– Nic takiego, naprawdę. Kiedy wysłałam gołębie, od razu wiedziałam, że robię błąd.

– Zamierzasz się certować, czy będziesz mówić? Odetchnęła głęboko.

– Ktoś nas odkrył dzisiejszego ranka. Na wyspie zjawił się obcy mężczyzna.

– I przeraził cię śmiertelnie – dodał Maks. Uśmiechnęła się ponuro.

– Zgadłeś. Drżące kolana, serce walące jak młot i napięte nerwy. Klasyczny przypadek głupoty. Tylko nie rób mi żadnych wymówek.

– Kochanie, każdy byłby przerażony. Co on tu robił? Rozpoznał cię? Jak wyglądał? Kto to w ogóle był?

Setki razy przemyślała już odpowiedzi na te pytania.

– Jestem absolutnie pewna, że nas nie rozpoznał. Wydawał się bardzo zdziwiony, że znalazł kogoś na wyspie. Nie powiedział ani nie zrobił niczego, co mogłoby wskazywać na to, że kiedykolwiek widział nasze zdjęcia.

Chciała powiedzieć to wszystko Maksowi, lecz nagle zaczęła się wahać. Mijały sekundy, a ona patrzyła niewidzącym wzrokiem na czerwone, spłowiałe zasłony, stare linoleum i obtłuczony zlew. Przed oczami miała tego obcego, jak gdyby wciąż tu stał.

– Myślę, że ma trzydzieści kilka lat. Dosyć wysoki, szczupły, dobrze zbudowany. Jasne włosy, szare oczy.

Kiedy powiedziała to głośno, wiedziała, że nie były to najwłaściwsze słowa. Wszystko, co mówiła, brzmiało tak, jakby siebie chciała przekonać, że to była zupełnie przypadkowa wizyta, bez żadnych konsekwencji. A przecież ten człowiek mógł stanowić zagrożenie. Panika, która owładnęła nią tego ranka, nie pozwoliła jej przyjrzeć mu się dokładnie. Teraz powoli przypominała sobie pewne szczegóły, ale nie potrafiła ująć ich w słowa.

Miał jasne, myślące i łagodne oczy. Jak to wyjaśnić Maksowi? Lub zachowanie Kipa, który zawsze uciekał, kiedy jakikolwiek mężczyzna usiłował do niego podejść? Nie uciekał jednak, gdy obcy z nim rozmawiał. Ale Maks z pewnością nie uwierzyłby w to.

– Powiedział, że jest naszym sąsiadem, ma domek po drugiej stronie jeziora. Myślę, że przypłynął tu po prostu z ciekawości.

Dokładnie pamiętała jego zachowanie. Nawet kiedy trzymała go na muszce, nie wydawał się wstrząśnięty. Była dla niego okropna, a on spokojnie patrzył na nią i przemawiał tym miękkim, łagodnym głosem.

– Miał dziwny akcent – przypomniała sobie nagle – ale nic szczególnego. Po prostu jakoś miękko wymawiał pewne słowa.

– A, to Fin. Jarl Hendriks.

– Tak się przedstawił. Znasz go?

– Pewnie. Samotnik. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś go odwiedzał. Sam zbudował ten swój domek.

– Maks zaczął bębnić palcami po stole. – Jak go przyjęłaś?

– Jak kompletna idiotka – powiedziała sucho.

– Akurat.

Nie uśmiechnęła się.

– Naprawdę. Nawet nie dlatego, że to było dla mnie zaskoczeniem. Każdego lata jakiś dzieciak czy turysta wiosłował tutaj, żeby odkryć wyspę. Wiedziałam, że to kiedyś znów nastąpi i byłam wewnętrznie przygotowana. Nie byłam tylko przygotowana, że zaczną mi drżeć kolana, kiedy go zobaczę.

– Masz tyle odwagi, że wystarczyłoby dla trzech mężczyzn, kochanie, i nie ma powodu, żeby ktoś skojarzył cię z tą damą z Detroit, dopóki sama się nie zdradzisz.

– Wiem.

– Teraz, z krótkimi włosami, wcale nie jesteś podobna do żadnego z tych zdjęć.

– Wiem – powtórzyła.

