– Nie ma po co jechać do Marsannay! Nie widziano go tam od dobrych trzech miesięcy!

Głos należał do niewielkiego człowieczka, którego Katarzyna natychmiast poznała: był to stary przyjaciel i sąsiad wuja, krawiec, który także posiadał winnice w Marsannay. Katarzyna podeszła do niego z radosnym uśmiechem.

– Mistrz Duriez! Jakżem szczęśliwa, że cię widzę! Jak się miewasz? Smutna twarz małego krawca, przedłużona rzadką bródką, rozjaśniła się nagle.

– O Słodka Panienko! Toż to Katarzyna!... Mała Katarzyna! Ależ ty wyrosłaś! Niech cię ucałuję!...

Rzucił się w jej stronę, lecz nagle zatrzymał się, poczerwieniał jak burak i spuścił głowę.

– Och! Przebacz mi, szlachetna pani... Jestem tak szczęśliwy ze spotkania, że zupełnie zapomniałem...

– Ale ja nie zapomniałam! Pójdź, mistrzu Duriez, i zostaw szlachetną panią w spokoju. Dla ciebie jestem zawsze Katarzyną! Ucałuj mnie!

Pod obstrzałem rozbawionych spojrzeń Waltera i nieco rozgniewanych Bérengera, który czuł oburzenie na myśl, że wszyscy ci prości ludzie zbyt śmiało sobie poczynają z jego panią, krawiec i młoda kobieta wycałowali się z zapałem.

– Ach! – powiedział mistrz Duriez – nie wiesz nawet, jaki jestem szczęśliwy, że wreszcie postanowiłyście sprawdzić, co się tutaj święci! Kiedym się dowiedział, że widziano Luizę, pośpieszyłem jej z pomocą i wtedy ujrzałem i ciebie! To zbytek szczęścia! Może wreszcie dowiemy się, co się stało naszemu biednemu Mateuszowi!

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zaniepokoiła się przeorysza. – Dawno go nie widziałeś?

– Oj, bardzo dawno! Przestaliśmy się widywać, kiedy wasza matka została wygnana przez tę tu niewiastę, dla której on otworzył na powrót swój sklep. Przy tej okazji... posprzeczaliśmy się. Starałem się otworzyć mu oczy, chciałem, by posłuchał głosu rozumu. Ale on zadurzył się jak pętak w Amandynie i o niczym nie chciał słyszeć! – rzucił z gniewem wskazując na kupcową, która aż zatrzęsła się ze złości i wyglądała, jakby miała zamiar rzucić się na krawca. – Przesłoniła mu cały świat! Starzy przyjaciele przestali się dla niego liczyć!

– I to ci było nie w smak? – krzyknęła kobieta. – Nie podoba ci się, że Mateusz mnie kocha! Dowiedz się więc, że wkrótce mnie poślubi. Będę panią tutaj, a także w Marsannay i wszędzie, rozumiesz?

– Już jesteś tu panią, moja Migdasiu! Jesteś tutaj u siebie! – pośpieszył z pomocą braciszek. – A wy wszyscy macie stąd wyjść, i to szybko, siostrzenice nie siostrzenice, starzy kamraci i każde inne tałatajstwo! Dosyć się już nagadaliście i lepiej dla was, żebym się bardziej nie rozzłościł!

To powiedziawszy chwycił leżącą na kontuarze drewnianą miarkę do mierzenia materiałów, uniósł ją nad głową jak pałkę i ruszył wygrażając nią na stłoczonych ludzi. Na ten widok Walter wyciągnął szpadę i rzucił się naprzód, zasłaniając swym ciałem obie kobiety.

– Rzuć to! – rozkazał. – Robisz za dużo hałasu, przyjacielu! Najwyższa pora nauczyć cię grzeczności! Dalej no, cofnij się! Cofnij się, jeśli nie chcesz być nadziany na szpadę jak indyk!

