Staruszkowie pewnie chętnie nim się zajmą i zapewnią mu przyszłość, nie mogła bowiem mimo odrazy skazać na nędzę i śmierć istoty, którą sama wyda na świat...
Następne dni wlokły się w nieskończoność. Katarzyna zmuszała się do jedzenia, by odzyskać nadwątlone siły. Atmosfera wśród trzech więźniów całkowicie odciętych od świata zewnętrznego stawała się coraz bardziej napięta. Nikt ich nie odwiedzał, z wyjątkiem szefów korporacji, którzy przychodzili regularnie co wieczór upewnić się, czy Katarzyna jest w pałacu.
Wreszcie nadszedł wyczekiwany dzień 18 kwietnia. Nieco przed jedenastą Katarzyna, która w ubraniu położyła się na łóżku, wstała usłyszawszy pukanie Waltera do drzwi. Na ciemną sukienkę nałożyła habit, a do paska przypięła sakiewkę z odrobiną pieniędzy i sztylet, po czym dołączyła do chłopców.
Pochód otwierał Walter, który osłaniając płomień świecy dłonią prowadził zbiegów w stronę schodów wiodących na strych, gdzie składowano mąkę, owies dla koni i owoce jesienne. W środku pachniało jabłkami i winogronami.
Walter postawił świecę na podłodze i otworzywszy lukarnę, wyjrzał na zewnątrz.
– Czy widzisz strażników? – szepnął Bérenger.
– Widzę tylko dwóch. Drzewa zasłaniają widok.
– A widzisz barkę?
– Nie...
W tej chwili wybiła jedenasta. W ciemności Walter chwycił Katarzynę za rękę i ścisnął ją.
– Odwagi, pani Katarzyno! To nie potrwa długo. Lecz przede wszystkim nie bój się! Ja pójdę pierwszy, a Bérenger jako ostami. Czy możemy ruszać?
– Możemy. Postaram się nie bać.
Młody człowiek zwinnie prześlizgnął się na zewnątrz. Chwyciwszy się jedną ręką za rzeźbę zdobiącą lukarnę, drugą podał Katarzynie, która wkrótce również znalazła się na stromym dachu. Serce w jej piersi łomotało ze strachu jak oszalałe.
– Nikt nas nie zobaczy – szepnął Walter. – Teraz będziemy przesuwać się do przodu. Nic się nie bój, pani, trzymam cię!
Chwyciwszy ją za zdeformowaną talię, krok po kroku posuwał do przodu, starając się zasłonić przed nią lśniącą w dole taflę kanału.
– Już prawie jesteśmy. Widzę barkę. Bérenger, podaj mi sznur i chustkę!
Walter rozwinął sznur i spuścił go na dół. Po chwili poczuł, że sznur się naprężył.
– Trzyma go! Zaraz będziemy mieć drabinę!
W istocie, trzema pociągnięciami sznura Saint-Remy dawał znak, że można ją podnieść. Po chwili Walter trzymał drabinę, którą należało jeszcze umocować.
Nie było to łatwe. Sam z trudem utrzymując równowagę, musiał podtrzymywać Katarzynę i słyszał tylko szczękanie jej zębów. Sam przez to się denerwował i ręce mu się trzęsły. Wreszcie drabina została solidnie zamocowana i opadła do wody.
– W porządku! – rzucił Walter do Katarzyny. Twój przyjaciel jest na dole, drabina ani drgnie. Teraz pomogę ci zejść.
Żywo owinął ją w pasie sznurem, którego koniec zamotał sobie u pasa, po czym próbował odczepić Katarzynę od ściany, lecz czuł, że ta trzęsie się jak osika i kurczowo trzyma się belki.
– Nie bój się, błagam! Jeśli się poślizgniesz, ja cię przytrzymam. To nie jest tak wysoko. Trochę odwagi! Pamiętaj, że jeśli nie uciekniemy, będziemy wszyscy zgubieni.
Lecz ona tak się bała, że nie była w stanie myśleć. Zacisnąwszy oczy nie widziała niczego, lecz wyobraźnia podpowiadała jej dokładnie, co im grozi. Wypuściła gzyms i zrobiła jeden krok podtrzymywana przez Waltera.
– Tak, dobrze... powoli... Teraz zegnij kolano, aż dotkniesz pierwszego szczebla... Powoli... Trzymam cię.
