– Czy wolno zapytać, jak się pani nazywa? – spytał cicho. – Ja się przedstawiłem.

Gdy podniosła zamglone szare oczy, pod wpływem jej spojrzenia zrobiło mu się gorąco.

– Mam na imię Elizabeth, milordzie – odparła z uśmiechem, znów ukazując śliczny dołek. – Wszyscy mówią do mnie Beth.

– Tak? I co dalej…

– Nic więcej panu nie powiem – odparła po chwili namysłu. – Na maskaradzie należy zachować incognito. Pan złamał zasady, ujawniając imię i nazwisko.

Markus wybuchnął głośnym śmiechem, bo przywykł bez oporów łamać zasady dobrego tonu, które mu nie odpowiadały.

– Kim jest dla pani Mostyn? – zapytał, gdy spotkali się w tańcu po kolejnej figurze. – Chciałbym to wiedzieć, nim wejdę mu w drogę.

Jej dłoń lekko drgnęła pod jego palcami, a potem wysunęła się z uścisku, bo zapowiedziano chwilową zmianę partnerów.

– Kit jest mi bardzo bliski – odparła wymijająco przy kolejnym spotkaniu.

– Rozumiem.

– Nie sądzę. – Znów przeszyła go srebrzystym spojrzeniem. – To mój serdeczny przyjaciel. Prawdziwy powiernik.

Dawny kochanek, domyślił się Markus. To wyjaśnia, dlaczego czują się w swoim towarzystwie tak swobodnie, chociaż brak między nimi erotycznego napięcia. Wulkan namiętności przygasł, pozostał tylko płomyk serdecznej przyjaźni. Markus był zazdrosny o dawne uniesienia tamtych dwojga. Chociaż słowa dziewczyny mogły również oznaczać, że teraz nie ma nikogo…

– Czy jest w pani życiu ktoś inny? – Głupie pytanie! Ma zapewne kilku wielbicieli hojnie płacących za jej łaski.

– Milordzie, nie będziemy dyskutować o tym na parkiecie.

Markus długo patrzył jej w oczy.

– A więc porozmawiajmy na osobności. Przyznam, że bardzo mi to odpowiada…

Czekał na jakiś znak z jej strony, uśmiech albo skinienie. Beth przez kilka chwil zastanawiała się nad odpowiedzą, a potem kiwnęła głową.

– Doskonale. W końcu korytarza jest gabinet…

– Wiem.

Kolejne skinienie. Gdy walc dobiegał końca, Beth wymknęła się z tanecznego kręgu i opuściła salę balową. Markus odczekał moment i poszedł za nią, oglądając się, żeby sprawdzić, czy nie jest obserwowany. Na szczęście inni zajęci byli własnymi amorami, więc nikt się nim nie zajmował.

Szedł korytarzem, mijając pary złączone mocnym uściskiem. Machinalnie liczył czarne i białe płyty, którymi na podobieństwo szachownicy wyłożony był korytarz. Wydawało mu się, że do przytulnego gabinetu prowadzą trzecie drzwi po lewej stronie i rzeczywiście spostrzegł w ostatniej chwili, jak znika za nimi brzeg srebrzystego domina. Beth zostawiła uchylone drzwi.

Uśmiechnął się do siebie. Początki nowej znajomości zapowiadały się obiecująco. Był nieufnym cynikiem, ale musiał przyznać, że damę o srebrzystych oczach rzeczywiście otaczała aura tajemnicy. Może chodziło jej o to, żeby rozbudzić apetyty bardziej wyrafinowanych kochanków? Pogratulować pomysłu! Nawet taki światowiec jak Markus, znużony urokami wielkiego świata, odczuwał miłe podniecenie. Przyspieszył kroku, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.

Beth stała przy oknie. Wyjęła kostkę do gry z pozostawionego na stole pudełka i podrzucała jedną ręką. Gdy wszedł, nie podniosła głowy. Przez moment wydawało mu się, że jest wystraszona i zdenerwowana, ale to wrażenie zaraz minęło.

– Chcesz zagrać, kochanie? – zapytał, podchodząc bliżej.

