Nie wiedziała, czemu tak ją to zdziwiło. Przecież ten sam mężczyzna nalegał na małżeństwo z kobietą, której nienawidził, tylko dlatego, żeby dziecko urodziło się z legalnego związku. Pod pozorami macho krył się człowiek o staroświeckich zasadach i wartościach. Według jego kodeksu honorowego mężczyzna bez pracy nie zasługuje na szacunek.

– Cal, jest tyle rzeczy, które mógłbyś robić. Na przykład zostać trenerem.

– Byłbym okropny. Nie wiadomo, czy zauważyłaś, ale nie toleruję głupoty. Gdybym wydał polecenie i nie posłuchaliby mnie, nie miałbym cierpliwości powtarzać, a tak nie tworzy się dobrej drużyny.

– A Kevin? Twierdzi, że bardzo wiele się od ciebie nauczył.

– Bo łapie za pierwszym razem.

– Doskonale wypadasz w telewizji. Może dziennikarstwo? Sprawozdania sportowe?

– Nie pociąga mnie to. Raz na jakiś czas chętnie, ale nie na stałe. To nie dla mnie.

– Studiowałeś biologię. Może coś w tym kierunku?

– Skończyłem przed piętnastu laty. Niewiele pamiętam.

– Masz doświadczenie w interesach, może założysz własną firmę?

– Interesy mnie nudzą, tak było i będzie. – Zerknął na nią, ale nie popatrzył w oczy. – Pomyślałem sobie, że może mógłbym popracować nad golfem. Za kilka lat miałbym szanse zakwalifikować się do ligi zawodowej.

– Myślałam, że grasz kiepsko.

– Nie kiepsko – najeżył się. – Nieźle. – Westchnął. – Zapomnij o tym. To głupi pomysł.

– Coś wymyślisz.

– Żebyś wiedziała. Więc jeśli to cię powstrzymuje, możesz odetchnąć z ulgą. Nie mam zamiaru leniuchować do końca życia, nie przyniósłbym ci takiego wstydu.

– Chyba raczej sobie. – Ciekawe, od jak dawna go to gryzie? – Twoja przyszła praca nie jest naszym problem, Cal. Nadal nie rozumiesz. Nie pozwolę, żebyś po raz drugi odrzucił moją miłość. To zbyt bolesne.

Skrzywił się.

– Nawet nie wiesz, jak tego żałuję. Wpadłem w panikę. Niektórzy dorastają wolniej niż inni. – Przykrył jej dłoń swoją. – Jesteś dla mnie najważniejsza na świecie. Wiem, nie wierzysz mi, ale zaraz ci to udowodnię.

Puścił ją, skręcił na parking i zatrzymał blazera przed sklepem z artykułami gospodarstwa domowego. Zaklął pod nosem.

– Już zamknięte. Nie pomyślałem o tym.

– Przywiozłeś mnie do sklepu z artykułami żelaznymi, żeby mi udowodnić, że mnie kochasz?

– Obiecuję, że wkrótce wybierzemy się na tańce. Rock, nie country. -Wysiadł, obszedł wóz dookoła, przytrzymał jej drzwiczki. – Chodź.

Zaskoczona, poszła za nim wąską alejką koło apteki. Stanęli przed tylnym drzwiami sklepu, ale były zamknięte. I nagle Cal je wyłamał. Alarm zawył przeraźliwie. -Cal! Zwariowałeś?

– Chyba tak. – Złapał ją za rękę i wciągnął do środka. Co on wyrabia?

Trzymał jej nadgarstek w żelaznym uchwycie, prowadząc przez ciemny sklep. Minęli leżaki i dział oświetleniowy. Zmierzali do działu farb. Alarm wył coraz głośniej.

– Policja zaraz tu będzie! -jęknęła Jane.

– Nie martw się policją, Odeil Hatcher to mój stary kumpel. Martw się tapetą do kuchni.

– Tapetą? Przywiozłeś mnie tu, żebym wybrała tapetę? Spojrzał na nią, jakby była opóźniona w rozwoju.