Filibert powiódł krwawym wzrokiem po młodym człowieku i po lśniącym ostrzu wpijającym się już w jego brzuch i wydał odgłos przypominający rżenie. Jednak zamiast cofnąć się, wykonał gwałtowny skok do tyłu, który zaskoczył Waltera. Równocześnie drewnianą miarką pchnął przeciwnika w ramię, zmuszając go, by wypuścił z dłoni swój oręż. Wówczas z rykiem zwycięstwa olbrzym rzucił się na niego i giermek zniknął pod zwalistym ciałem Filiberta.

Widząc, co się dzieje, Bérenger ruszył na pomoc przyjacielowi i chwyciwszy Filiberta obiema rękami za czuprynę targał nią ze wszystkich sił. Amandyna zaś, uzbroiwszy się w pałkę ukrytą pod kontuarem, rzuciła się na Katarzynę, Luizę i krawca.

Krawiec, który nie mógł się szczycić odwagą, ugodzony w twarz wziął nogi za pas, wołając gwałtu rety. Jednak żaden z gapiów się nie ruszył. Widząc, że siostry złączyły siły przeciwko megierze, gapie stojący na zewnątrz, niczym chór antyczny, zgodnie zaczęli wzywać pomocy, na którą sami nie potrafili się zdobyć. W środku zapanował ogólny harmider.

Już po chwili zwycięstwo zaczęło się przechylać na stronę rodziny La Verne. Luiza na wpół żywa zawisła na kontuarze, a Amandyna siedząc okrakiem na Katarzynie zaciskała wokół jej szyi szal. Filibert odepchnął pazia potężnym kuksańcem, od którego chłopcu zaparło dech w piersi, i zabrał się do Waltera: pomimo odwagi i zapału młodzieniec miał w tym starciu niewielkie szanse.

Na szczęście, kiedy zwycięstwo zdawało się przesądzone, do sklepu wkroczyło prawo... w osobie kapitana Jakuba de Roussaya, który niczym Archanioł Michał rzucił się z pomocą ledwo zipiącej Katarzynie.

W jednej chwili Amandyna poleciała w powietrze, a czterej łucznicy położyli kres cierpieniom Waltera, odciągając od niego Filiberta. Katarzyna znalazła się twarzą w twarz ze swoim wybawcą, który przyglądał się jej oczami okrągłymi z podziwu, jak dziecko na widok prezentów na Boże Narodzenie.

– Katarzyna! – westchnął. – A więc to naprawdę pani...

– Oczywiście, że ja! A co ty sobie wyobrażałeś, mój przyjacielu?

– Sam nie wiem. Kiedy ten urwis przybiegł mówiąc, że mnie wzywasz, w pierwszej chwili chciałem go przepędzić, lecz on opisał panią tak dokładnie, że wreszcie dałem mu wiarę. A jednak powinnaś mnie zawiadomić, że wracasz. Czy wiesz, że są radości, które mogą zabić?

Uśmiechnęła się do niego i wspiąwszy się na palce, ucałowała go w gorący policzek, po czym odeszła dwa kroki, by lepiej mu się przyjrzeć.

– Jesteś na to zbyt silny, Jakubie! A jak na umierającego wydajesz się w wyśmienitej formie. Masz rumianą cerę, żywe oko i imponującą postawę!

Istotnie, kapitan, ongiś wysoki i chudy jak tyczka, zmężniał i był teraz dorodnym czterdziestoletnim, silnym mężczyzną, tylko jego włosy pozostały, jak dawniej, niesforną burzą jasnych kędziorów. Niezaprzeczalnie nabrał ciała i stanowił typowy przykład Burgundczyka spędzającego z pewnością więcej czasu przy stole niż w siodle.

– Chcesz powiedzieć, że przytyłem jak świnia! – rozzłościł się. – Cóż! Człowiek w Dijon tetryczeje. Ponieważ nasze miasto jest niestety stolicą jedynie z nazwy, każdy zabija czas, jak potrafi, nie stroniąc od jadła i napitku. Ale teraz zdradź mi powód bitwy, której na szczęście położyliśmy kres.

Katarzyna w kilku słowach opisała, co się zdarzyło od chwili, kiedy Luiza została wyrzucona za drzwi, i wyjawiła, że La Verne’owie nie chcą dopuścić ich do wuja.

