W obawie, iż naprawdę targnie się na swe życie, Katarzyna rozkazała; – Zrób, co ci każe, Jakubie! Zostaw nas samych!
– Oszalałaś, Katarzyno? Chcesz przez to powiedzieć, że ustąpisz?...
– Co zrobię, to tylko moja sprawa, przyjacielu. Zostaw nas na chwilę, lecz nie odchodź daleko. Zresztą strażnicy zdziwiliby się.
Jakub zesztywniał z oburzenia, lecz czując się pokonany posłusznie wyszedł z komnaty. Kiedy drzwi się zamknęły, Katarzyna podeszła do króla i spokojnie odebrała mu broń, nie napotykając najmniejszego oporu. Położyła ją na stole, po czym odwróciwszy się w stronę króla, utkwiła weń spojrzenie swych fiołkowych oczu i zaczęła odpinać żupan, zdjęła go i rzuciła na taboret. Lecz zanim rozchyliła szeroką, białą koszulę zatkniętą w zielonych getrach, skierowała do René uśmiech wyzwania i pogardy.
– Czy mam kontynuować, sire?... – spytała zimno. – Rozkazałeś, jak mi się zdaje, bym się rozebrała... zupełnie jakbym była swawolną dziewką, którą ci przyprowadzono dla uciechy, a nie posłanniczką twej matki!
René patrząc na nią przekrwionymi oczami, wytarł drżącą ręką spocone czoło, po czym odwrócił się z takim wysiłkiem, jakby ten prosty ruch był ponad jego siły.
– Przebacz mi, pani... Zapomniałem, kim jesteś... To była chwila szaleństwa... Lecz dlaczego jesteś żywą pokusą? Dlaczego moja matka nie przysłała tu najszpetniejszej ze swych dwórek, lecz samą Wenus? Zna mnie przecież! Wie, że nie potrafię się oprzeć ładnej twarzy, zgrabnemu ciału... i że więzienie tylko wzmocniło moje pożądanie!
– Wysłała mnie, bo ma do mnie zaufanie, bo...
Nagle pewna myśl przyszła jej do głowy. Czy wysyłając ją do syna, królowa Yolanda po cichu nie liczyła, że dostarczy więźniowi chwilowego zapomnienia?
Na palcach podeszła do króla. Po policzkach spływały mu łzy. Położyła na jego ramieniu swą delikatną dłoń, na której jak oko czarownicy lśnił szmaragd.
– To ja powinnam prosić cię o przebaczenie, sire! Pańska matka wiedziała doskonale, co czyni. Jeśli taka jest twoja wola, nie będę się opierać...
Poczuła, że król zadrżał. W jednej chwili chwycił ją za ramiona i przyglądał się długo szczupłej sylwetce, krągłym biodrom uwydatnionym przez obcisłe getry, długim i smukłym nogom oraz aureoli złocistych włosów spływających na biel koszuli.
– Jesteś równie dobra co piękna, moja droga... lecz w moich oczach zdobyłaś teraz cenę zbyt wysoką, bym mógł skorzystać z twego przyzwolenia. Nie, nie zaprzeczam, że pewnego dnia poproszę cię o miłość... Od tej pory będę żył oczekiwaniem na tę chwilę, kiedy zgodzisz się do mnie przyjść, lecz z własnej woli, a nie powodowana odruchem litości. Być może troszkę mnie pokochasz...
Delikatnie pocałował ją w czoło, sięgnął po zdjęty żupan i podał go jej, sam zaś oparłszy się o komin, obserwował, jak spina włosy i chowa je pod kapeluszem. Następnie podał jej płaszcz, lecz przed zarzuceniem go na ramiona Katarzyny ujął jej dłoń i złożył pocałunek w jej wnętrzu.
– Oto i mamy znowu młodego pana de Mailleta – westchnął. – Sądzę, że możemy wezwać twego dzielnego kuzyna, Jakuba.