– O ile wiem, Hendriks pilnuje własnego nosa. Lepiej, że to był on niż ktokolwiek inny. – Zobaczył, że jej oczy ciągle są przestraszone i zagubione, więc zmienił taktykę. – Dobra. Możemy was przenieść. Nie wiem gdzie, ale moglibyśmy to zrobić. Ale jeśli jednego dnia jesteście na wyspie, a drugiego już was nie ma… cóż, jeśli nawet dotychczas nie był ciekawy, to z pewnością będzie.

– Wiem – powiedziała Sara po raz trzeci. Sama już do tego doszła. Ale gdzie było miejsce, w którym nikt nie mógłby ich odkryć? Może Arktyka?

Maks spojrzał na nią poważniej.

– Czy próbował zrobić coś złego tobie albo chłopcu?

– Nie, on nie jest taki.

– Na pewno?

Kiedy strach ją opuścił, wiedziała, że się nie myli.

– Na pewno.

Maks znów zaczął bębnić palcami po stole.

– No więc możemy sobie odpocząć. Nic na to nie poradzimy, że facet był ciekawy i przyszedł się przywitać. Gdybym ja miał dwadzieścia lat mniej i cię zobaczył, też bym to zrobił. Jeżeli wróci, postaraj się zanudzić go na śmierć. Jeżeli przyjdzie ktoś inny, też postaraj się przekonać go, że jesteś przeciętna i nieciekawa. Mamy inne wyjście? Chyba, że chcesz panikować. Panika pomaga, no nie? Jeśli chcesz siedzieć i dorobić się ataku serca, zostanę tu z tobą i poczekam, aż to się stanie.

– Och, zamknij się Maks. Przykro mi, że cię niepokoiłam – wstała i cmoknęła go w policzek, który natychmiast zrobił się purpurowy. Wciąż była niespokojna, ale Maks nie musiał o tym wiedzieć. Już i tak za bardzo zawracała mu głowę swoimi problemami.

– Dziękuję, że przypłynąłeś – powiedziała miękko – nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili. Jestem ci winna więcej niż podziękowania.

– Jezu, nie zaczynaj od początku.

Wyglądał na zmieszanego i trochę przestraszonego. Wycelowała w niego palec.

– Będę ci dziękowała tyle razy, ile zapragnę, ale jeśli zapalisz to cygaro…

– To dzisiaj pierwsze – powiedział przepraszająco i wsunął na pół przeżute cygaro do kieszeni.

– Czyżby dzień się dopiero zaczął? Dogadywali sobie jeszcze przez chwilę, a w tym czasie Sara rozpakowywała pudło. Uwielbiał, kiedy mu żartobliwie dokuczała, a ona nie miała wtedy litości. Znała Maksa, od kiedy jej rodzice wynajęli u niego domek. Działo się to dawno temu, kiedy nosiła jeszcze warkoczyki. Po śmierci rodziców Sara nadal regularnie go odwiedzała. Nikt inny nie zajmował się nim, nikt się z nim nie droczył. Nikt nie siedział z nim godzinami, kiedy był unieruchomiony po wypadku samochodowym.

Sara miała krewnych, także brata i siostrę, ale w kłopotach zwróciła się o pomoc do Maksa. Nie odmówił jej i zrobił o wiele więcej, niż mogła oczekiwać.

W pewnej chwili przerwała rozpakowywanie i przycisnęła palce do pulsujących skroni. Kiedy była małą, jedenastoletnią dziewczynką z warkoczykami, snuła wspaniałe, kolorowe marzenia i nie wiedziała, jak okrutnie potraktuje ją życie. Nie mogła przewidzieć artykułów w gazetach przedstawiających ją jako niegodziwą, znęcającą się nad dzieckiem matkę, odebrania syna, życia w ukryciu przed policją i w strachu przed wszystkimi.

Maks przyglądał się jej z napięciem.

– Wszystko będzie dobrze, Saro. Zobaczysz.

– Oczywiście – odpowiedziała automatycznie, ale wspomnienie o nieznajomym z dzisiejszego ranka przypomniało jej o rzeczywistości. Każdy człowiek będzie kojarzył jej się z zagrożeniem. Już nic w jej życiu nie będzie dobre. Oprócz Kipa.

