– Ale to zbyt ryzykowne. A zresztą nie wszyscy kuchcikowie mają dostęp do przygotowywanych dań.
– To z pewnością łatwiejsze, niż ci się zdaje. Czy każesz kosztować dań podawanych królowi?
– N... ie... Nie wydawało mi się to konieczne. Są tu sami wierni słudzy księcia... przynajmniej tak zawsze sądziłem... Poza tym wszystkie przyrządzane dania są bardzo proste... bardzo!
– Nawet gdyby dostawał suchy chleb i wodę, łatwo mu zaszkodzić. A zresztą... oprócz trucizny są i inne sposoby. Ty, Jakubie, pewnie nie znasz Paniczyka?
– Tylko ze słyszenia i to mi zupełnie wystarczy.
– Wystaw sobie, że rzeczywistość przekracza opinię o nim: to wcielony diabeł. Chciałabym wiedzieć, co też by się stało z kapitanem Jakubem de Roussayem, gdyby przedwczesna śmierć zabrała jego cennego więźnia? Jak sądzisz, co zrobiłby książę Filip?
Roussay poczerwieniał na samą myśl.
– Zostałoby mi tylko jedno: polecić swą duszę Bogu i przebić się szpadą, by uniknąć hańby publicznej egzekucji.
– W takim razie zrób co trzeba, by uniknąć takiego losu. Ja cię uprzedzałam. To chyba dostateczny dowód przyjaźni z mojej strony... a czy ty w zamian mógłbyś dać mi dowód swojej?
– Na przykład pozwolić ci na widzenie się z więźniem? – odparł Jakub tracąc rezon.
– Zawsze byłeś aniołem, mój przyjacielu! – rzuciła Katarzyna przymilnie.
Na takie dictum kapitan nagle zerwał się z ławy, chwycił ją w ramiona i zanim mogła uczynić choćby jeden ruch, wycisnął na jej ustach gwałtowny pocałunek.
– To raczej ty, pani, jesteś aniołem... no chyba, żebyś była diabłem! Tak czy inaczej uwielbiam cię!
Katarzyna powstrzymała grymas obrzydzenia. Kontakt z Jakubem nie był miły z powodu jego oddechu zalatującego winem, lecz nie odepchnęła go.
– Nawet jeśli jestem diabłem?
– Zwłaszcza jeśli nim jesteś, bo wtedy piekło wyda mi się bardziej pociągające od nieba. Dla ciebie poszedłbym jeszcze dalej i głębiej. Zresztą sama o tym wiesz od wielu lat, czyż nie? Nigdy niczego nie zazdrościłem księciu, ani jego ziem, ani skarbów, lecz ciebie, tylko ciebie! Szaleńczo i beznadziejnie... przez jedną noc miłości...
Katarzyna zdecydowanie wydobyła się z ramion kapitana, które coraz mocniej zamykały się nad nią.
– Jakubie! Sądzę, że za daleko odszedłeś od naszego tematu! Od dawna nie masz czego zazdrościć księciu, a ja zamierzam pozostać wierną żoną. Wróćmy więc do naszego więźnia.
Westchnienie Jakuba pełne zawodu mogłoby obalić mury.
– To prawda. Czy chcesz pani, bym poszedł się upewnić, czy jeszcze żyje?
– Nie. Wolałabym sama się o tym przekonać, – To niemożliwe... a przynajmniej nie o tej porze i nie w tym stroju... Czy masz możliwość zdobycia męskiego ubrania... i konia?
– Mam konia, a ubranie zdobędę bez kłopotu.
– Doskonale! A więc idź do siebie i wróć tutaj zaraz po zgaszeniu świateł, tak jakbyś dopiero co przeszła przez bramę przed zamknięciem. Powiedz strażnikom, że nazywasz się Alain de Maillet, jesteś moim kuzynem, że musisz pilnie ze mną mówić. Ja będę u króla, gdyż... czasem ucinam z nim partyjkę szachów, by go rozerwać – dodał zawstydzony. – Każę cię przyprowadzić do siebie.
Szczera, młodzieńcza radość kazała Katarzynie rzucić się na szyję Jakubowi i ucałować go z całych sił w oba policzki.
