wody, tak ona pragnie miłości. Bez tego umiera. Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że związek dwojga ludzi jest jak ogród. Niepielęgnowany może umrzeć. Jak kwiat. A jeśli raz zwiędnie, bardzo trudno będzie przywrócić go do życia. Podobno zbyt częste mówienie magicznych słów „kocham cię” osłabia ich znaczenie, wymowę i sens. Ale przecież zawsze spragnieni jesteśmy tego wyznania. Jasne, że oprócz słów, są jeszcze gesty. A one podobno znaczą więcej niż słowa. Nie potrzeba wcale wielkich słów, by udowodnić kochanej osobie siłę naszego uczucia. Wystarczy: „uważaj na siebie”, „potrzebuję cię”. Albo „dobrze mi z tobą”, „dobrze, że jesteś”.

Czy to słyszałam? Tak, wiele razy. I czy to jest tym, czym jest? Jak zwykł mawiać Wymyślony: przeanalizujmy fakty. Analizuję. I co? Wynika z nich, że… Nie, to niemożliwe. A poza tym, ja potrzebuję słów. Nie musi mi tego powiedzieć. Wystarczy, że da mi do zrozumienia. Wyraźnie. Niech kiwnie głową, niech napisze, pokaże na migi, niech powie, że moje odczucia są właściwe. Kurka, niech powie, że mnie kocha!

Nie powie, beznadziejna idiotko, bo nie kocha. Kocha, ale nie ciebie. Tylko swoją żonę. I lepiej przyzwyczaj się do tej myśli, bo inaczej wszystko straci sens. Ma być miło, a nie marudnie. Mam być mi dobrze i przyjemnie. Mam być szczęśliwa, tak jak mogę, a nie cierpiąca i skwaszona. Mam być uśmiechnięta, a nie boleściwie się wykrzywiać. Chrzanić to. Żaden facet nie jest wart, żeby przez niego płakać. Faceci są po to, by sprawiać nam przyjemności i zarabiać pieniądze.

Przestaję jeść owoce. Bo są podobno transgeniczne. Mutanty zagrażające zdrowiu i życiu. Ostatnio przyglądałam się jabłkom na straganie. Wszystkie niemal identyczne. Jakby je kto cyrklem wyrysował.

Widział ktoś kiedyś takie jabłka? Jestem pewna, że wszystkie dzisiejsze owoce są zmutowane genetycznie.

Jej a! To co ja teraz będę jadła?

Wyczytałam kilka porad, co zrobić, aby nie odszedł w siną dal (swoją drogą, cóż za konsekwencja, zważywszy na treść poprzedniego zdania).

Po pierwsze: Nie krzywdź go. Nie histeryzuj, nie urządzaj karczemnych awantur, nie rób scen zazdrości.

Cholera. Krzywdzę go.

Po drugie: Rozmawiaj z nim. Opowiadaj o swoich planach i pozwól mu na to samo. Pogadajcie o tym, co was wkurza i drażni. Tu nieźle. Punkt dla mnie. Rozmawiamy, rozmawiamy. Z tym że ja przeważnie mu marudzę.

Po trzecie: Nie męcz go. Nie bombarduj swoją obecnością przez 24 godziny na dobę, nie wymagaj rzeczy niemożliwych, nie ograniczaj jego wolności, nie stawiaj ciągłych ultimatum. I nie pytaj 62 razy dziennie, czy cię kocha.

0 jasna cholera! To chyba o mnie. Męczę go ewidentnie. Zamęczam.

1 o czwarte: Szanuj go. Jego przyzwyczajenia, poglądy, przyjaciół, pasje. Nie traktuj go jak worek treningowy, na którym wyładowujesz swój żal i pretensje do świata.

0 żesz ty! To znowu o mnie. Nie jest dobrze. Pioruńsko źle! Ale idźmy dalej.

1 o piąte: Mów mu miłe słówka. Powiedz mu, że świetnie wygląda, że jesteś dumna z jego zawodowych sukcesów. I nie zapomnij o magicznym «kocham cię”, którego potrzebuje tak samo jak ty. Uffff!

No dobra. Tu punkt dla mnie. Słyszy pan, panie Wymyślony? „Potrzebuję j tego tak jak i pan”!!!

I po szóste: Zabiegaj o niego. Zdobywaj go ciągle czułym gestem, uśmiechem, niespodziankami. Pokaż mu, jak bardzo ci na nim zależy. Powiedz, że marzysz aby trwał obok ciebie choćby po kres świata.

No proszę, a nic nie napisali o tym, żeby w ramach podtrzymywania i uatrakcyjniania związku zrywać z nim dwa razy w miesiącu, co ja zwykłam czynić. W akcie buntu i rozpaczy. Ale zabiegam o niego. Żyć bez niego, cholera, nie mogę. I niczego tak nie pragnę, by trwał przy mnie do końca moich dni.

Błagam cię, Wymyślony – nigdy mnie nie opuszczaj! Moja mama dodałaby coś jeszcze: – weź duży rozbieg, – rozpędź się, – porządnie zamachnij, – i kopnij najmocniej, jak umiesz, – a potem stój i patrz, czy wystarczająco daleko poleci, aby już nie wrócić. Cóż, a ja wciąż taka głupia.

Aha, jest jeszcze wersja z cytryną. Bardzo popularna zresztą. Faceta należy wycisnąć jak cytrynę i wyrzucić. O rety, a ja cytryny zazwyczaj zjadam!

