Książę zbliżał się w otoczeniu notabli zaklinających go, by powstrzymał swych żołnierzy i dochował obietnic. Można było jednak słyszeć, jak książę krzyczy:

– Nie odstąpię od mego rycerstwa. Wasze miasto jest zdradzieckie i nie mam już do was zaufania!

Potem, kiedy odgłos kopyt jego konia zabrzmiał na deskach mostu zwodzonego, Katarzyna zobaczyła, jak wyciąga wielką szpadę i wskazując mury, na których niczym wyzwanie łopotały chorągwie z herbami korporacji, rzuca:

– Oto Holandia, którą muszę sobie podporządkować! Odpowiedziały mu aklamacje rycerstwa i pikardyjskich łuczników.

Gdy wjeżdżał pod sklepienie, pojawiła się przed nim procesja księży z katedry Saint-Sauveur. Dwa rzędy diakonów w białych habitach otaczały biskupa niosącego kapiący od drogocennych kamieni Święty Sakrament. Biskup pozdrowił księcia i wzniósł do góry swą świętość, zmuszając Filipa do zejścia z konia i uklęknięcia przed Bogiem.

– Nie atakuj tego dobrego miasta, najjaśniejszy panie – prosił biskup. – Jest nieszczęśliwe i cierpi z powodu twego gniewu! Obiecałeś...

– Niczego nie obiecywałem! – krzyknął Filip gniewnie. – Miałem zamiar przejść przez to przeklęte, zbuntowane miasto, a jeśli część mego rycerstwa podąża przede mną, to nie znaczy wcale, że napuściłem nań całą moją armię! Nie wyobrażasz sobie chyba, że miałbym przechadzać się sam po waszych niebezpiecznych ulicach, zdany na łaskę skrytobójczego sztyletu? Tak więc, panie biskupie, wracaj do swej katedry i pozostaw mnie mojej książęcej funkcji!

Książę otoczony rycerzami czekał, aż procesja pójdzie swoją drogą. Wtedy Saint-Remy chwycił mocno rękę Katarzyny.

– Nadeszła odpowiednia chwila! Ruszajmy!

Ciągnąc za sobą młodą kobietę, której ani na krok nie odstępowali młodziankowie, rzucił się do przodu i stanąwszy naprzeciw księcia zerwał swoją sztuczną brodę, czarny kapiszon i pokłonił się władcy.

– Panie, przyszedłem zdać sprawę z mojej misji z tym większym radością, że udało mi się szczęśliwie doprowadzić ją do końca! – Jednocześnie odrzucił do tyłu kapiszon Katarzyny, która również zgięła się w ukłonie. – Popatrz sam, panie!

Ponura twarz Filipa Burgundzkiego pojaśniała.

– Nareszcie cię widzę, sire Złote Runo! Doprawdy, zaczynałem obawiać się, że straciłem mego mistrza fechtunku! I pani też tutaj?... Co za radość widzieć cię znowu i w dobrym zdrowiu...

Schylił się, by pomóc wstać Katarzynie, piorunując ją spojrzeniem.

– Będziesz musiała wyjaśnić mi wiele spraw, moja droga, jak tylko skończymy z tymi ludźmi...

Katarzyna, przypomniawszy sobie o przyrzeczeniu danym pani Beatrycze, złączyła dłonie w błagalnym geście.

– Panie, okaż łaskę Brugii! Wystarczy tak niewiele, by to miasto stało się na powrót najwierniejszym z twoich miast i...

Książę przerwał jednak z niecierpliwością.

– Ani słowa więcej o tym! Jeśli tu jestem, to po części, by cię, pani, uratować, a nie byłbym do tego zmuszony, gdybyś sama nie wlazła w to gniazdo os! W tej sytuacji zostań tutaj i wraz z Saint-Remy i twoimi ludźmi czekaj na mnie. Zawiadomię cię, kiedy miasto będzie moje!

Fechtmistrz bez słowa pociągnął przyjaciółkę w stronę strażników bramy, lecz ona stawiła opór, chcąc widzieć, co będzie działo się dalej. Tymczasem książę zbliżał się wraz ze swymi ludźmi i notablami nie przestającymi wznosić błagalne okrzyki. Książę jednak nie odpowiadał i szedł do przodu z zimnym grymasem na ustach.