– Jesteś najwspanialszym człowiekiem na świecie, Jakubie! Nie obawiaj się! Odegram swą rolę nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń.
– Nie wątpię w to... nie wątpię... Ach! Byłbym zapomniał: ten strój... czy mógłby być... elegancki? Nasz ród nie wypadł sroce spod ogona!
Katarzyna wybuchnęła śmiechem i stanąwszy przed zwierciadłem poprawiła fałdy sukni oraz nieco poturbowany od tych wszystkich całunków czepek. Spostrzegła wlepiony w swą szyję i ramiona płonący wzrok kapitana.
– Jak ty to robisz, że jesteś ciągle taka piękna? – wyszeptał z zachwytem. – Kiedy stąd wyjdziesz, zabierzesz ze sobą całe światło.
– Ależ, Jakubie! Jesteśmy zbyt starymi przyjaciółmi na faszerowanie się madrygałami. A do tego, skoroś taki szczęśliwy, że mnie widzisz, dlaczego nie było cię u pani Simony, jak obiecałeś? Czyżbyś był zajęty?
Zaległa cisza, jakby to proste pytanie krępowało kapitana. Wreszcie zebrawszy się w sobie, rzucił gwałtownie:
– Tak... nie! Byłem zażenowany! Wściekły na siebie i moich ludzi!
– A dlaczegoż to, na Boga?
– Dlatego... że... Ach, muszę ci to w końcu wyznać: tego draba Filiberta wrzuciliśmy do lochu... lecz jego kobieta, Amandyna... czmychnęła na mieście. Nie udało się nam jej odszukać... i obawiałem się, że cię to rozgniewa.
Katarzyna zmarszczyła brwi. Wiadomość ta nie sprawiła jej przyjemności. Niemiło było się dowiedzieć, że ta, która skazała dobrego wuja Mateusza na powolną i straszliwą śmierć, przebywa bezkarnie na wolności. Za bardzo jednak potrzebowała Jakuba, by okazywać mu swe niezadowolenie. Starając się więc zapomnieć, że ucieczka Amandyny dodawała jej jednego wroga więcej w mieście, wzruszyła ramionami z wymuszoną obojętnością.
– Macie brata, a to już coś. To pozwoli wam odnaleźć siostrę. Zresztą nie jest już groźna dla mego wuja. Jeśli nie wyleczył się z uczucia po tym, co mu zgotowała, to należy wątpić w mądrość mężczyzn.
– Żaden mężczyzna nie jest rozsądny, gdy chodzi o kobietę, której pożąda – odparł Jakub tonem tak ponurym, że Katarzyna, w obawie, by znowu nie zebrało mu się na amory, udała, że nie słyszy, i skierowała się do schodów, a za nią podążył nie przestający wzdychać kapitan.
Rozdział czwarty
...I KRÓLEWSKIE ŁZY
Wieża nie była zbyt wysoka, jednak schody wydawały się nie mieć końca. Łuczywo niesione przez człowieka idącego przodem źle się paliło i wydzielało więcej dymu niż światła. Toteż młoda kobieta musiała pilnie uważać, by nie potknąć się na krzywych stopniach, kiedy w skąpym blasku ukazywał się kolejny zakręt.
Zapadła spokojna, jesienna noc, zimna i wilgotna, i to się czuło w wieży. Toteż Katarzyna błogosławiła swoje ciepłe odzienie i gruby płaszcz do jazdy konnej.
Zdobycie tego ubrania nie było rzeczą trudną; udawszy się wraz z Bérengerem do krawca kazała ubrać go w sposób odpowiedni, a ponieważ paź bardzo wyrósł, zakupione rzeczy wyśmienicie pasowały na nią; opończa i getry w zielonym kolorze straży książęcej, do tego czarny płaszcz i zielony kapelusz. W takim przebraniu bez trudu wzięto ją za młodego Alaina de Mailleta, kuzyna burgońskiego kapitana.
