Pogładziła go po głowie.

– Ledwie mnie znałeś – odparła.

– Wiedziałam o tobie tyle, ile powinienem, kiedy się poznaliśmy. Byłaś lojalną, kochającą i dzielną dziewczyną. Dwie z tych cech już by wystarczyły, a ty miałaś wszystkie trzy. To cudowne. I na dodatek jesteś piękna. Zaparło mi dech w piersiach…

– Ja sądziłam, że jesteś strasznym, aroganckim człowiekiem – powiedziała. – Bess i biedny Smythe nie żyli. Nienawidziłam cię tak samo, jak wszystkich ludzi Cromwella. Gdybyś nie zabrał mi pistoletu i gdybym nie była tak oszołomiona, zabiłabym pewnie i ciebie.

– Dziś mogę umrzeć z rozkoszy – rzekł, unosząc głowę i patrząc jej prosto w oczy. – Niektórzy powiedzieliby, że te cudowne oczy mogą należeć tylko do czarownicy, a ja kocham oba, i turkusowe, i szmaragdowe – rzekł i pocałował ją.

Autumn przypomniała sobie czasy, gdy zastanawiała się, jakie to uczucie, gdy się kogoś pocałuje. Wspomniała, jaki Sebastian był rozbawiony, gdy postanowiła sprawdzić czy spodobają jej się pocałunki innych zalotników. Sprawdziła i przekonała się, że to Sebastian jest tym właściwym, którego pocałunek jest najbardziej ekscytujący. Od tego czasu pocałunki innych mężczyzn jej nie cieszyły. Dopiero Gabriel wzbudził w niej na nowo takie uczucia. Całował z początku delikatnie, a potem coraz bardziej namiętnie. W dotyku jego ust czuła nie tylko pożądanie, ale też miłość. W jej piersi znów rozbudziły się uczucia, o których dawno zapomniała. Zaczęła płakać.

Czując łzy na jej policzkach, zaczął je całować a potem zapytał:

– Co się stało?

– Kochasz mnie – szlochała głośno.

– Mówiłem ci przecież, że cię kocham – odparł zdziwiony.

– Ale ty naprawdę mnie kochasz – szlochała dalej.

– Naprawdę!

. Roześmiał się cicho.

– Tak, Autumn, naprawdę. Och, kochanie, czyżby nikt od tak dawna cię nie kochał, że przestałaś już wierzyć, że to możliwe? Ci dwaj mężczyźni, których imion nie wymienię wykorzystali cię tylko, bo nie mieli serca. Królowie nie mogą naprawdę kochać. Ja nie jestem królem. Jestem jedynie prowincjuszem, który cię kocha i pragnie twojego szczęścia.

Znów całował łzy płynące po policzkach.

– O Boże! Nie zasługuję na ciebie – jęknęła. - Madame, jeśli w ten sposób masz zamiar uniknąć spełnienia małżeńskich obowiązków, to chyba będę musiał cię zbić – zażartował.

– Nie! Nie! – krzyknęła, a kiedy zrozumiała, że to żart, dodała: – Ależ z ciebie psotnik.

Zrobiło jej się lekko na sercu. Nie czuła się tak od czasu, gdy żył Sebastian.

– Ja nie, madame, ale jest tu pewien psotnik, który pragnie cię poznać – rzekł z uśmiechem i spojrzał w dół. Jego męskość gotowa była do miłości.

– Musisz mnie pocałować – powiedziała i westchnęła, gdy jego usta obdarzyły ją kuszącym, pełnym namiętności pocałunkiem. Zamknęła oczy i poczuła, że się unosi. Znów była bezpieczna. Bezpieczna i kochana. – Nie zostawiaj mnie, Gabrielu. Nigdy – rzekła, odsuwając się od niego na chwilę. Zaczynała rozumieć, że go kocha i poczuła się cudownie!

Zrozumiał, co miała na myśli i dlaczego to powiedziała.

