„Droga pani, amatorko przygód i mocnych wrażeń… Zaciekawiły mnie złożone przez panią oferty, ale oświadczam, że nie będziemy korzystać z pośredników. Musimy załatwić sprawę twarzą w twarz. Jeśli zamierza pani zachować inconito, sprzedaż nie dojdzie do skutku. Wkrótce i tak będę i wiedział, jak się pani nazywa i gdzie mieszka. Jeśli nie zechce się pani ze mną zobaczyć, rozpocznę poszukiwania”.

Po lekturze tego listu Beth przez dwa dni nie wychodziła z domu. Gdy patrzyła teraz na Markusa Trevithicka, uświadomiła sobie, że nie jest wystraszona, tylko zła, bo czuje się oszukana. Przegrał z nią w kości, lecz nadal miał w ręku wszystkie atuty. Nie chciał oddać Fairhaven, odmawiał sprzedaży, a na dodatek pozna wkrótce jej imię i nazwisko. Gdyby wygadał się, że była na maskaradzie londyńskich kokot, miałaby zaszarganą opinię. Najmądrzej byłoby zrezygnować z kupna Fairhaven i wyjechać na prowincję, ale podejrzewała, że nawet wówczas nie dałby jej spokoju. Złościła się na niego, a do siebie miała pretensję, że straciła kontrolę nad sytuacją.

– Masz ochotę na mały spacer podczas antraktu? – zapytał stojący za jej krzesłem Kit. – Przyjemnie będzie rozprostować nogi.

Wróciła do rzeczywistości, popatrzyła wokół siebie i zorientowała się, że pierwszy akt dobiegł końca, a kurtyna opadła. Markus Trevithick właśnie opuszczał lożę. Łatwo zgadnąć, kogo postanowił odwiedzić. Beth daremnie łudziła się, że zabraknie mu tupetu, więc nie odważy się jej nachodzić. Oddychała pospiesznie.

– Spacer? Tak! Nie… Sama nie wiem… Tak!

– Zniecierpliwiony Kit obrzucił ją badawczym spojrzeniem.

– Co z tobą? Jesteś nerwowa jak młoda klacz przed pierwszym wyścigiem.

Beth uczepiła się jego ramienia. Gdy wyszli razem do holu, ujrzała z daleka, jak idącego do jej loży Markusa zatrzymuje grupka znajomych. Nadal wpatrywał się w nią wzrokiem drapieżnika ścigającego ofiarę, więc nie miała wątpliwości, że postanowił jej dopaść.

– Och, jak miło pospacerować! – zawołała afektowanym tonem, ciągnąc Kita w przeciwną stronę, gdzie tłum był najgęstszy. – Przejdźmy się. Tędy.

– Zwolnij! Lada chwila zostaniemy stratowani – zaprotestował Kit. Raz po raz ktoś się o niego obijał.

Wydawało się, że zastosowana przez Beth taktyka pozwoli odwlec konfrontację, ale z pewnością nie zażegna niebezpieczeństwa. Po kilku minutach jakiś znajomy spostrzegł Kita i przystanął, żeby się z nim przywitać. Tłum napierał tak mocno, że w pewnej chwili kuzynostwo zostali rozdzieleni, a ludzka fala uniosła ich w przeciwne strony. Beth znalazła w końcu spokojny kąt, gdzie mogła przeczekać antrakt. Zaczęła się rozglądać, szukając wzrokiem Kita, ale nie było go w pobliżu. Obok niej stanął Markus Trevithick.

Opierał się nonszalancko o kolumnę, ramiona splótł na piersi. Mógłby tkwić tu przez całą noc. Od Beth dzieliło go zaledwie pół metra. Nieco rozbawiony obserwował ją uważnie. Wstrzymała oddech. Niewiele brakowało, żeby tłum znów uniósł ją w przeciwną stronę, ale w ostatniej chwili poczuła stanowczy uścisk silnego męskiego ramienia, które przytrzymało ją, nie pozwalając odejść.

– Otóż i moja tajemnicza dama. Nareszcie się spotkaliśmy. Nie wyobraża sobie pani, ile bali i rautów zaliczyłem przez ostatnie kilka dni w nadziei, że przypadkiem natknę się i na panią.