Poza odgłosem kroków kobiety i jej przewodnika w wieży panowała grobowa cisza, potęgująca niepokój Katarzyny o Waltera, który do tej pory nie wrócił do pałacu Morelów. Zbyt dobrze znała podziemia Dijon, by nie wiedzieć, że w środku dnia mógł w nich równie łatwo zginąć człowiek nie zostawiwszy najmniejszych śladów, jak na paryskich Dziedzińcach Cudów...
Przewodnik zatrzymał się wreszcie przed olbrzymimi drzwiami zamkniętymi na potężne żelazne sztaby i olbrzymie zamki, przy których siedząc na stołkach czuwali żołnierze oparłszy swe błyszczące lance o mury. Rzucił jakieś słowo przez zakratowanego judasza w drzwiach, po czym prawie natychmiast drzwi się otworzyły, ukazując dość obszerną komnatę o oknach zabezpieczonych tak grubymi kratami, że z ledwością przepuszczały światło.
Umeblowanie w niej było skromne: proste łóżko pokryte szarą serżą, szeroki stół, dwie ławy i kufer bez ozdób. Żadnych dywanów czy tapet. Jedyną ozdobą był wąski, podobny do lejka kominek, na którym płonęło kilka polan, a jedynym zbytkiem szachownica leżąca na stole pomiędzy dwoma postaciami siedzącymi na ławach. Przed kominkiem spał pies z długą sierścią zwinięty w kłębek.
Silny głos de Roussaya powitał Katarzynę.
– Co za niespodzianka, kuzynie! Kiedym się dowiedział o twoim przyjeździe, nie chciałem wprost uwierzyć własnym uszom! Przebyłeś taki szmat drogi z twojego Poitou!
Jednocześnie kapitan zerwał się z ławy i walił przybyłego po plecach, że ten aż się zakrztusił.
– Przybywam w ważnych sprawach rodzinnych, drogi kuzynie – i mam bardzo mało czasu – odparła Katarzyna zniżając głos i nie mogąc oderwać oczu od osoby pochylonej nad stołem i całkowicie pochłoniętej uczonymi kombinacjami gry w szachy.
Wiedziała, że król ma dwadzieścia siedem lat, lecz w rzeczywistości nie wyglądał na nie, choć był silnej budowy, a nawet nieco przysadzisty. Może powodował to kolor jego jasnych jak u dziecka włosów, może świeża cera, może porcelanowy błękit lekko wypukłych oczu.
Poza naturalną elegancją w jego wyglądzie nie było nic, co zdradzałoby królewskie pochodzenie: ubiór jego był zaniedbany, a broda długa. René Andegaweński nie zwrócił najmniejszej uwagi na gościa, bez wątpienia urażony w swej godności królewskiej tupetem jakiegoś tam Jakuba de Roussaya ośmielającego się przyjmować własną rodzinę w jego celi.
Aby przyciągnąć jego uwagę, Katarzyna dodała z naciskiem:
– Proszę usilnie o wybaczenie za moje nalegania, by cię zobaczyć, gdyż obawiam się, że jestem tu intruzem. Lecz, drogi kuzynie... czy nie mogłeś przyjąć mnie gdzie indziej?
– Właśnie rozpoczęliśmy z jego królewską mością partię, którą nieprzyjemnie byłoby przerywać. Zresztą chyba nie wątpisz, drogi Alainie, że poprosiłem króla o pozwolenie. Sire – dodał zwracając się bezpośrednio do więźnia – czy Jego Wysokość pozwoli, że przedstawię mu mego młodego kuzyna, Alaina de Mailleta, który przybywa prosto ze swej prowincji, jak już miałem zaszczyt poinformować?
René Andegaweński uniósł znad szachownicy zimne i obojętne spojrzenie.
– Nie przejmujcie się mną, panowie... zapomnijcie o mej obecności. Ja tu zastanowię się nad naszą partyjką, a wy rozmawiajcie spokojnie siedząc na kufrze na przykład. Dzięki temu – dodał z królewską wyższością – nie będziemy sobie nawzajem przeszkadzać!
"Katarzyna Tom 7" отзывы
Отзывы читателей о книге "Katarzyna Tom 7". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Katarzyna Tom 7" друзьям в соцсетях.