Skoro nie musiała prowadzić, Thea mogła podziwiać malownicze krajobrazy. I podziwiałaby, gdyby jej wzrok co chwilę nie biegł w kierunku Rhysa. Przyjemnie się z nim jechało. Jego dłonie pewnie spoczywały na kierownicy, prowadził płynnie i bardzo spokojnie. Nie to, co ona, której myliły się biegi, która denerwowała się na innych kierowców i wpadała w panikę, nie pamiętając, czy ma jechać normalnie lewą stroną drogi, czy też prawą.

I nie to, co Harry – ten z kolei nie mógł znieść, gdy ktoś jechał przed nim lub próbował wyprzedzić jego wystrzałowy wóz.

Z Rhysem czuła się bezpiecznie. Pewnie dałby sobie radę nawet w odrzutowcu, gdyby obaj piloci zachorowali czy zasłabli. Widziała niedawno taki film. Pasażerowie wpadli w panikę i w końcu to główna bohaterka musiała sprowadzić samolot na ziemię, chociaż nie miała żadnego doświadczenia i bała się bardzo. Gdyby na pokładzie znajdował się Rhys, bez problemu przejąłby stery i spokojnie wylądował.

Tak, ale wtedy film byłby nudny…

Nie, dlaczego? Wystarczyłoby, żeby między Rhysem a bohaterką – w tej roli reżyser powinien obsadzić kogoś podobnego do Thei – zaczęło coś iskrzyć. W którejś ze scen znaleźliby się razem w pokoju hotelowym i okazałoby się, że w recepcji nastąpiła pomyłka, więc w rezultacie muszą spać w jednym łóżku, i żadne z nich nie miałoby piżamy, więc Rhys by powiedział: „Po co marnować okazję?”, na co Thea…

Ratunku, o czym ona myśli? Otrząsnęła się, uświadamiając sobie ze zgrozą, że przez te głupie fantazje przez moment naprawdę… miała ochotę.

– Proszę się nie denerwować, niedługo będzie po wszystkim – odezwał się nagle Rhys, a ona aż podskoczyła.

– Słucham?

Uśmiechnął się do niej uspokajająco.

– Najgorszy odcinek drogi już za nami, zaraz dojedziemy. Bez słowa skinęła głową.

W supermarkecie rozdzielili się. Sophie posnuła się za ojcem, wzruszając ramionami, gdy pytał, co by chciała, podczas gdy Thea i Clara łamały sobie głowy nad greckim alfabetem, próbując rozszyfrować nazwy produktów.

– Trudno, będziemy się kierować rysunkami – oznajmiła Thea, wrzucając do koszyka puszki z wizerunkiem ryby, która równie dobrze mogła być tuńczykiem, jak sardynką.

– On cię chyba lubi, ciociu – zdradziła Clara teatralnym szeptem. – Widziałam, jak się do ciebie uśmiechał w samochodzie.

– Ćśśś! – Thea pokazała gestem, że tamci dwoje mogą znajdować się w sąsiedniej alejce, lecz siostrzenica w ogóle się nie przejęła.

– Zaprośmy ich na kolację.

– Nie, to nie jest dobry…

– Mama na pewno by powiedziała, że powinnyśmy się odwdzięczyć za śniadanie – nalegała Clara.

– Naprawdę nie przyjechałam na wakacje po to, żeby stać przy garnkach.

– Ja ci pomogę. I możemy zrobić coś prostego. Tata Sophie na pewno się ucieszy, bo on strasznie lubi domowe jedzenie, ale sam umie przyrządzić tylko trzy potrawy – zdradziła zdobyte informacje.

W końcu Thea dała się przekonać.

Kiedy cała czwórka zaniosła zakupy do samochodu, Rhys zaproponował pójście na lunch do sympatycznej tawerny na rynku, gdzie stoliki znajdowały się w cieniu rozłożystego płatana. Thea przyklasnęła pomysłowi, ponieważ zdążyła znowu zgłodnieć. Zamówiła souvlaki, frytki i ogromną porcję sałatki z fetą. Korzystając z okazji, przekazała zaproszenie na kolację.

– Przyjdziemy z największą chęcią – odparł bez namysłu Rhys. – Prawda, Sophie?

