– I?

– I z tego, co wiem, nadal się zastanawia.

– A ty jesteś w tym czasie zawieszona w próżni, nie wiedząc właściwie, czy masz faceta, czy nie?

Usłyszawszy w jego głosie ostry ton, zerknęła na Rhysa ze zdziwieniem. Wyglądał, jakby był zły. Ale o co? Przecież ta cała sytuacja nie dotyczyła go w najmniejszym stopniu.

– Cóż, nie mogę go poganiać. Nie pojechałam więc do Prowansji, za to moja siostra wysłała mnie ze swoją córką na Kretę. No i jestem!

– Przykro mi, że wakacje nie ułożyły się po twojej myśli, ale ze względu na siebie jestem ogromnie zadowolony, że jednak trafiłaś tutaj.

Zrobiło jej się przyjemnie ciepło w środku.

– Nie tyle ja, co Clara.

– Ty też. Jeszcze cieplej.

– Ja też się cieszę z przyjazdu. – Objęła gestem malownicze domki, kolorowe kwiaty w doniczkach, Greków o spalonych słońcem twarzach i, zupełnie bezwiednie, swego towarzysza. – Bardzo mi się tu podoba.

– Wiesz, dobrze, że powiedziałaś mi o Harrym. To ułatwia sprawę.

– Nie rozumiem.

– Bo dzięki niemu nie istnieje niebezpieczeństwo… No, żadne z nas nie weźmie naszego udawania… na poważnie – wyjaśnił nieco niezdarnie, jakby nie był pewien jej reakcji.

– Ach, o to ci chodzi. Nie, skąd! – zapewniła z żarem. – Nie ma żadnego niebezpieczeństwa.

– W takim razie przypieczętujemy umowę. – Z uśmiechem wyciągnął dłoń.

Thea zawahała się. Wolałaby go nie dotykać, nawet w tak prosty i zwyczajny sposób. Bała się, że nie będzie miała ochoty go puścić… Nie miała jednak wyjścia, jeśli nie chciała wyjść na idiotkę. Szybko podała mu rękę i ku zaskoczeniu Rhysa cofnęła ją, nim zdążył ją uścisnąć.

Sięgnął po swoją szklaneczkę i wzniósł toast:

– Za szczęśliwe udawanie!

Napili się. Nagle Thea ściągnęła brwi.

– Czekaj, nie przemyśleliśmy sprawy do końca. Musimy też wciągnąć do spisku dziewczynki. O Clarę się nie martwię, ale co z Sophie? Przecież wie, że nie jesteśmy parą.

– Z nią nigdy nic nie wiadomo – rzekł z westchnieniem. – Jeśli pomysł jej się nie spodoba, będziemy musieli z niego zrezygnować. W każdym razie na pewno nie wygada się przed Kate, co planowaliśmy. Nie cierpi jej i bardzo niegrzecznie się do niej odzywa. Częściowo to wina samej Kate – dodał w obronie córki. – Cały czas krytykuje Sophie, najchętniej porównując ją do swoich synów, oczywiście na ich korzyść. – Nagle ożywił się. – O, nasz lunch!

Przy ich stoliku zjawił się kelner z hojnie zastawioną tacą. Clara, która miała szósty, a może nawet siódmy zmysł, gdy chodziło o jedzenie, już pędziła przez rynek. W ślad za nią biegła nowa przyjaciółka.

– Umieram z głodu! – oznajmiła gromko Clara, klapnąwszy na krzesło.

Sophie nic nie powiedziała, lecz chwyciła sztućce z niezwykłym jak na nią wigorem i wbiła je w przyrumienione mięso kurczaka. Na jej bladej twarzyczce pojawiły się zdrowe rumieńce, oczy zaczęły żywiej błyszczeć. Rhys przyglądał się temu, lecz rozsądnie powstrzymał się od wszelkich komentarzy na temat lepszego apetytu córki.

Gdy skończyli jeść, niby od niechcenia opowiedział dziewczynkom, co wymyślili podczas ich nieobecności. Thea słuchała go z prawdziwym podziwem. Przedstawił to w taki sposób, jakby podobne machinacje w celu uniknięcia nielubianych sąsiadów były czymś zupełnie naturalnym. Ba, niemal wskazanym.

