Księżna uściskała Isabellę i pocałowała ją w policzek. Jego wysokość sapnął i oświadczył, że to dla niego zaszczyt gościć ją w swoim domu.

To pradziadkowie Jacqueline – pomyślała, nieświadomie nucąc cicho jedną z kołysanek, które śpiewała dzieciom, kiedy były malutkie.

Jutro wracają do Londynu, choć zapraszano ich, by zostali dłużej. Marcel będzie zawiedziony, że już wyjeżdżają. Dziś cały dzień bawił się z innymi dziećmi nowymi zabawkami.

Rozległo się pukanie do półprzymkniętych drzwi pokoiku Jacqueline. Obie podniosły głowy.

– Jeszcze nie śpicie? – zapytał wchodząc do środka. To nie w porządku z jego strony – pomyślała Isabella.

Czy on nie rozumie, że tego wieczora już nie ma ochoty go widzieć? Wystarczy, że musiała z nim grać bardzo intymną scenę. Niezwykle trudno było jej myśleć o sobie jako Desdemonie, a o nim jako Otellu. Rzeczywistość wydawała się zbyt podobna i ta analogia wprost się narzucała.

– Nie – odrzekła Jacqueline. – Właśnie położyłam się do łóżka.

– Cóż. – Złożył ręce za sobą. – Widzę, że twoja lalka też jeszcze nie śpi. Może powinnaś ją utulić do snu.

Ależ doskonale wygląda – pomyślała Isabella, rzuciwszy spojrzenie na jego bladoniebieski aksamitny surdut, kamizelkę wyszywaną srebrną nitką, srebrzyste spodnie i koszulę z białego płótna i koronek. Kiedyś przychodził do niej po jakichś oficjalnych przyjęciach tak wspaniale ubrany, a ona zawsze wtedy uświadamiała sobie, jaka dzieli ich przepaść.

– Zaśpiewam jej kołysankę – powiedziała Jacqueline. – Widziałam pana z mamą na scenie.

– Naprawdę? – Uśmiechnął się. – A wiesz, że twoja mama jest największą aktorką w całej Anglii? I w całej Francji? To był dla mnie zaszczyt, że mogłem z nią wystąpić.

Nigdy przedtem nie chwalił jej gry. I mimo że zrobił to tylko dla jej córki, Isabelli zrobiło się cieplej na sercu.

– Jeśli zabiorę twoją mamę – zapytał – będziesz mogła zasnąć?

Jacqueline kiwnęła głową.

– Dokąd ją pan zabiera?

– Niedaleko. Będzie tu, gdy się rano obudzisz – powiedział.

– To dobrze. – Zamknęła oczy.

Zaraz jednak otworzyła je, uniosła rączki i nadstawiła usta do pocałunku. Isabella pochyliła się i ucałowała je. A wtedy Jacqueline – jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie – uniosła ręce w kierunku Jacka, chcąc, by on także ją pocałował.

Isabella patrzyła w jego oczy, gdy schylił się i pocałował dziewczynkę – ciepłe, czułe oczy. Wolałaby, aby tu nie przychodził. Nie chciała znowu doświadczać tego bólu. W ciągu ostatniego tygodnia zbyt wiele już wycierpiała -co prawda na własne życzenie. Sama przecież zdecydowała się tu przyjechać.

– Dobranoc, Jacqueline – powiedział miękko Jack.

Rozdział dziewiętnasty

Nie idę na bal – rzekła Isabella, kiedy wyszli z pokoju dziecinnego. – Jestem zmęczona. Pójdę do swojego pokoju. Dobranoc.

Lecz Jack podał jej ramię i ona przyjęła je po chwili wahania. Dobrze, niech odprowadzi ją do pokoju. To wszystko jej wina. Tylko do siebie mogła mieć pretensję za te nieoczekiwane cierpienia, które przyniósł jej ostatni tydzień.

– Dokąd idziemy? – zapytała, kiedy Jack minął jej drzwi, nawet się przy nich nie zatrzymując.

– Do mojego pokoju – odrzekł.

– Nie.