– Już mówiliśmy wam, że go tu nie ma! – warknęła Amandyna, próbując wyrwać się łucznikom.

– Gdzie więc jest w takim razie?

– Abo ja to wim? Wyjechał nad ranem, mówiąc, że chce przejechać się do... Sabaudii czy do Szampanii, czy gdzieś tam... Od tego czasu nie mamy od niego wiadomości.

– Myślisz, że ci uwierzę! Wuj Mateusz nigdy nie znosił podróży, śmiem więc wątpić, by je polubił teraz, kiedy jest stary i trapi go reumatyzm! A gdzie podziała się cała służba?

– Ci, których zachował, są w Marsannay. Tutaj zaś jedna służąca wystarczy do cięższych robót, ja robię resztę! – odparła Amandyna z wyższością. – Co do wieku Mateusza, mogłabym wam opowiedzieć niejedno...

– Dosyć tego! – przerwał pan de Roussay. – Nie jesteśmy ciekawi waszych sekretów alkowy. Jedno jest pewne: mistrz Gautherin musi gdzieś być. A coś mi się widzi, że ty to wiesz, kobieto...

– Dałabym głowę, że on jest tutaj – wyszeptała Katarzyna.

– Najlepszym sposobem na odkrycie prawdy jest przeszukanie domu, co też uczynimy! A wy tam – dodał zwracając się do swych ludzi – nie spuszczajcie oka z tych dwojga! Chodźmy, Katarzyno!

Kapitan w towarzystwie Katarzyny, Luizy i obu chłopców skierował kroki w stronę kantorka z księgami, na widok którego serce Katarzyny ścisnęło się boleśnie, podobnie jak i na widok reszty domu, w którym upłynęła większa część jej czasu dorastania. Nic się tutaj nie zmieniło i trzeba było przyznać, że Amandyna la Verne utrzymywała go w równie doskonałym porządku jak w swoim czasie jej matka i Sara.

Jednak z wyjątkiem kuchni, zajmującej całą resztę parteru, gdzie przestraszona służąca przestała obierać jarzyny patrząc na nieznajomych z rozdziawioną gębą, dom okazał się całkiem pusty. Nawet pokój wuja Mateusza był w idealnym porządku. Tylko na meblach leżała lekka mgiełka kurzu, jak to zwykle bywa w miejscach nie zamieszkanych.

– Zaczynam powoli wierzyć, że ci ludzie powiedzieli prawdę i pani wuj opuścił domostwo – stwierdził z widocznym zawodem de Roussay.

– Ależ to niemożliwe, powiadam ci! Gdzie chcesz, żeby wybrał się człowiek w jego wieku... i w dodatku sam?

– Nie wiem. Może na pielgrzymkę?

Katarzyna wzruszyła ramionami ze zdenerwowaniem.

– Na pielgrzymkę! Wuj Mateusz i pielgrzymka! Wyborny dowcip! Widać od razu, że go nie znasz!

– Posłuchaj, pani! Przecież ten człowiek nie rozpłynął się w powietrzu! A ponieważ tutaj go nie ma...

Katarzyna nagle pobladła i oparła się o framugę drzwi.

– Mój Boże!...

– Co ci jest, pani? Jesteś cierpiąca?

– Nie... lecz przyszła mi do głowy straszna myśl... A jeśli ci ludzie...

usunęli go?

– Chcesz rzec, że mogli go zabić?

– Właśnie... Po zniknięciu wuja będą mogli panoszyć się bez przeszkód w jego domu. Był sam, słaby, bezbronny...

Zapadła cisza. Roussay najwyraźniej zastanawiał się nad słowami Katarzyny, nie znalazłszy jednak zadowalającej odpowiedzi, westchnął w końcu:

– Oczywiście... Wszystko jest możliwe. Nie mogę wszakże aresztować nikogo na podstawie samych domysłów.

– Błagam cię, Jakubie! Szukajmy dalej! Musimy wreszcie natknąć się na jakąś wskazówkę! Czuję, że jest w tej sprawie coś niejasnego.