– Bomba! – zawyrokowała z podekscytowaniem Clara.

– Tylko pamiętajcie, że to nasza wspólna tajemnica. Nie musicie robić nic specjalnego, by plan się powiódł, już my się tym zajmiemy, ale nie wolno wam nas zdradzić – tłumaczył z powagą Rhys. – Co wy na to? Zgadzacie się?

Clarze aż błysnęły oczy.

– No pewnie!

– A ty, Sophie? Nie masz nic przeciwko temu?

Mała wyraźnie nie była pewna, co myśleć, lecz entuzjazm przyjaciółki przechylił szalę na korzyść pomysłu.

– Nie.

Jak na Sophie, która dotąd w ogóle odmawiała udzielania ojcu jakichkolwiek wiążących odpowiedzi, to było naprawdę coś.

– Ale ciocia powinna być pana narzeczoną, a nie dziewczyną – wtrąciła Clara.

– Nie przesadzajmy – zbeształa ją Thea.

– Tak będzie lepiej. Ta okropna pani może pomyśleć, że wy nie chodzicie ze sobą na poważnie i dalej nie da nam spokoju.

Rhys spojrzał na nią z prawdziwym uznaniem.

– Dobrze mówisz. Nie tak łatwo pozbyć się Kate, musimy ją naprawdę zniechęcić do urządzania nam życia na jej modłę. – Podniósł wzrok na Theę. – Właściwie co to za różnica? I tak udajemy, i tak.

Różnica była taka, że to dodatkowo zachęcało Clarę do swatania ich na siłę, co nieuchronnie musiało prowadzić do kłopotliwych sytuacji. Oczywiście Thea nie zamierzała wyjawiać Rhysowi pomysłu swojej siostrzenicy.

– Cóż, skoro powiedziało się A, trzeba powiedzieć B – przyznała z rezygnacją, co wywołało triumfalny uśmiech na twarzy jej siostrzenicy.

Rhys, dla odmiany, zafrasował się.

– Tylko co z pierścionkiem? – mruknął i ku zgrozie Thei pytająco spojrzał na Clarę. Na litość Boską, radził się w takich sprawach dziewięcioletniej dziewczynki?

– Zaręczyliśmy się dziś rano – zmyśliła na poczekaniu, ubiegając odpowiedź siostrzenicy. – Tak się ucieszyłeś na mój widok, że łuski spadły ci z oczu, zrozumiałeś, że nie możesz beze mnie żyć i oświadczyłeś się.

Popatrzył na nią, jakby upadła na głowę.

– O piątej rano?

Chyba faktycznie przesadziła, jaki facet wyrzekałby się wolności tak na wariata? Czy zresztą ona chciałaby usłyszeć oświadczyny, kiedy leciała z nóg po męczącej podróży? Nieumalowana? Nieświeża? W żadnym wypadku.

– W porządku, zaręczyliśmy się rano, gdy byłeś wyspany, wypoczęty i zdążyłeś wszystko przemyśleć i dojść do wniosku, że jesteśmy dla siebie stworzeni.

Zapadła dziwna cisza, w której ostatnie słowa Thei wydawały się rozbrzmiewać w nieskończoność. Pierwszy opamiętał się Rhys.

– W takim razie to jest nasze przyjęcie zaręczynowe – oświadczył.

– Wszystkiego dobrego! – Gara chwyciła szklankę z sokiem i wzniosła toast.

Ciocia łypnęła na nią, Rhys zaśmiał się i trącił się z dziewczynką swoją szklaneczką, więc Thei nie pozostało nic innego, jak zrobić to samo. Po chwili wahania Sophie przyłączyła się do zabawy. Powtórzyła nawet za Clarą życzenia „wszystkiego dobrego”, a kiedy potem uśmiechnęła się, Thea poczuła się tak, jakby udało im się zdobyć Mount Everest. Postęp był zdumiewający!

– Wiesz, Sophie, mogłabyś udawać, że mnie nie lubisz – podsunęła, starając się wciągnąć dziewczynkę do rozmowy z dorosłymi. – Mogłabyś na mój widok robić taką minę, o!

– Zmarszczyła się straszliwie i spojrzała spode łba. Zaskoczona Sophie zachichotała niepewnie.