Kapitan musiał stać w pobliżu, gdyż na sam dźwięk swego imienia wyskoczył zza drzwi jak diabeł z pudełka. Wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca. Nieomalże wypchnął Katarzynę z komnaty, zaledwie zostawiwszy chwilę czasu na pożegnanie z królem, i rzucił ją na schody. Widać było, że spieszno mu odejść jak najdalej z tego miejsca, by postawić pytanie, które cisnęło mu się na usta.
– Co się stało? – spytał za pierwszym zakrętem, przytrzymując ją za połę płaszcza.
– Ależ nic, zupełnie nic, przyjacielu...
– Chyba nie... Wzruszyła ramionami.
– W dziesięć minut? Brak ci galanterii, drogi kapitanie! W każdym razie mam nadzieję, że wyleczyłeś się ze swych głupich pomysłów zbyt solidnego strażnika!
– Co masz, pani, na myśli?
– Że powinieneś od czasu do czasu przyprowadzić więźniowi jakąś ładną służącą, dość świeżą... i dość głupią... choćby po to, by posprzątała w tej norze, w której ośmielasz się więzić króla! Życzę ci przyjemnych snów, drogi kuzynie...
Ale, byłabym zapomniała: czy mogę dać ci jeszcze dwie rady?
– Dlaczego nie, słucham.
– Po pierwsze, postaraj się znaleźć małe szczenię podobne do biednego Ravauda... po drugie, każ próbować wszystkiego, co podajesz swemu więźniowi!
– Uważasz, że sam bym o tym nie pomyślał? – rozgniewał się Roussay. – Doprawdy, masz mnie za kretyna... kuzynie!
Katarzyna wybuchnęła śmiechem, wskoczyła na konia, którego przyprowadził jej służący, i spiąwszy go ostrogami, ruszyła galopem opuszczając pałac książąt burgundzkich, by zanurzyć się w plątaninę opustoszałych, ciemnych uliczek Dijon.
Po powrocie do pałacu Morelów zastała długo oczekiwanego Waltera. Najwyraźniej śmiertelnie znużony, siedział w towarzystwie Bérengera w kuchni i jadł pieczone kasztany, popijając słodkim winem.
– Dzięki Bogu wróciłeś! – krzyknęła Katarzyna z westchnieniem ulgi. – Gdzie się podziewałeś? Co ci się znowu przytrafiło? Nie znasz Dijon i pomimo to zaraz po przyjeździe...
– Może i nie znam Dijon, lecz... znam człowieka, którego śledziłem: to jeden z ludzi Paniczyka i chodziłem za nim przez cały dzień; muszę przyznać, że nabiegałem się nieźle. Lecz, pani Katarzyno, czy i tobie nie przydarzyła się jakaś przygoda? Sądząc po przebraniu, nie wracasz z balu?
Wzruszywszy ramionami zdjęła rękawiczki i zbliżyła się do kominka, by ogrzać nad płomieniami zmarznięte ręce. Czuła się zmęczona, lecz umysł miała jasny.
– Udało mi się... widzieć z królem... Na szczęście! Bo ja także spotkałam człowieka Paniczyka w wieży Nowej, i to podczas akcji; dziś wieczorem usiłował otruć René Andegaweńskiego!
Walter przestał na chwilę mieszać kasztany na patelni z wywierconymi otworami i uniósł brwi.
– W więzieniu?
– Właśnie! Podając mu zatrute wino. Dodam tylko, że gdybym go w porę nie rozpoznała, zginąłby nie tylko król, lecz ja również i takoż kapitan de Roussay. Śmierć szybka, chwalebna, ale i ostateczna! Po spełnieniu zadania człowiek ten zniknął nie czekając na skutek i pomimo wysiłków nie udało się go odnaleźć... Nie wiem, co tak cię rozbawiło, Walterze, w tej historii – dodała widząc szeroki uśmiech na twarzy swego giermka nie przestającego obierać gorące kasztany, których zapach roznosił się po pomieszczeniu.
– Okazuje się, że diabeł często sknoci robotę, gdy w sprawę wmiesza się niebo. Jak wyglądał ten człowiek?