– Nie podoba mi się to! – wymamrotał Saint-Remy. – Jest zbyt pewny siebie, a nie ma przy sobie dość ludzi. Czternaście czy piętnaście setek Pikardyjczyków nie wystarczy, by zdobyć stutysięczne miasto! Mam nadzieję, że reszta armii jest tuż tuż!

W istocie, na drodze poruszały się nowe zastępy błyszczące stalą i wielokolorowymi chorągwiami. Lecz nagle przebrani mnisi stracili wszystko z pola widzenia. Otóż z murów runęła ludzka fala z okrzykami zemsty i zanim łucznicy zorientowali się, co się święci, dwadzieścia silnych ramion zaprzęgło się do kołowrotu wielkiej kraty, która runęła w dół z apokaliptycznym skrzypieniem.

– O słodki Jezusie – szepnęła Katarzyna. – Książę został odcięty od swojego wojska!

– Musimy go zawiadomić! – rzucił Walter. – Ty idź, panie Złote Runo.

Ciebie posłucha! Ja z Bérengerem będę czuwać nad panią Katarzyną!

Równocześnie ze wszystkich stron natarły kobiety, mężczyźni i dzieci z kijami, siekierami i nożami. Widząc to Filip rzucił rozkaz swym łucznikom, by zaczęli strzelać. Sam wyciągnął szpadę i rozpłatał mężczyznę, który rzucił się do szyi jego konia. Towarzysząca mu grupa panów i rycerzy cofała się w stronę bramy, nie przestając rozdawać ciosy, lecz ich ciężkie zbroje były raczej przeszkodą w tej sytuacji. Powstało okropne zamieszanie. Nagle jakiś człowiek rzucił się pomiędzy księcia i rozwścieczony tłum.

– Ludzie! Błagam was! Zastanówcie się, co robicie! Toż to wasz władca i nie macie prawa go tknąć! Bóg was ukarze, a zemsta Burgundii dotknie śmiertelnie nasze miasto i zniszczy je na zawsze!

Był to sam Van de Walie. Burmistrz w potarganym odzieniu, na które spływała krew z rozpłatanego ramienia, próbował zapobiec najgorszemu: zabiciu księcia Filipa. Nikt jednak nie chciał go słuchać.

Tymczasem Saint-Remy i Walter opanowali sytuację przy kracie i zamierzali ją podnieść, lecz okazało się to niemożliwe.

– Założyli łańcuch! – krzyknął Walter. – Trzeba roztrzaskać kłódkę. Walił w nią młotkiem z całych sił, że aż poszły skry, lecz kłódka nie puszczała.

Przyciśnięci do kraty wraz z księciem i garstką rycerzy odpierali ludzką nawałnicę. Wreszcie kłódka puściła i po chwili krata poszła w górę, co Pikardyjczycy stojący za murami miasta przywitali okrzykami zwycięstwa. Rzucili się w stronę księcia, chcąc roznieść atakujący tłum na lancach, lecz książę rozkazał:

– Wycofujemy się, mościpanowie! Nie możemy walczyć przeciwko stu tysiącom wariatów!

Po czym chwyciwszy Katarzynę za nadgarstek uniósł ją i posadził za sobą na koniu. Zastęp ruszył przez most zwodzony, lecz książę po kilku krokach zatrzymał konia i odwróciwszy się dał upust swej złości.

– Jeszcze raz zmuszasz mnie, bym stąd odszedł, przeklęte miasto! Ale tym razem nie wybaczę ci tego! Kiedy wrócę... a wrócę niebawem, wiedz, że nie zaznasz ode mnie litości!

I płonąc z gniewu, ruszył pędem w stronę Roeselare, unosząc szlochającą nerwowo Katarzynę, przyciśniętą do jego pleców i oplatającą go rękami w pasie. Do uszu uciekających dobiegały okrzyki zwycięstwa brugijczyków.