Z duszą na ramieniu starała się usłuchać, lecz w tej chwili gwałtowny podmuch wiatru zakołysał drabiną... Katarzyna pomyślała, że spada. Pod stopami czuła próżnię. Starając się uczepić, uczyniła fałszywy ruch, z przeraźliwym jękiem wypuściła wszystko i runęła w dół pociągając za sobą Waltera.
Zderzenie z taflą wody było tak bolesne, że straciła przytomność.
Rozdział jedenasty
ZIELONE ŚWIĄTKI
Nieoczekiwane nurkowanie na szczęście nie uczyniło Walerowi szkody. Zebrawszy siły dopłynął do barki, ciągnąc za sobą bezwładne ciało Katarzyny. W trójkę, gdyż Bérenger pokonał drabinę w trzech susach, wyciągnęli kobietę z wody. Straciła przytomność, lecz oddychała.
– Na Boga! Nie uwierzyłbym, że ją uratujemy w tej ciemności – nie mógł nadziwić się paź. – Gdybyś nie wpadł na pomysł, żeby ją do siebie przywiązać, na próżno byśmy jej szukali. Co się właściwie stało?
– Nie wiem dokładnie – odparł Walter. – Była przerażona. Szkoda, że nie wziąłem jej na barana, lecz na to nie było miejsca na gzymsie.
– Najważniejsze, że jesteście w komplecie! – przerwał oczekujący w barce Saint-Remy. – A teraz musimy znikać!
Saint-Remy z Walterem chwycili za wiosła, a Bérenger usiadł z tyłu i podtrzymywał głowę swej pani. Barka sunęła bezszelestnie po ciemnej tafli wody. Wkrótce nad brzegiem kanału wyrosła czarna sylwetka klasztoru augustynów z majaczącą u podstawy wnęką, gdzie Saint-Remy przycumował łódź. W głębi wyłaniały się schody, których ostatnie stopnie ginęły w wodzie. Jak na zawołanie po stopniach zbiegł człowiek, oświetlając sobie drogę łuczywem.
– Nareszcie! – westchnął z ulgą. – Za chwilę zabrzmi jutrznia i zaroi się od braci.
Był to przeor augustynów, o czym świadczył piękny złoty krzyż wysadzany szafirami widniejący na jego piersi. Jego ciemne oczy błyszczały ogniem mistycznym, a głęboki głos należał do tych, który jest w stanie porwać tłumy.
– Pani de Montsalvy miała wypadek, ojcze Cyprianie, spadła z dachu do kanału. Straciła przytomność. Jeśli nie chcesz, by twoi mnisi dowiedzieli się, że jest tu kobieta, trzeba umieścić ją w miejscu odosobnionym, gdzie można by ją wyleczyć, gdyż obawiam się...
Saint-Remy nie dokończył. Walter, który podniósł Katarzynę z barki, miał na rękach krew. Ruch musiał spotęgować cierpienie kobiety, gdyż zaczęła jęczeć. – O Boże! Ona jest ranna! – szepnął przeor.
– Ranna nie jest – odparł Walter – lecz prawdopodobnie poroniła... Słysząc te słowa przeor zesztywniał.
– Jesteś tego pewien?
Prawie całkowicie... Krew i boleści nie mogą mylić. A wszystkiemu winien upadek z drabiny. Gdzie mogę ją zanieść, wielebny ojcze?
– zapytał i nie czekając na odpowiedź zaczął wspinać się po schodach, lecz przeor zatrzymał go w pół drogi.
– Jest niemożliwością, by dama ta tutaj pozostała – rzekł łagodnie, lecz zdecydowanie. – Klasztor nie jest zbyt wielki i mury nie zdołają zagłuszyć jej krzyków.
Saint-Remy i chłopcy spojrzeli po sobie z rozpaczą.
– Sądzę jednak, że jest pewne rozwiązanie – ciągnął przeor.
– Mam na myśli zakon tercjarek. To jedyne zgromadzenie kobiet, gdzie ta biedaczka znajdzie przyjęcie i opiekę. Tercjarki doskonale zajmują się chorymi.
– I sądzisz, że otworzą nam drzwi w środku nocy, kiedy my bardziej wyglądamy na zbirów niż uczciwych ludzi. To w większości szlachetne damy pochodzące z bogatych rodów.