– A niby jak inaczej miałbym ci udowodnić, że cię kocham? -Ale…

– O, proszę bardzo. – Posadził ją delikatnie na niskim stołeczku i podszedł do półki, na której piętrzyły się dziesiątki albumów z próbkami tapet. – Jezu, nie wiedziałem, że to takie skomplikowane. – Czytał napisy na grzbietach: – Zmywalne, papierowe, baranek, łazienka, jadalnia. Baranek? Co to jest? Nie mają czegoś z… boja wiem, z końmi na przykład? Widzisz gdzieś konie?

– Konie?

Po raz pierwszy kącik jego ust drgnął w uśmiechu, jakby dotarła do niego absurdalność tej sytuacji.

– Mogłabyś mi pomóc, a nie tylko po mnie powtarzać.

Do jękliwego alarmu dołączyła syrena policyjna, opony zapiszczały przeraźliwie.

– Poczekaj tu – polecił. – Załatwię to. A na wszelki wypadek schowaj się za ladą, gdyby Odell chciał użyć broni.

– Broni! Calvinie Bonner, przysięgam, że kiedy to się skończy…

Nie dokończyła, bo ściągnął ją ze stołka na ziemię.

– Odell, to ja! – wrzasnął. – Cal Bonner.

– Zejdź mi z drogi, Cal – odkrzyknął szorstki głos. – Mamy tu włamanie. Nie mów tylko, że wzięli cię jako zakładnika!

– Nie ma żadnego włamania. Wywaliłem drzwi, bo muszę wybrać tapety. Moja żona też tu jest, więc wybij sobie z głowy strzelaninę. Powiedz Harleyowi, że jutro się z nim rozliczę. I pomóż mi wyłączyć ten cholerny alarm.

Minęło dobre piętnaście minut, zanim zjawił się właściciel sklepu, Harley Crisp, i uciszył wycie.

Cal tłumaczył się z włamania do sklepu, a Jane przysiadła na stołku i starała się zrozumieć, jakim sposobem doszedł do wniosku, że wybieranie tapety będzie dowodem jego miłości. Nie widziała żadnego związku. Był wściekły, że zerwała tę kuchenną w róże, ale co to ma wspólnego z miłością? W jego umyśle jednak taki związek najwyraźniej istniał. Gdyby nalegała na wyjaśnienia, spojrzałby na nią z niedowierzaniem, które poddawałoby w wątpliwość wyniki wszystkich testów na inteligencję, jakie kiedykolwiek przechodziła.

Mimo chaosu w głowie wiedziała jedno: w mniemaniu Cala takie zakupy stanowią dowód miłości. Ogarnęło ją zdradzieckie ciepło.

Harley Crisp zamknął za sobą drzwi i wepchnął do kieszeni pokaźny zwitek gotówki. Zostali sami.

Cal popatrzył na nią z nagłą niepewnością.

– Nie myślisz, że to głupota, prawda? Rozumiesz, o co chodzi z tymi tapetami?

Nie miała zielonego pojęcia, ale nie przyzna się do tego za skarby świata, nie teraz, gdy mąż patrzy na nią z miłością w oczach.

– Wiesz, skarbie, wolałbym wygrać dla ciebie mecz – oznajmił ochrypłe. – Dan Calebow zrobił to kiedyś dla Phoebe, ale sezon się jeszcze nie zaczął, zresztą to by cię nie przekonało. I byłoby tak łatwe, że nie stanowiłoby żadnego dowodu. Chciałem dokonać czegoś trudnego, bardzo trudnego. – Czekał z nadzieja wypisaną na twarzy.

– Wybrać tapetę? – zapytała z wahaniem.

Ożywił się, jakby dała mu klucze do wszechświata.

– Rozumiesz! – Porwał ją w ramiona. – Bałem się, że nie zrozumiesz. Obiecuję, że już wkrótce coś wymyślę w sprawie mojej pracy.

– Och, Cal… – Nie posiadała się z radości. Nie miała pojęcia, jakimi drogami wędrował jego umysł, nie wiedziała, co wspólnego ma jego miłość z włamaniem do sklepu i tapetami, ale wiedziała, że ją kocha. Oddaje jej swoje waleczne serce. A ona nie może pozwolić, by rany przeszłości pozbawiły ją szczęścia.

Patrzyli sobie głęboko w oczy i widzieli tylko miłość.

– Teraz to będzie prawdziwe małżeństwo, skarbie – szepnął. – Na zawsze.