Podczas całej jazdy książę nie odezwał się ani słowem, a po przybyciu do zamku Roeselare, w środku nocy, zeskoczył z konia wykończony i ciągnąc za sobą opadającą z sił Katarzynę zamknął się z nią w swoim pokoju, zapowiadając, że zabrania, by mu przeszkadzano, choćby nie wiem jak ważna była sprawa.

Zamknąwszy drzwi, zaczął krążyć tam i z powrotem jak lew w klatce, przeżuwając swój gniew i wstyd. Zziębnięta Katarzyna zbliżywszy się do płonącego kominka słyszała, jak mamrocze coś pozornie bez związku. Nigdy jeszcze nie widziała go w takim stanie i przez chwilę obawiała się, że postradał zmysły.

Wreszcie, kiedy podszedł do kominka i opadł na taboret, ukrywszy twarz w dłoniach, zaryzykowała nieśmiało:

– Panie... Przeżyłeś okropny dzień. Twoja duma cierpi, lecz nie możesz poddawać się rozpaczy! Jesteś wielkim księciem...

Filip zerwał się na równe nogi, jakby opadł go rój os.

– Wielki książę, którego zgraja sklepikarzy i obwiesiów potrafi wygnać z jego dóbr! Wiesz, ile kosztowała mnie ta przegrana? Co najmniej setka jeńców, martwych nie zliczę, a wśród nich jeden z najlepszych moich kapitanów, Jean de Villiers de l’Isle-Adam, rycerz Złotego Runa! A ty mówisz, że jestem wielkim księciem! Gdyby tak było, już jutro wróciłbym na czele potężnej armii i zrównał to wstrętne miasto z ziemią! Lecz potrzebowałbym wielu miesięcy na zebranie wystarczającej liczby rycerstwa, by móc chociaż przystąpić do oblężenia!

Nagle wybuchnął szlochem, płacząc krokodylimi łzami. Katarzyna pomyślała, że należało wyjść, by nie być świadkiem klęski dumnego księcia.

Powoli szloch ustępował i nastała cisza przerywana tylko trzaskaniem ognia w kominku. Po chwili znowu dał się słyszeć ochrypły głos księcia:

– Gdzie jesteś? Podejdź tu do mnie...

– Jestem tu, panie...

– Myślałem, że mnie opuściłaś. Podejdź bliżej! Chodź... Wstał, podbiegł do niej, otoczył ją ramionami i przycisnął do jej szyi mokrą twarz.

– Chcę zapomnieć, musisz mi pomóc, Katarzyno... Pokrywał jej szyję, policzki, twarz szaleńczymi pocałunkami, nie zauważając, że ona wcale mu ich nie oddaje i że w jego ramionach jest zimna i nieczuła.

– Cóż mogę uczynić dla ciebie, panie? Pytanie to ostudziło księcia jak wiadro zimnej wody. Rozluźnił uścisk i spojrzał na nią z osłupieniem.

– Co możesz dla mnie uczynić? Pomóc mi zapomnieć i sama wiesz najlepiej, jak to zrobić! Oddaj mi swe ciało, kochajmy się aż do wyczerpania... Zdejmij z siebie to okropne giezło, rozwiąż włosy. Potrzebuję twego ciała, jego ciepła i słodyczy!

Gorączkowymi palcami rozwiązywał sznurówki jej habitu, sznur w talii, denerwując się, gdy napotkał pod spodem drugie czarne giezło.

– Pomóż mi...

– Nie, panie! Możesz mnie wziąć, lecz nie żądaj, bym ci w tym pomagała. Cofnął się, jakby go spoliczkowała, a na skroniach żyły nabrzmiały mu ze złości. – Nie chcesz być moja? Odmawiasz mi? Moja kochanka mi odmawia?

– Już nie jestem twoją kochanką, Filipie! Przypomnij sobie, że w Lille odbyło się nasze ostateczne pożegnanie...

– Nie trzeba było więc zostawać w moich ziemiach! Trzeba było wrócić do siebie, tak jak zapowiedziałaś! Myślałem, że jesteś daleko, r kiedy mi doniesiono, żeś ty w Brugii i w stanie błogosławionym... że to na dodatek moje dziecko, że trzymają cię jako zakładnika dla uzyskania swoich przeklętych przywilejów...