A ja wiem, dlaczego taka szurnięta jestem. To od czasu tego upadku z szafy. Kiedy miałam pięć lat, poprosiłam dziadka, żeby mnie wsadził do szafy, do której normalnie chowali pościel. Bo tam mnie jeszcze nie było. Niby nie wysoko, dwa i pół metra. Dziadek, jako że spełniał wszystkie moje zachcianki, wsadził wnusię do szafy. I poszedł. A wnusia, czyli ja, zapragnęła sprawdzić, czy dziadziuś zamknął ją na klucz, czy nie. Jak się okazało, nie zamknął. Mogłam się o tym przekonać dopiero, jak odzyskałam przytomność w szpitalu. Prosto na głowę wypadłam, popychając drzwiczki. I tak mi zostało do dziś. Niby ci mówią w tym szpitalu, że wszystko w porządku, a tu masz lekarze, fachowcy, myślałby kto. Nie wolno im ufać. Po latach okazuje się, że jednak coś tam się stłukło.

Wpadła Bożka. Powiedziała mi, że mama Ani, najlepsze przyjaciółki mojej córki, zginęła w wypadku samochodowym. Miał oprócz mej jeszcze czwórkę dzieci. Moja Amelka bardzo to przeżyła Do dziś nie wiedziałam, jak bardzo. Zaczęła płakać, Zapytałam co się stało, powiedziała, że żal jej Ani. I jeszcze, DLACZEGO to właśnie Ani mama musiała umrzeć? Dlaczego Pan Bóg na to pozwolił? Dlaczego to właśnie ona musiała umrzeć?

I co odpowiedzieć dziewięcioletniemu dziecku, które pyta dlaczego ludzie umierają? Że życie jest niesprawiedliwe, najlepsi z ludzi odchodzą najszybciej?

Tuląc więc ją do siebie i powstrzymując napływające do oczu łzy (że też te łzy nie mają wyczucia i zawsze przychodzą nieproszone), powiedziałam:

– Dlatego, córeczko, że Pan Bóg potrzebował mamy Ani do ważniejszych zadań u siebie w niebie.

I była to największa bzdura, jaką udało mi się ostatnio wymyślić. Sama nie wierzę, że to powiedziałam. Choć pomogło, ale tylko na chwilę. Amelka dalej:

– Mamo, ale co mogło być ważniejszego od Ani? – i w ryk.

Jezu, już myślałam, że i ja zacznę płakać. I pomysły mi się skończyły. Więc w tej rozpaczy chwyciłam czekoladowego ptysia, który na szczęście leżał na stole i rozpłaszczyłam go sobie na twarzy. Podziałało. Amelka zaczęła się śmiać, wprawdzie jeszcze przez łzy, ale jednak. Za moment zrobiła to samo i wszystko skończyło się dobrze. Tym razem. Ale wiem, że dalej będzie coraz trudniej. Za rok może już nie kupić tej bajki.

W obliczu śmierci wszystkie problemy kurczą się do rozmiaru ziarnka maku, a wszystko, co dotąd wydawało się ważne staje się po prostu nieistotne. Nasze miłości, codzienne zmartwieją kłótnie z sąsiadami, złamane serca, ból głowy czy spóźniony autobus. 1 przystajemy wtedy i popadamy w zadumę. Problem jednak w tym, że ta zaduma i refleksja trwa zbyt krótko. Za krótko, abyśmy potrafili wysnuć odpowiednie wnioski. Za krótko, byśmy nauczyli się być lepsi na zawsze, nie tylko na chwilę.

O Jezuniu, ale mnie nastrój ogarnął. Nie chcę! Nie chcę być smutna. Chcę być radosna i szczęśliwa. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu.

Nie Maks. Nie uciekniesz od tego. Od życia nie można uciec. Ani od śmierci. I pozostaje tylko pytanie, jak chcemy przeżyć ten czas pomiędzy życiem a śmiercią. Z moich doświadczeń i obserwacji wynika, że zazwyczaj przepięknie potrafimy zepsuć tę chwilkę, przez którą jesteśmy na tym świecie.

Amelka raz wydaje mi się bardzo dorosła, a znowu kiedy indziej znowu tak strasznie dziecinna. Zupełnie tak jak ja. Są takie momenty, gdy przeglądam się w lustrze i widzę małą, wystraszoną, zapłakaną dziewczynkę z umorusaną buzią.

O kurczę, nie jest ze mną dobrze. Te huśtawki nastrojów! Dzisiaj mogę to zrzucić na miesiączkę, ale siebie nie oszukam. Ja tak mam często. Chyba jestem nienormalna. To ma też łagodniejszą nazwę: wolę myśleć, że jestem niezrównoważona emocjonalnie.

Budzę się rano i czuję że mam dziwnie ściągniętą twarz. A nie robiłam sobie maseczki z białek. Nieśmiało dotykam palcem nosa – coś jakby piana. Otwieram jedno oko, a obok mój mąż z czekoladowym ptysiem na prawym policzku. Otwieram drugie oko, a tu w lustrze ja z ptysiem na nosie.

Myślę: Eros Ramazotii. Śnił mi się. Myślę dalej: Michał Bajor. Też mi się śnił. Myślę: Marian Krzaklewski. Nie śnił mi się, ale może dowiedział się, jak go nie lubię i rozpłaszczył mi tego ptysia, podstępnie zakradając się nocą do mojej sypialni. Otwieram szerzej oczy. Widzę: Amelka z ptysiem na czole siedzi nade mną i mówi:

– Mamo. Dziękuję ci, że mnie wczoraj uratowałaś. Kocham cię tak bardzo, że mogłabym ci odrąbać nogę i zjeść. Z tej miłości. Cudowna inauguracja dnia. To mi wygląda na kanibalizm.