– Tak – powiedział, a ona już więcej nie protestowała. Jego pokój wydał jej się znajomy, jakby bywała w nim wielokrotnie. A przecież była tu tylko raz – owego popołudnia, gdy przez godzinę leżała z Jackiem w łóżku i zasnęła na kilka minut w jego ramionach.

– Muszę iść – rzekła. – A ty powinieneś zejść na dół. Wszyscy na ciebie czekają.

Ale Jack zwrócił się twarzą do drzwi i oparł o nie obiema rękami, tak że jej głowa znalazła się pomiędzy jego dłońmi.

– Nie będzie zaręczyn, Belle – powiedział. – I nie będzie ślubu. Juliana poprosiła mnie, abym zwolnił ją z danego słowa, ponieważ chce wyjść za Fitza… Bertranda Fitzgeralda.

Oparła głowę o drzwi. Była oszołomiona. Nie od razu mogła zareagować.

Rozchylonymi ustami nakrył jej usta, a ona mimowolnie poddała się i objęła Jacka, gdy ten otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie.

– Jack! – Odchyliła głowę, próbując zachować zdrowy rozsądek. – Na dole będą cię oczekiwać. Bal się zaczyna.

– Mam ważniejsze sprawy – rzekł z ustami przy jej ustach. Położył jej ręce na plecach.

– Co robisz? – Przechyliła głowę do tyłu.

– Rozpinam ci guziki – odrzekł. – Nie pytaj dlaczego, Belle. Rozbieram cię. Chcę się z tobą kochać. W tym łóżku. Pragnę tego od wielu dni. Nie, od wielu lat. Nie zmagaj się ze mną. Nie mów „nie". Pocałuj mnie, abyś nie mogła protestować.

– Och, Jack! – To był niemal szloch. Pocałował ją.

Ogarnęło ją bolesne, na wpół znajome, na wpół nieznane szaleństwo zmysłów. Był tym dawnym Jackiem, cudownym i tak dobrze znanym, który potrafił dotykiem dłoni, ust, języka, całego ciała natychmiast rozpalić w niej płomień pożądania. A jednak znał teraz różne inne pieszczoty i wiedział, jak rozbudzać i przedłużać to pożądanie, by nie zgasło przedwcześnie, lecz wzmagało się aż do upragnionego spełnienia. Ciało, które tak dobrze pamiętała i które teraz oboje pozbawili wspaniałego wieczorowego stroju, nie było już chłopięco smukłe, lecz stało się muskularnym ciałem mężczyzny.

– Belle… – Spoczywał na niej, opierając się na łokciach i patrząc w jej twarz. Jego ciemne oczy zasnuwała mgła namiętności… Ach, zupełnie tak samo, jak to zapamiętała! – Ukochana moja…

Wślizgnął się pomiędzy jej nogi. Ona oplotła go nimi. Wiedziała, co teraz będzie – długa gra, dopóki oboje nie będą drżeli z pragnienia, a potem przerwa – krótki moment, w którym zastygną w oczekiwaniu na cud, szaleństwo, ból i spełnienie, mające zaraz nastąpić.

– Jack – wyszeptała jego imię. – Zawsze cię kochałam. Zawsze.

Uśmiechnął się do niej, objął ją i uniósł ku sobie. Uśmiechał się, gdy wszedł w nią głęboko i mocno. Odwzajemniła uśmiech.

A potem, dotykając czołem poduszki tuż obok jej głowy, zaczął ją kochać. Tak jak kiedyś. Najpierw powoli, prawie się wysuwając i znowu zagłębiając w nią aż do końca. Powoli, aby oboje mogli czuć czystą radość z tego, w czym uczestniczą.

I wreszcie ten ostatni moment. Gwałtowna fala pożądania tak intensywnego, że prawie nie do zniesienia. Pospieszny rytm, szaleńcze zbliżanie się do spełnienia i nagłe spadanie w nicość, w pustkę, ku pięknu i ukojeniu. Ku niebu. Ku przebłyskowi tego, czym musi być niebo.

I jego ciężkie ciało wgniatające ją w materac. Wszystko tak znajome, jakby ostatni raz wydarzyło się wczoraj. Uniosła dłoń i bawiąc się włosami Jacka, oparła policzek o jego głowę.

Westchnął i położył się obok, ciągle ją obejmując.