– Dobry wieczór, milordzie. Przykro mi, że przez wzgląd na mnie tak się pan nacierpiał.

i Markus popatrzył na nią z nieukrywanym zachwytem.

– Dzięki! Warto było włóczyć się po mieście, skoro panią znalazłem. – Podał Beth ramię i sam wsunął pod nie jej dłoń.

Poszli razem w głąb holu. Zrobiło się luźniej, więc spacerowali bez przeszkód. Beth daremnie szukała wzrokiem znajomych twarzy. Nie było dla niej ratunku.

– Wbrew pani obawom zapewniam, że chodziło mi tylko o rozmowę – skarcił ją dobrotliwie. – Oferta kupna była intrygująca, chciałem więc osobiście rozmówić się z panią.

– Interesy załatwia się przez pełnomocników, milordzie. Za to im płacimy. Dobrze rozumuję? – spytała z promiennym uśmiechem. – W ten sposób oszczędzamy sobie wysiłku, prawda?

– Owszem, ale w tym wypadku nie jest to żaden trud. Rozbroił ją przyjazny ton głosu. Spojrzała na niego spod rzęs. Uśmiechał się. Nagle zrobiło jej się gorąco i jednocześnie zimno. Usilnie starała się przywołać do porządku pobudzone zmysły.

– Gdyby dotrzymał pan słowa, można by uniknąć tych wszystkich kłopotów.

– Racja. – Pochylił się, aż poczuła na policzku jego oddech, i szepnął jej do ucha: – Ale wówczas nie osiągnąłbym swego celu, bo nie spotkalibyśmy się znowu, kochanie.

Beth przystanęła, spoglądając na niego karcącym wzrokiem.

– Proszę mnie tak nie nazywać! – syknęła. – Niech pan sobie zapamięta, że nie jestem… kobietą lekkich obyczajów gotową zaspokoić pańskie zachcianki.

– W takim razie po co stwarzać takie pozory? – spytał z uśmiechem Markus. – Zapewniam, że właściwa oferta zakupu Fairhaven zostałaby przeze mnie należycie rozważona.

Beth omal nie rozpłakała się z bezsilnej złości. Pozornie zabawny pomysł, żeby pójść incognito na bal wydany przez panie lekkich obyczajów, spowodował problemy przechodzące wszelkie wyobrażenie. Zastanawiała się, co ją napadło, żeby tańczyć z Markusem, a potem ciągnąć ową farsę. Feralnego wieczoru plan odebrania mu wyspy wydawał się jedyny w swoim rodzaju, ciekawy, wręcz roztropny, a Beth gratulowała sobie pomysłowości i odwagi. Teraz zdawała sobie sprawę, że zrodził się z przesadnej ekscytacji oraz nadmiaru wina. Zirytowana mocno zacisnęła usta.

– Działałam pod wpływem chwili. Dziś gorzko tego żałuję.

– To zrozumiałe. Jeśli istotnie jest pani tym, za kogo się podaje, a mianowicie damą z towarzystwa, krążące wśród znajomych plotki na temat owego wydarzenia byłyby dla pani katastrofą.

– Nie odważy się pan na taką podłość! – Beth spłonęła rumieńcem.

– Czemu nie?

Markus mówił tonem łagodnym i przyjaznym, lecz gdy spojrzała mu w oczy, zorientowała się, że jest uważnie obserwowana. Charlotte przewidziała, że mogą się pojawić komplikacje, choć sama Beth nie brała tego pod uwagę. Gdyby earl Trevithick ujawnił, że na balu cór Koryntu miał ren – dez – vous z wysoko urodzoną damą, która bawiła się tam, nie bacząc na swe pochodzenie, kto przyjmie za dobrą monetę wyjaśnienia niewinnej kobiety? Przeczucie podpowiadało jednak, że Markus nie wyrządzi jej chyba takiej krzywdy. Pod spojrzeniem szarosrebrzystych oczu twarz mu się wypogodziła i blask radości rozjaśnił ciemne tęczówki. Beth nagle zdała sobie sprawę, że stoją bardzo blisko. Palcami dotykała gładkiego materiału rękawa i ukrytych pod tkaniną twardych mięśni. Miłe ciepło emanowało ze smukłego ciała. Czuła na sobie uporczywy wzrok.