Milion lat temu rodzice nauczyli ją, jak kochać, zachowywać spokój ducha i obdarzać dobrocią. Nie wiedziała, co to wściekłość i nienawiść, dopóki nie zaczęto straszyć jej syna. Odkryła wtedy, że instynkt macierzyński potrafi przesłonić każde prawo, zasadę i cnotę. Czasem najłagodniejsza kobieta potrafi walczyć jak oszalałe, dzikie zwierzę.

Nikt już nie skrzywdzi Kipa. Nikt i nigdy.

Kiedy Jarl przycumował łódź na brzegu wyspy, wiedział, że jest obserwowany. Nie patrząc w stronę lasu; wyciągnął z dna łodzi drewniany żuraw i położył go na piasku.

Podwinął rękawy koszuli i wyjął narzędzia. Piętnaście minut później odrzucił wyrąbane z przystani cztery zgniłe deski. Mimo lekkiego wietrzyka popołudniowe słońce ostro przypiekało.'

Zrzucając koszulę zauważył, że malec podszedł nieco bliżej i był teraz o jakieś półtora metra od zabawki. Utkwione w żurawiu spojrzenie wyrażało niekłamaną żądzę posiadania.

– Żuraw jest dla ciebie – powiedział Jarl, nie patrząc na chłopca – nie jest taki fajny jak spychacz, ale podnosi całkiem duże kamienie. Możesz go sobie wziąć, ale najpierw zapytaj mamusi. Pamiętaj, nigdy nie bierz nic od obcych, zanim mama nie wyrazi zgody.

Jarl nie czeka! na odpowiedź. Wciąż stojąc tyłem do chłopca, z powrotem zajął się deskami, które przywiózł ze sobą. Gdy tak stał po kostki w wodzie z młotkiem w ręce, na dróżce pojawiła się Sara.

Przez całe cztery dni próbował o niej zapomnieć. Nie chciał mieć kłopotów i dodatkowych zmartwień, lecz jakaś siła przywiodła go znów na wyspę i ucieszył go teraz widok kobiety. Skóra Sary wydawała się bardziej złocista niż przy poprzednim spotkaniu. Na policzku widniały ślady farby, a włosy miała przewiązane burą szmatką. Tonęła w olbrzymiej koszuli i luźnych dżinsach. Lubił raczej krągłe kobiety, ale Sara była szczupła.

Tym razem nie wyglądała na przestraszoną, ani nie była uzbrojona. Chyba wierzyła, że uda się jej stawić czoła każdemu. Widniejąca w jej oczach odwaga sprawiła, że wzruszył się niespodziewanie.

– Panie Hendriks, co pan, do diabła, robi? Było widać, co robi, ale odpowiedział.

– Naprawiam pani przystań. – Wbił gwóźdź i sięgnął po następny.

– Sama potrafię ją naprawić. Nie wolno panu wchodzić na czyjś teren i…

– Wiem – odrzekł Jarl ponurym głosem. – Ja po prostu nie mam nic do roboty. Od lat nie brałem urlopu i przeznaczyłem ten miesiąc wyłącznie dla siebie. Wydawało mi się, że to świetny pomysł, dopóki nie zacząłem się nudzić. Niech pani spojrzy na mój dom, jest nowy i niczego nie muszę naprawiać. Mam dwupoziomową cieplarnię, nie muszę niczego podlewać ani wyrywać chwastów. Jedyne, co mi pozostaje, to łowienie ryb i przesiadywanie godzinami w saunie.

– To nie moja sprawa! Nie chcę, żeby pan to robił.

– Czasem lubię samotność – wciąż stukał młotkiem – ale nie przez cały miesiąc bez przerwy. Normalnie w dzień pracuje ż ludźmi, a wieczorami spaceruję, czytam, siedzę w saunie. Lubię to. Ale nie mogę powiedzieć, że zawsze lubię spać samotnie.

– Panie Hendriks!

– Jednak jestem kapryśny, jeśli chodzi o łóżko. Zawsze taki byłem. Lubię duże, agresywne kobiety. Blondynki, nie brunetki. Brązowe oczy, nigdy niebieskie. Również nie podobają mi się błękitne bluzy, a już ścierpieć nie mogę szmatek na włosach. – Wyprostował się, spojrzał na nią i zamrugał. – Jest pani bezpieczna jak w kościele – powiedział łagodnie – więc nie rozumiem, co takiego mogłoby się stać, jeśli naprawię tę przystań.