A potem właśnie tam, w dziale tapet, pociągnął ją na podłogę i zaczął się z nią kochać. Oczywiście nie chciał, by miała na sobie choćby skrawek ubrania.

Gdy byli już nadzy, sięgnął do kieszeni dżinsów. Oparła się na łokciu i patrzyła, jak wyciąga sfatygowaną różową wstążkę zakończoną wielką kokardą.

– Zachowałeś ją – stwierdziła.

Pocałował jej pierś.

– Najpierw chciałem ci ją wepchnąć w gardło, a potem związać i pa trzeć, jak szczury pożerają cię żywcem.

– Aha. – Dotknęła jego ramienia. – A teraz co zrobisz? Mruknął coś i powiedział:

– Obiecaj, że nie będziesz się śmiać.

Skinęła głową.

– Byłaś najpiękniejszym prezentem, jaki kiedykolwiek dostałem na urodziny.

– Dzięki.

– Chciałbym ci się odwdzięczyć, ale uprzedzam, że dostaniesz coś gorszego, Ale i tak musisz zachować ten prezent.

– Dobrze.

Zawiązał sobie różową kokardę na szyi i uśmiechnął się szeroko:

– Wszystkiego najlepszego, Różyczko.

Rozdział dwudziesty trzeci

Doprawdy, Jane, to największa głupota, na jaką mnie namówiłaś. Nie wiem, czemu cię posłuchałem. Pewnie dlatego, że w ciągu ostatniego miesiąca stawał na głowie, spełniając jej zachcianki. Była wielka jak słoń i marudna jak niedźwiedź. Nawet teraz najchętniej zmyłaby mu głowę, ot tak, dla zasady. Ale go kocha, więc zamiast sprawić mu burę, przytuliła się do silnego ramienia.

Siedzieli w wielkiej limuzynie mknącej w stronę Heartache Mountain. Drzewa wzdłuż drogi mieniły się barwami jesieni: złotem, brązem i czerwienią. To jej pierwszy październik w górach i nie mogła się już doczekać, kiedy dotrą do Salvation. Tęskniła także za starymi przyjaciółmi. Cal i jego rodzice zabierali ją na każde przyjęcie i początkowa rezerwa miejscowych szybko zmieniła się w szczerą sympatię.

W miarę jak zbliżali się do miasteczka, rosło zdenerwowanie Jane. Cal zamówił limuzynę, bo po ostatniej kontuzji nie mógł prowadzić, a nie pozwoliłby jej usiąść za kierownicą wcześniej niż po porodzie. Może to i lepiej. Kręgosłup jej pękał po długim locie, zresztą była zbyt roztargniona, by koncentrować się na krętej szosie. Od kilku tygodni miała skurcze Braxtona-Hicksa, te próbne skurcze, które przygotowują do porodu. Dzisiaj były silniejsze niż zwykle.

Pocałował ją w czubek głowy. Westchnęła i przytuliła się mocniej. Jeśli potrzebowała jeszcze dowodów miłości Cala, dostała ich aż nadto w ciągu ostatnich tygodni. W końcowej fazie ciąży stała się apodyktyczna, zmienna i opryskliwa. On zaś reagował czułością i optymizmem. Czasami próbowała go sprowokować, ale zawsze obracał wszystko w śmiech.

Jemu to dobrze, pomyślała kwaśno. Nie on nosi pół tony przyszłego olimpijczyka albo noblisty. Nie on nosi sukienkę jak namiot, nie jego bolą plecy i nie jego męczą uporczywe skurcze. Z drugiej strony, ostatnio nie grał, więc się tym martwił. Za to dzięki kontuzjom mógł wyrwać się do Salvation w środku sezonu.

Pogłaskała go delikatnie po nodze. Chciało jej się płakać na wspomnienie brutala z drużyny Bearsów, który go przyprawił o ostatnią kontuzję… Do tej pory Cal grał wspaniale, a ten drań tak go załatwił! Rozerwałaby go gołymi rękami.

Kevin udawał, że mu współczuje, ale Jane nie dała się nabrać. Kevin rozkoszował się każdą minutą na boisku, więc cieszył się na dwa tygodnie bez Cala. Gdyby tak jej nie drażnił, byłaby z niego dumna, tak jak Cal, choć za nic by się do tego nie przyznał.