– Rzeczywiście ma pani na imię Elizabeth? – zapytał cicho.

– Tu jesteś, moja droga! – Beth wzdrygnęła się i odwróciła głowę, uwalniając się od hipnotycznych czarnych oczu. Zmierzała ku nim lady Fanshawe, cała w uśmiechach. Przez moment wodziła spojrzeniem od chrzestnej córki do Markusa. Sprawiała wrażenie zaskoczonej, lecz szybko odzyskała rezon.

– Och, lord Trevithick, prawda? Witam, milordzie. Nie wiedziałam, że zna pan moją podopieczną.

Beth wydawało się, że tonie, gdy patrzyła na kłaniającego się wytwornie Markusa. Była pewna, że łatwowierna matka chrzestna zdradzi mu zaraz wszelkie szczegóły z jej życia.

– Jakże się cieszę, że najmłodsze pokolenie dało sobie wreszcie spokój z waśnią rodową dzielącą Mostynów i Trevithicków – paplała lady Fanshawe. – Nie mogłam pojąć, co jest przyczyną niezgody. Jakieś błahe sprawy z zamierzchłej przeszłości… Przegrana bitwa, jeśli dobrze pamiętam?

– Raczej utracona wyspa, milady – poprawił Markus. Popatrzył na Beth, ale nie spojrzał jej w oczy. – Miałem nadzieję, że pani urocza podopieczna – dodał tonem wyrażającym zaciekawienie – powie mi coś więcej o tym sporze. Muszę wyznać, że ta kwestia mnie fascynuje.

Lady Fanshawe rozpromieniła się, gdy podał jej ramię. Wszyscy troje ruszyli w stronę loży.

– Naturalnie! Jestem pewna, że od Beth dowie się pan wszystkiego. Mostynowie od kołyski słuchają rodzinnych legend.

– Rozumiem – odparł z namysłem Markus. Coraz bardziej zbliżał się do celu i Beth zdawała sobie z tego sprawę, ale czuła się bezsilna i nie miała pojęcia, jak pokierować rozmową, żeby mu utrudnić jego zamiary. Dobrodusznej lady Fanshawe wyraźnie pochlebiało, że lord Threvithick interesuje się sprawami jej przyjaciół.

– Pani z pewnością dużo wie o tej rodzinie.

– Owszem. Davinia Mostyn, mama Beth, była przecież moją najlepszą przyjaciółką. Dobrze mówię, Beth, kochanie? Cóż to za tragedia! Lord i lady Mostyn zginęli w okropnym wypadku. Kit odziedziczył tytuł, a moja chrzestna córka poślubiła Franka Allertona.

Beth czuła, że pod jej palcami porusza się ramię Markusa.

– Nie wspomniała mi pani o zmarłym małżonku, lady Allerton – powiedział cicho, uśmiechając się do niej. Widziała tryumf w jego oczach. – To był wspaniały człowiek i wielki uczony. Podczas studiów zajmowałem się jego traktatem o hydrostatyce. Doskonale pamiętam to dzieło.

– Dziękuję – mruknęła, unikając jego wzroku. – Nauka rzeczywiście pasjonowała mojego męża.

Panie wróciły do loży na krótko przed rozpoczęciem drugiego aktu. Kit siedział już na swoim krześle. Zdziwił się, widząc je w towarzystwie lorda Trevithicka. Obaj ukłonili się sztywno. Markus ujął dłoń Beth.

– Będę zaszczycony, jeśli pozwoli się pani odwiedzić, lady Allerton – powiedział cicho, tak zaborczo przyglądając się Beth, że spłonęła rumieńcem. – Mieszka pani, jak mi się wydaje, na Upper Grosvenor Street, prawda?

– Tak, ale…

– W takim razie wkrótce złożę pani wizytę. – Skłonił się znowu. – Dobranoc, milady.

Beth przygryzła wargę i odprowadziła go wzrokiem, gdy szedł do loży Trevithicków. Miała wrażenie, że zawsze stawiał na swoim i nie liczył się z odmową. Teraz gdy lady Fanshawe powiedziała mu wszystko, co chciał wiedzieć, miał w ręku same atuty. Beth westchnęła ciężko i próbowała skupić się na przedstawieniu. Usiłowała przewidzieć, jakie będzie następne posunięcie Markusa.