– Nie obawiajcie się! Otworzą, jeśli pójdę z wami. Jednak pośpieszmy się, gdyż muszę wrócić na jutrznię. A ci młodzi ludzie wrócą z nami, gdyż tercjarki nie przyjmą ich pod swój dach.
– Nie chcemy opuścić naszej pani ani zostawić jej w obcych rękach – zaperzył się Bérenger jak młody kogut.
– Nie będzie opuszczona i będzie żyła. Jeśli nie przystaniecie na moją propozycję, ona umrze: wybierajcie, a chyżo!
Zamiast odpowiedzi Walter zaniósł Katarzynę do barki i położył jej głowę na swych kolanach. Przeor zatknął łuczywo w żelaznej obręczy nad schodami, po czym wraz z Saint-Remy i Bérengerem zajął miejsce w łodzi i eskapada ruszyła na południe.
Zakon Winorośli założony dwa wieki temu przez hrabinę Flandrii, Joannę z Konstantynopola, był obszernym majątkiem otoczonym potężnym murem, zza którego sterczały korony wysokich drzew. Zamykał się w nich kościół pod wezwaniem Świętej Elżbiety, przytułek i rzędy bielonych domków ciągnących się wzdłuż wielkiego pola obsadzonego drzewami i kwiatami. Każda z sióstr miała swój domek i chociaż nie składały ślubów, wszystkie były posłuszne przełożonej nazywanej Grande Dame. Po dwóch latach nowicjatu tercjarka dostawała mały domek i oddawała się regule ubóstwa, modlitwy i pracy. We Flandrii wiele wdów i dziewcząt, które nie mogły znaleźć męża, wybierały właśnie ten zakon zamiast zwykłego klasztoru, gdyż w każdej chwili można było go opuścić.
Barka zatrzymała się pod mostem, naprzeciw bramy do klasztoru. Przeor augustynów sam wyszedł na brzeg i pociągnął za sznur dzwonu...
Wkrótce powrócił w towarzystwie dwóch kobiet w czarnych habitach i białych kornetach niosących nosze. Ułożono na nich jęczącą Katarzynę, lecz gdy Walter i Bérenger chcieli podnieść je z ziemi, jedna z nich zaprotestowała:
– My same zajmiemy się chorą. Wy musicie odejść, lecz obiecujemy, że doniesiemy wam o stanie jej zdrowia.
– Niech Bóg cię błogosławi, dame Beatrycze – odparł ojciec Cyprian – i niech was ochrania.
– Jesteśmy biedne i zarabiamy na chleb jak najskromniejszy robotnik w mieście. Żaden z nieprzyjaciół tej kobiety nie ośmieli się przekroczyć naszego progu. Życzę wam dobrej nocy, bracia!
Drewniana brama zamknęła się za Katarzyną. Po raz pierwszy od wielu miesięcy Walter i Bérenger zostali oddzieleni od swej pani i znaleźli się za bramą, której nie wolno im było przekroczyć. Choć jednemu i drugiemu łza zakręciła się w oku, skoczyli do barki i ruszyli z powrotem do klasztoru augustynów.
Katarzyna nie miała pojęcia, co się z nią działo, od kiedy wyciągnięto ją z wody. Cień świadomości, jaki powrócił na chwilę, szybko zatonął w morzu cierpienia, które zawładnęło jej ciałem na wiele dni.
Upadek nadwerężył wszystkie jej mięśnie, a każdy skurcz wywołany poronieniem palił jak rozgrzane do czerwoności żelazo. Jej rozdarty brzuch był jednym ostrym, promieniującym bez końca bólem. Była samym cierpieniem, rozdartą sosną. Kat ze swoją siekierą wydałby się jej chyba aniołem wyzwolenia. Czasem, jak przez mgłę, dostrzegała czarno-białą postać poruszającą się w polu widzenia. Czuła wtedy na twarzy coś chłodnego, coś, co usuwało na chwilę palące łzy, pachniało ziołami i oddalało zapach krwi. Od czasu do czasu, kiedy ból na moment dawał za wygraną, zapadała w sen jak zwierzę. Lecz te chwile wytchnienia nie trwały długo, przepędzane przez kły dzikiego potwora rozrywające jej wnętrzności...
"Katarzyna Tom 7" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 7". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 7" друзьям в соцсетях.