– Przynajmniej nie trzeba będzie jeść z tym głupim Damianem i Hugonem – mruknęła.

Ojciec spiorunował ją wzrokiem.

– Z kim? – zdziwiła się Thea.

– To synowie Paineów, którzy wynajmują trzeci domek. Oni również przyjechali tu na trzy tygodnie. Są bardzo gościnni. Według Sophie aż za bardzo.

– Ty też ich nie lubisz – wytknęła mu córka, robiąc nadąsaną minę.

Zaprotestował, oczywiście, lecz nie zabrzmiało to zbyt przekonująco.

– Czy możemy iść z Sophie do kiosku z pocztówkami, zanim przyniosą nam jedzenie? – spytała Clara.

Thea podejrzewała, że tak naprawdę chodziło o to, by ona została sama z Rhysem, lecz przecież nie mogła siostrzenicy nic powiedzieć w obecności tamtych dwojga.

– Dobrze, ale zaraz wracajcie.

Dziewczynki pobiegły, i zostali we dwoje. Zapanowało trochę kłopotliwe milczenie. Stolik, przy którym siedzieli, był malutki, więc spoczywająca na kraciastej serwecie ręka Rhysa znajdowała się tak blisko dłoni Thei, że… że miała ochotę jej dotknąć. Wystarczyłby naprawdę drobny ruch, by przykryć jego dłoń swoją.

O czym ona myślała? Przecież jeszcze poprzedniego dnia zajmował ją wyłącznie Harry, a w obecności nowego znajomego ledwie mogła sobie przypomnieć jego niesamowicie atrakcyjne rysy.

Kelner przyniósł miseczkę z oliwkami i butelkę retsiny. Rhys nalał alkohol do szklaneczek i wzniósł toast:

– Za miłe wakacje… Theo.

– Za miłe wakacje… Rhys.

Ich oczy spotkały się, lecz ona czym prędzej odwróciła wzrok pod pretekstem sięgnięcia po wielką zieloną oliwkę, w którą zaraz wbiła zęby.

– Naprawdę nie lubisz naszych sąsiadów? – spytała po chwili. – Tych, jak im tam? Paineów?

Na jego twarzy odbiło się zakłopotanie.

– Są bardzo… – zastanowił się nad doborem słowa -… uprzejmi.

– Ale? – przycisnęła go.

– Ale mogliby dać człowiekowi trochę odetchnąć. Zwłaszcza Kate. To jedna z tych osób, które uważają, że każdy musi mieć partnera. Mój wolny stan odbiera jako rodzaj osobistego afrontu, nie wiem, czemu, lecz właśnie takie wrażenie odnoszę. Nawet gdybym chciał ponownie się ożenić, to niby gdzie, jej zdaniem, miałem sobie znaleźć żonę? Na Saharze? – zakończył z przekąsem.

– O, nie! – Thea jęknęła. – Nie mów mi tylko, że nawet podczas wakacji na Krecie musiałam trafić na ten typ ludzi. Według nich pozostawanie singlem to oznaka złośliwego egoizmu, bo mają przez to kłopot, jak na przyjęciu usadzić gości przy stole, no i jeszcze muszą wymyślić, kogo doprosić w ramach przeciwwagi.

– Widzę, że mamy podobne doświadczenia – zauważył z humorem Rhys.

Odłożyła pestkę na brzeg talerza i sięgnęła po kolejną oliwkę.

– Cóż, dzięki za ostrzeżenie, przynajmniej będę wiedziała, czego się spodziewać. Nie martw się, znajdziemy ci kogoś. Nie możesz tak zwlekać, bo co z dziećmi, przecież zegar biologiczny tyka… – cytowała ponuro.

– Ty chyba nieczęsto słyszysz takie uwagi.

– Skąd to przekonanie? Zdumiał się.

– No jak to? Taka kobieta jak ty na pewno zawsze kogoś ma.

Taka kobieta jak ona? To znaczy jaka?

– Nie, z reguły właśnie nie mam.

Nawet będąc z Harrym, czuła się trochę tak, jakby dalej pozostawała sama… Sięgnęła po szklaneczkę z retsiną i pociągnęła spory łyk.