– A jak nie będę pani lubić, to czy mogę się bawić z Clarą?

– Ale Sophie nie może cię nie lubić, bo jesteś moją ukochaną ciocią. I na pewno chce, żeby jej tata cię lubił – zaoponowała Clara i zaczęła opowiadać, niby to zwracając się do przyjaciółki, lecz naprawdę co i rusz zerkała na Rhysa: – Ciocia Thea jest super! Szkoda, że mój tata nie ożenił się z kimś takim. Moja macocha jest taka nuuuudna… Jak u nich jestem, to nie wolno bałaganić, przymierzać jej ubrań ani pomalować się jej szminką. Z nią nie da się tak fajnie gadać jak z ciocią Theą. No i nie gotuje tak pysznie. Mówi, że jedzenie ma być zdrowe i chude. Bleee… Za to ciocia Thea…

– Dobrze, wystarczy – przerwała jej tę reklamę swojej osoby. Jak ta mała swatka się rozkręci, to za pięć minut zacznie negocjować z Rhysem wysokość posagu ciotki. – Nie zapominaj, że tylko udajemy. Sophie nie musi mnie lubić i chcieć, żeby jej tata mnie lubił.

– Ale ja chcę – powiedziała cichutko i nieśmiało Sophie. Znowu zapadła kłopotliwa cisza, więc Thea przerwała ją czym prędzej:

– Musimy jeszcze ustalić, jak się poznaliśmy, bo oni na pewno o to spytają. Może na przyjęciu?

Rhys z powątpiewaniem pokręcił głową.

– Nie należę do osób udzielających się towarzysko, Lynda zawsze na to ogromnie narzekała. W dodatku od tygodnia w kółko tłumaczę Paineom, że nie mam zwyczaju nigdzie chodzić, bo chcę mieć pretekst, by odrzucać ich zaproszenia. Lepiej niech to będzie randka w ciemno. Dałaś do gazety ogłoszenie matrymonialne, zobaczyłem je i… Thea aż się żachnęła na ten pomysł.

– O, nie, nie chcę wyjść na tak zdesperowaną. Chyba najnaturalniej byłoby nawiązać znajomość dzięki kontaktom zawodowym.

– A czym się zajmujesz?

– Tym i owym – wyznała z westchnieniem. – Jakoś cały czas nie zdołałam zdecydować, kim właściwie chciałabym być… Aktualnie pracuję w agencji Public Relations.

– Twarz jej się rozjaśniła. – Właśnie, twoja firma zgłosiła się do nas, żebyśmy opracowali dla was projekt… projekt… Moglibyście na przykład planować zmianę logo. Przyszedłeś do naszej agencji i ledwie na mnie spojrzałeś, wiedziałeś, że jestem tą jedyną. Czemu masz taką minę?

– spytała nagle.

– Zastanawiam się, jak można zmienić logo skał.

– Co?!

– Jestem geologiem. Zajmuję się skałami, które liczą sobie miliony lat. Nie ma nic ważniejszego od geologii.

Trzy towarzyszące mu kobiety wymieniły wymowne spojrzenia, niezależnie od różnicy wieku rozumiejąc się bez słów.

– Jak to nie ma? A zakupy? – spytała niewinnym tonem Thea.

– A lody? – dodała Clara, by nie zostać w tyle. Rhys dał się nabrać aż miło.

– Jak w ogóle możecie to porównywać? – zakrzyknął z niedowierzaniem. – Wszystko, co was otacza, zostało ukształtowane dzięki procesom geologicznym. Gdyby nie one, życie nie rozwinęłoby się w takiej formie – perorował z zapałem. – Jak możecie zrozumieć świat, który was otacza, jeśli nie macie bladego pojęcia o geologii? Powinni jej uczyć w szkołach. Gdybym był ministrem… – Urwał nagle.

Thea i Clara, chichocząc, udawały, że przysypiają z nudów. Zamykały oczy, podpierały głowy rękami, łokcie ześlizgiwały im się ze stołu.

Rhys nie mógł się nie uśmiechnąć.

– Cóż, widać nie każdego to pasjonuje – przyznał. Thea spoważniała i wróciła do rzeczy.