– Mój ojciec miał pięćdziesiąt lat, kiedy się urodziłem – rzekł. – Umarł mając osiemdziesiąt lat. Nie zostawię cię, kochanie. Nigdy cię nie zostawię! – Znów zaczął ją całować czule i namiętnie. Po chwili w nią wszedł, a ona jęknęła, zaskoczona uczuciem, jakie wywołał. Prawie szlochała, gdy doprowadził ją na szczyt rozkoszy.

Leżeli potem oboje uszczęśliwieni, przytulając się do siebie. Autumn wiedziała, że znów znalazła miłość. Tym razem czuła, że go nie straci. Tym razem wiedziała, że ta miłość przetrwa i pogłębi się jeszcze. Wiedziała, że będą się nawzajem kochali, że będą kochać swoje dzieci. Teraz naprawdę mogła pożegnać się ze wspomnieniami o Sebastianie. Zegnaj, moja pierwsza miłości, powiedziała w duchu.

Adieu, ma chérie, usłyszała w duchu po raz ostatni. Myślami wróciła do mężczyzny, o którym wiedziała, że będzie ją kochał już zawsze.

EPILOG

Queen's Malvern – lato 1663

Na trawnikach przed domem Queen's Malvern rozstawiono kolorowe namioty. Za domem i w parku kłębiły się tłumy ludzi. Skye O'Malley urodziła ośmioro dzieci, z których siedmioro dożyło sędziwego wieku i spłodziło jej czterdzieścioro dziewięcioro wnucząt. Te wnuki z kolei miały sto pięćdziesięcioro ośmioro dzieci, które dały trzysta dwoje prawnucząt. Latem tysiąc sześćset sześćdziesiątego trzeciego roku było na świecie już dwadzieścioro siedmioro praprawnucząt Skye O'Malley. Jej dzieci już zmarły. Ostatnia, najmłodsza córka, Velvet de Marisco Gordon odeszła z tego świata zimą poprzedniego roku w wieku osiemdziesięciu czterech lat. Dwadzieścioro dziewięcioro wnucząt Skye żyło jeszcze i miało sześćdziesiąt lub siedemdziesiąt lat.

Jasmine, księżna wdowa Glenkirk stała, z dumą obserwując wielki tłum potomków Skye. Byli tu O'Flaherty z Irlandii i O'Flaherty z Devon. Hrabia Alcester i jego rodzina o nazwisku Edwards przybyła tuż po rodzinie Southwood z Lynmouth. Młody hrabia John i wnuczka Jasmine, Sabrina, byli już dumnymi rodzicami synka i córeczki. Rodzina Blakeley z Blackthorne pochodziła od córki Skye, Deidre. Mieszkali niedaleko Queen's Malvern. Sporo ich przyjechało na to przyjęcie. Rodzina Burke z Clearfields i Gordon z BrocCrain też się zjawiła. Byli Leslie, Lindleyowie, Stuartowie, Ashburne'owie i ród Leigh ze Szkocji, Irlandii i Anglii. Nie było tylko córki Jasmine, Fortune, bo ona, gdy przepłynęła ocean do Nowego Świata, przyrzekła nigdy już nie wracać na stary kontynent.

Jasmine z uśmiechem obserwowała liczną gromadkę krewnych. Ogromna ich ilość i wojna domowa, która ostatnio niszczyła Anglię, sprawiły, że rodzina nie kontaktowała się ze sobą. Teraz, choć zajęło jej to prawie dwa lata, sprowadziła ich wszystkich w jedno miejsce. Kuzyni witali się ze sobą ze szczerą radością. Okazało się, że wiele osób, choć pochodzących z innych gałęzi rodziny, wyglądało podobnie. Wielu miało błękitne oczy. Jasmine pomyślała, że z tego spotkania może wyniknąć nawet kilka ślubów.

– Dokonałaś cudu, mamo – odezwała się Autumn, podchodząc do matki.