Rhys przyglądał się chmurze brązowych włosów, która otaczała pełną życia twarz Thei, oczom w ciepłym odcieniu szarości, zmysłowym ustom i bujnym, szalenie kobiecym kształtom.

– Nigdy bym na to nie wpadł.

Zaskoczona, spojrzała na niego, zarumieniła się lekko i czym prędzej odwróciła wzrok. Och, nie powinna tak się peszyć, przecież on tylko starał się być miły. Miał powiedzieć prawdę? „Zrzuć parę kilo i zrób coś z tymi włosami, to może kogoś znajdziesz”.

– Ty przynajmniej jesteś rozwiedziony i masz córkę, więc nie musisz udowadniać, że z tobą wszystko w porządku. Ja w oczach takich ludzi jestem bardzo podejrzana.

– Wcale nie mam lepiej, bo Kate nie przepuści nikomu – sprostował z krzywym uśmiechem. – Co i rusz wyskakuje z jakąś kolejną przyjaciółką, którą koniecznie muszę poznać.

– A nie możesz po prostu odmawiać?

– Gdyby to było takie łatwe! Paineowie od dawna przyjaźnią się z Lyndą i właśnie dlatego znaleźliśmy się tutaj z Sophie. Mieli jechać na wakacje z inną rodziną, wynajęli razem dwa domki, lecz tamci z jakichś powodów zrezygnowali, a wtedy Kate i Nick zaproponowali wspólne wakacje Lyndzie i Sophie. Lynda ma jednak w tym czasie jakąś konferencję, ustaliliśmy więc, że to ja pojadę. Wydawało mi się to całkiem dobrym pomysłem, bo dzięki temu Sophie miała zapewnione towarzystwo znajomych dzieci. Gdybym więcej się nią przedtem zajmował, wiedziałbym, że ona ich nie cierpi…

– Zaczynam rozumieć – mruknęła Thea.

– Jest nawet gorzej, niż myślisz – ciągnął. – Paineowie ciągle starają się nami zajmować i dostarczać nam rozrywek. Co gorsza, moja była żona widać zwierzała się przyjaciółce, bo ta wie wszystko o moim małżeństwie i rozwodzie. Chyba nie muszę ci mówić, jak się z tym czuję. Ale nie mam jak rozluźnić tej znajomości, jeśli nie chcę obrazić zaufanych przyjaciół Lyndy.

– Koszmar – rzekła ze współczuciem.

Sięgnął po karafkę z retsiną i nalał Thei drugą kolejkę.

– Żebyś wiedziała! Do Kate nie trafia tłumaczenie, że jestem dorosły i potrafię sam zakrzątnąć się wokół moich spraw. Już sporządziła listę samotnych przyjaciółek, którym mnie przedstawi po naszym powrocie do Londynu. Jak sobie wyobraziłem te niezliczone kolacyjki, w których będę musiał brać udział, poznając kolejne kobiety pod okiem Paine’ów, zrobiło mi się gorąco. Zdradziłem jej więc, że już spotkałem pewną wyjątkową osobę, tylko dotąd nie afiszowałem się z tym.

Zrobiło jej się dziwnie ciężko na sercu, lecz wolała nie roztrząsać przyczyn tego zjawiska., – Naprawdę spotkałeś? Parsknął niewesołym śmiechem.

– Niby gdzie i kiedy? Przez pięć lat harowałem na pustyni, kilka tygodni temu wróciłem do kraju i cały ten czas zszedł mi na załatwianiu nowej pracy, znalezieniu nowego domu i próbach przekonania mojej córki, by zaczęła ze mną rozmawiać.

– Czyli skłamałeś – stwierdziła, rozpogadzając się ponownie.

– Zostałem do tego zmuszony – bronił się, przybierając minę męczennika.

Thea wybuchnęła śmiechem i sięgnęła po swoją szklaneczkę.

– To w sumie znakomity pomysł, pozwól, że też z niego skorzystam. Gdy Kate będzie chciała porwać mnie w swoje szpony, opowiem jej o kochającym narzeczonym, który czeka w Anglii na mój powrót.

– A może chciałabyś zostać moją dziewczyną?