Obrzuciła go badawczym spojrzeniem i długo nie odwracała wzroku tak samo jak w sali balowej. Markus nie krył rozbawienia. Niewielu znał mężczyzn i jeszcze mniej kobiet zdolnych do wzrokowego pojedynku. Dziewczyna ukryta za srebrzystą maską patrzyła śmiało i uporczywie.

– Milordzie, czy naprawdę interesuje pana taka gra?

Rozmowa stawała się dwuznaczna. Markus docenił bystrość swej wybranki i uznał, że zdobywanie kobiety rozumnej jest niezwykle interesujące. Zastanawiał się, czy ona wie, z kim ma do czynienia. Podał tylko imię i nazwisko, nie wspominając o tytule. Całkiem prawdopodobne, że wcześniej zebrała o nim informacje. Uświadomił sobie, że od początku przyglądała mu się z ciekawością. Nie był na tyle zadufany w sobie, by sądzić, że wpadł jej w oko, więc postanowiła go uwieść. Być może znała stan jego finansów i doszła do wniosku, że wobec szlacheckiego tytułu i miłej powierzchowności ewentualnego kochanka skromne dochody nie stanowią większego problemu. A zresztą majątek, choć zaniedbany, przynosił jednak zyski, więc mogła liczyć na pewną sumkę.

Popatrzył jej w oczy i odparł z pogodnym uśmiechem:

– Tak, chętnie zagram. Co pani najbardziej odpowiada? Nieznajoma także poweselała, a dołek znów ukazał się obok kącika pięknie wykrojonych ust. Markus zapragnął nagle zrezygnować ze stopniowego podboju i natychmiast ją pocałować. Ryzykowna taktyka, która mogła skończyć się niepowodzeniem, a zarazem kuszące wyzwanie. Zrobił krok w jej stronę, ale cofnęła się natychmiast.

– Lubię hazard – oznajmiła chłodno, bawiąc się kostką. – Tylko jeden rzut. Zwycięzca bierze wszystko.

Markus wahał się. Z jej słów jasno wynikało, że sama będzie stawką w tej grze. Podobała mu się myśl, że po zwycięskim rzucie mógłby ją mieć za darmo. Później dostałaby prezenty: dom, powóz, biżuterię…

Gdyby jednak wygrała zakład…

– Odpowiadają mi pani warunki, ale nim rzucę kostką, muszę wiedzieć, czego pani zażąda, jeśli przegram – tłumaczył bez pośpiechu. – Nie jestem bogaczem. W razie wygranej czym się pani zadowoli, kochanie?

Spokojnie czekał, aż dziewczyna wymieni fant. Może będzie to brylantowy naszyjnik, znacznie cenniejszy niż sznurek niezbyt kosztownych, ale wytwornych pereł, które otaczały jej szyję.

Podeszła tak blisko, że poczuł jej perfumy. Była to subtelna, lecz uderzająca do głowy woń jaśminu i różanych płatków, a także zapach skóry jakby rozgrzanej słonecznymi promieniami. Mniejsza o stawkę. Naprawdę warto zaryzykować.

– Nie zagarnę pańskiego majątku – odparła pogodnie. – Chcę tylko małej jego cząstki. Da mi pan wyspę Fairhaven.

Markus popatrzył na nią z niedowierzaniem. Pośrednio zyskał odpowiedź na pytanie, czy dziewczyna wie, z kim ma do czynienia, ale jej prośba była osobliwa.

Nie zdążył jeszcze odwiedzić Fairhaven, ale wiedział, że smaganą falami wysepkę pośrodku Kanału Bristolskiego zamieszkuje garstka ludzi hodujących owce; i to wszystko. Nie miał pojęcia, dlaczego kurtyzana interesuje się takim pustkowiem.

Zdrowy rozsądek podpowiadał, że trzeba z nią porozmawiać i rozwikłać zagadkę, ale zmysły upojone zwodniczą wonią perfum zachęcały, aby zaniechać sprzeciwu i przyjąć jej warunki, bo zwycięstwo i tak jemu przypadnie. Gdyby został pokonany, na pewno zdołałby ją przekonać, żeby go pocieszyła. Teraz nie pora dywagować o posiadłościach, skoro największym pragnieniem Markusa było wziąć Beth w ramiona. Resztą zajmą się później jego prawnicy.