– To prawda. Udało się wreszcie – zgodziła się z nią i objęła córkę ramieniem. – Zniszczą doszczętnie trawniki, ale to akurat da się naprawić. Warto popsuć trawnik, by zobaczyć tych wszystkich potomków madame Skye.

– Gabriel ucieszył się tylko, że zjazd odbył się tutaj, a nie w Garwood – zaśmiała się Autumn.

– Gabriel trochę przybrał na wadze – zauważyła.

– Małżeństwo mu służy, mnie zresztą też, mamo – przyznała. – Tak bardzo go kocham. Nigdy nie sądziłam, że jeszcze kiedyś kogoś pokocham.

– Bliźniaki wyglądają na dzieci miłości – zaśmiała się Jasmine. – W życiu nie widziałam takich rozrabiaków, jak Jamie i Simon. Niech cię Bóg ma w opiece, kiedy zaczną biegać i mówić. Potrafisz ich odróżnić? Autumn potrząsnęła głową.

– Nie, jeszcze nie. Nawet gdy płaczą, robią to jednocześnie. Są praktycznie identyczni. Mam nadzieję, że kiedy podrosną, znajdzie się coś, co pomoże mi ich odróżnić. – Spojrzała w stronę koca rozłożonego na trawie. Maluchy raczkowały uparcie w stronę sióstr, Madeline i Margot. Już je uwielbiali. Niania z całych sił starała się zatrzymać malców na kocyku.

Jasmine znów się roześmiała.

– Są podobne do dziadka Leslie – zauważyła. – Zawsze dopną swego.

– To mają po ojcu – odparła Autumn z uśmiechem. – Dziękuję, mamo. Dziękuję ci za to, że dostrzegłaś to, co dla mnie dobre i sprawiłaś, że mimo żalu i rozpaczy sama to zrozumiałam.

Jasmine uścisnęła córkę. Czuła w sercu ból na myśl o całym tym szczęściu, które wokół niej rozkwitło. Pomyślała, że nie ma nic wspanialszego niż rodzina. Potomkowie madame Skye byli coraz liczniejsi i Jasmine czuła, że trudno ich będzie utrzymać razem, ale wiedziała, że warto próbować.

Podszedł Gabriel Bainbridge. Rozejrzał się pośród tłumu ludzi i rzekł:

– Sądzisz, że my tak samo jak madame Skye będziemy mieli tylu potomków, co gwiazd na niebie?

Autumn zerknęła na męża, a w jej oczach lśniła radość.

– Jeśli zechcesz, panie. Ale będziemy musieli spłodzić znacznie więcej dzieci.

– Więc, madame, powinniśmy chyba oddalić się do twojej dawnej sypialni – stwierdził, a w jego oczach dostrzegła prawdziwą miłość. – Nie jesteśmy coraz młodsi.

– Ależ panie! – oburzyła się. – Ja jestem młoda jak zawsze!

Odwróciła się i wbiegła do domu. Książę pobiegł za nią.

– Nie wiem, dlaczego ci dwoje mają zamiłowanie akurat do tej pory dnia – odezwała się Lily do Orange, kiedy obserwowały swoją panią i pana.

Orange zaśmiała się.

– Miłość nie zna granic, Lily, czasem też się nie przejmuje. Jesteś żoną Francuza, powinnaś to wiedzieć.

Lily uśmiechnęła się.

– Wiem – przyznała i nagle spochmurniała. – Ale ty, jako szanująca się dziewica, nie powinnaś – ofuknęła ją.

Orange uniosła ze zdziwienia brwi.

– Dlaczego sądzisz, że w tym wieku jeszcze jestem dziewicą?

Mrugnęła porozumiewawczo i szeleszcząc spódnicą, odeszła w stronę grupy lokajów stojących nieopodal.

Bertrice Small


  • 1
  • 79
  • 80
  • 81
  • 82
  • 83
  • 84