– Wiesz, że to działa na mnie usypiająco – rzekł. -Chcesz, żebym cię zgniótł swym ciężarem?

– Tak – odparła. Uśmiechnął się do niej.

– Dawna, znana odpowiedź – odrzekł.

Ona też się uśmiechnęła i zamknęła oczy. Poczuła się cudownie śpiąca. O, tak – zasnąć. Nie chciała wracać do rzeczywistości i myśleć o tym, co właśnie się stało.

Chciała tylko usnąć czując się kochana – dawne upajające uczucie.

Belle. – Ucałował czubek jej nosa. – Nie zasypiaj. To oczywiście wielka pokusa, ale musimy porozmawiać.

– Nie chcę rozmawiać – powiedziała. – Chcę spać.

– Ale ja chcę porozmawiać. – Pocałował ją w usta. Ciągle nie mógł się nadziwić, że jest w niej ta dawna Belle i również jakaś nowa, inna. Dziewczyna, w której się niegdyś zakochał, gdzieś zniknęła, zniknęło też jej dziewczęce ciało. Obok niego spoczywała dojrzała kobieta. Lecz była to nadal ta sama Belle.

– Nie zostanę znowu twoją kochanką – rzekła. – Już z tego wyrosłam, Jack. Właściwie nigdy nie chciałam być kimś takim. Byłam bardzo naiwna i romantyczna. Myślałam, że skoro nie możesz się ze mną ożenić, zostaniemy kochankami. Nie wiedziałam, że stawia mnie to w dwuznacznej sytuacji. Ale to już się nigdy nie powtórzy.

– Wobec tego – rzekł – zastanówmy się, jak uczynić z ciebie uczciwą kobietę. Kiedy to zrobimy? W przyszłym tygodniu? Chyba nie mógłbym dłużej czekać.

Wreszcie otworzyła oczy. Rozkoszna senność po spełnieniu miłosnym już uleciała, a w oczach Isabelli pojawił się smutek.

– To niemożliwe, Jack – powiedziała. – Jestem teraz szanowaną osobą, bywam w domach wielu miłych ludzi, którzy mnie zapraszają. Ale są niewidzialne bariery, których nie mogę przekroczyć. Wiem o tym. Czułam to każdego dnia mojego życia. Nie mogłabym poślubić kogoś z tego rodu. Nikt by się na to nie zgodził.

– Dziadek, jak sądzę, kazałby włóczyć mnie koniem, gdybym się z tobą nie ożenił, Belle – powiedział. – Jeśli to choć w połowie jest tak bolesne jak uderzenia jego ręki, które pamiętam z dzieciństwa, to nie chciałbym tego doświadczyć.

Patrzyła na niego szeroko otwartymi, przestraszonymi oczami.

– Jack – szepnęła – to oni wiedzą?!

– Właśnie im powiedziałem – dziadkom i matce – że Jacqueline jest naszą córką.

Zamknęła oczy i skrzywiła się.

– I wtedy dziadek wspomniał groźnie o tym włóczeniu koniem – dodał.

– Jack – rzekła – jak ja im spojrzę w oczy?

– Zrobisz to ze mną przy boku – rzekł unosząc dłoń, by przeczesać palcami jej złociste włosy. W ciągu dziewięciu lat nie utraciły nic ze swej jedwabistości. – Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pobierzemy się tutaj. Ty i dzieci zostaniecie w Portland House, a ja pojadę co koń wyskoczy do Londynu po pozwolenie na ślub. Moja rodzina nigdy by nam nie wybaczyła, gdybyśmy uciekli i wzięli ślub w tajemnicy.

– Jack! – W jej oczach była rozpacz. – Nie możemy. Och, wiesz dobrze, że to się nie uda. Nie możemy być razem.

Pocałował ją i milczał dłużej, niż zamierzał. Szukał właściwych słów.

– Naprawdę tak myślę, jak powiedziałem Jacqueline -rzekł. – Jesteś największą aktorką, jaką kiedykolwiek widziałem, Belle. Sądzę, że zdawałem sobie z tego sprawę już dziesięć lat temu, ale bałem się, że cię utracę, że staniesz się sławna i nie będę ci już potrzebny.