– Zgoda – powiedział, wolno kiwając głową. – Czy jest pani osobą wiarygodną?

Dopiero teraz odwróciła głowę, unikając jego wzroku.

– A czy pan dotrzymuje słowa?

Markus wybuchnął śmiechem. Mężczyźnie takie pytanie nie uszłoby płazem, ale w tym wypadku sam był sobie winien, bo pierwszy zakwestionował prawdomówność dziewczyny.

– Ja również nie unikam odpowiedzialności – zapewnił i ujął piękną dłoń, która lekko drżała. Złożył na niej pocałunek. – Ale nie odpowiedziała pani na moje pytanie.

Otworzyła szeroko oczy, jakby ogarnął ją strach, lecz po chwili odzyskała spokój i uniosła dumnie głowę.

– Ureguluję dług… jeśli przegram.

Markus kiwnął głową i przyciągnął ją bliżej. Oparła dłonie na jego torsie.

– Dostanę zadatek? – spytał zmienionym głosem.

– Lepiej nie. Jeśli pan przegra, a istnieje taka możliwość, zwiększy to ogólną wartość długu. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Skoro jednak chce pan zaryzykować…

Markus zdecydował w mgnieniu oka, że jest na to gotowy. Pochylił głowę i pocałował ją w usta.

Wiedział z doświadczenia, że wobec kobiet zachłanność nie popłaca. Nawet kokoty lubią, żeby je adorowano. Markus nie był napalonym młokosem, który zmierza prostą drogą do celu, więc całował ją ostrożnie i czule, trzymając w objęciach, jakby dano mu pod opiekę kruchą figurkę z porcelany. Dopiero gdy zadrżała w jego ramionach i oddała pocałunek, poczuł, że traci panowanie nad sobą. Ogarnięty pożądaniem, zapomniał o skrupułach i chciał przyciągnąć ją mocniej, ale wysunęła się z jego objęć.

– Gramy, milordzie? – spytała, lekko zdyszana.

Zajęty własnymi pragnieniami, miał nadzieję, że Beth zapomni o niedawnym zakładzie. Mimo to nie zamierzał wycofać się z umowy, skoro jej tak bardzo zależało na tej grze.

– Jak pani sobie życzy. – Wzruszył ramionami. – Jakie zasady? Pani decyduje.

– Dwie kostki. Kto wyrzuci dziewięć oczek, ten wygrywa.

Pierwsza podeszła do stołu z orzechowego drewna. Markus obserwował toczące się kostki. Pięć i cztery. Nie do wiary! Ta dziewczyna miała diabelne szczęście. Westchnęła, jakby kamień spadł jej z serca. Gdy odwróciła się twarzą do światła, oczekiwał miny wyrażającej zachłanność i poczucie tryumfu, ale pomylił się, bo uradowana Beth tylko odetchnęła z ulgą.

– Dostanę Fairhaven, prawda? – powiedziała trochę niepewnie. – Dotrzyma pan słowa, milordzie?

Markus nie odpowiedział. Dopiero teraz ogarnęły go wątpliwości. Głos rozsądku, słaby, ale uporczywy, zachęcał do przemyślenia całej sprawy.

Beth znowu podeszła bliżej, a fałdy sukni musnęły jego udo. Pod wpływem jej bliskości znowu poczuł wzbierające pożądanie, ale zdusił je w zarodku, próbując się skoncentrować.

– Po co pani ta wyspa? – zapytał.

Roześmiała się i dopiero teraz przybrała tryumfalny wyraz twarzy, którego spodziewał się przed chwilą.

– Trochę za późno na takie pytania, milordzie! Nasza dyskusja jest teraz czysto akademicka. – Cofnęła się o krok, szeleszcząc jedwabną suknią. – Mój prawnik skontaktuje się jutro z pańskim adwokatem. Dobranoc, milordzie.