– Twarz jasna, płaska... niczego szczególnego, rudawe włosy. Pierwszy raz widziałam go w kościółku w Montribourgu, w miasteczku zniszczonym przez Rzeźników. Robił spis łupów zdobytych podczas rozboju i zdaje mi się, że nazywano go Rektorem. Może go sobie przypominasz?
– Przypominam doskonale i to właśnie jego śledziłem przez cały dzionek, a pod wieczór czekałem nań przed bocznymi drzwiami z podworca pałacu i...
– Wiesz, gdzie się udał! – krzyknęła Katarzyna. – Ależ to byłoby zbyt piękne!
– Dlaczego? Usiądź, pani, wygodnie, weź kilka kasztanów i kubek wina, gdyż wyglądasz na wielce zmęczoną, i posłuchaj.
Walter opowiedział, jak po długim oczekiwaniu zobaczył człowieka opuszczającego pałac i w wielkim pośpiechu przemierzającego miasto na północ drogą, którą wydawało się, że zna na pamięć. Dotarłszy do murów, rzucił strażnikowi hasło i został wypuszczony za miasto. Niewiele się namyślając, Walter ruszył za nim i powtórzywszy usłyszane hasło, którym było słowo „Vergy”, również został wypuszczony za mury. Na szczęście noc była jasna i mógł dojrzeć, jak Rektor kieruje kroki w stronę budynków, nad którymi górowała wieża kaplicy wznoszącej się na uboczu w pobliskim zagajniku.
– Zobaczyłem, jak wchodzi do środka, więc wróciłem z powrotem zapamiętawszy drogę. Nie wiem, jak się nazywa to przedmieście, lecz zabudowania wyglądały mi na klasztor, a przy drodze, naprzeciw bramy, zauważyłem wielki, kamienny krzyż.
– Czy na swej drodze napotkałeś strumień? – spytała Katarzyna z ponurą miną.
– Tak, w rzeczy samej... Lecz dlaczego tak nagle pobladłaś?
– To nie klasztor... To Maladiere... inaczej przytułek dla trędowatych. Jeżeli to tam Jacquott de la Mer ukrywa swoich gości, wybrał najlepsze miejsce, gdyż żołnierze nie zechcą tam wejść. A Paniczyk musiał sowicie opłacić swych ludzi, żeby zgodzili się na taką kryjówkę...
Katarzynie stanęły jak żywe okropne wspomnienia* [*Patrz „Piękna Katarzyna”.]. By je odepchnąć, chwyciła kubek wina, który Walter postawił na obramowaniu kominka, i wychyliła jednym tchem. Wino popłynęło jak płomień, pozwalając odsunąć precz ponure cienie przeszłości. Przesunęła dłonią po czole, które wydało się jej dziwnie zimne, i spojrzała na chłopców: Walter utkwił wzrok w płomieniach, a Bérenger splótł ramiona wokół swych chudych kolan...
– Przygotujcie się do wyprawy na Rektora! Ruszymy pod osłoną nocy...
– Lepiej zaskoczyć złoczyńcę za dnia; w nocy mógłby się prześlizgnąć, przeskoczyć przez mur, przeczołgać się w trawie i zniknąć nam z oczu. W dzień nikt nam nie umknie. Na dodatek zbrojny zastęp w nocy narobiłby hałasu. A teraz udamy się do twojego przyjaciela, kapitana, omówić...
Katarzyna ze zniechęceniem wzruszyła ramionami.
– To na nic się zda... Najdzielniejsi żołnierze tracą odwagę na samą wzmiankę o Maladiere. To przeklęte miejsce, siedlisko zła. Żeby tylko wystarczyło je otoczyć, by wykurzyć złoczyńców, lecz tam należałoby wejść do środka...
– Przecież zbiegowie czy ludzie Paniczyka nie boją się wejść do środka, dlaczego więc twój kapitan miałby mniej odwagi niż oni? Może uda mu się przekonać kilku rycerzy. W każdym razie ja idę!
– I ja także – zawtórował nieśmiało Bérenger, próbując pokonać własny strach.
"Katarzyna Tom 7" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 7". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 7" друзьям в соцсетях.