– Fred – rzekł Alex, pocieszająco klepiąc go w ramię.

– Która z twoich kamizelek jest najbardziej efektowna? Najbardziej ze wszystkich?

Freddie zmarszczył czoło.

– Chyba ta czerwona – odparł. – Ruby co prawda mówi, że to pomarańczowy kolor, ale kamizelka jest czerwona. Niech mnie kule biją, Alex, jest bardzo elegancka! Wszyscy zwracają na nią uwagę.

– O tak, niewątpliwie – powiedział Alex. – Wobec tego włóż tę czerwoną, Freddie, przyjacielu. Na pewno zrobi wrażenie na widzach.

Freddie bardzo się ucieszył, lecz po chwili coś przyszło mu do głowy.

– Ale czy nie odwróci uwagi od Isabelli? – zapytał.

Nie chciałbym tego. Isabella to rozumna kobieta. I prawdziwa aktorka. A ja nie jestem zbyt bystry.

– Zaufaj mi. – Alex uścisnął mu ramię. – I włóż czerwoną kamizelkę.

– Na pewno będziesz w niej wyglądał bardzo elegancko, Freddie – dodała Annę, przez co Alex o mało nie zdradził się niestosownym uśmiechem.

Claude -jak zwykle przed rodzinnymi przedstawieniami – popadł w czarną rozpacz. Przy zdrowych zmysłach utrzymywała go jedynie myśl – z czego zwierzał się wszystkim, którzy tylko chcieli go słuchać, a głównie żonie – iż widzowie będą zwracali uwagę tylko na Isabellę, a ona jest doskonała.

– Ten niedołęga Freddie! – skarżył się. – Dziś po południu pamiętał tylko jeden wers i ciągle zwracał się do Porcji „uczony sędzio" – przynamniej z pięćdziesiąt razy. Przynajmniej!

Wyjął chusteczkę, by otrzeć pot z czoła. Boże Narodzenie w Portland House zbliżało się do punktu kulminacyjnego.

W ciągu ostatnich dni Jack przyglądał się próbom wszystkich scen, które miały być wystawione. Musiał przyznać – już nie tak niechętnie – że Isabella jest rzeczywiście wielką aktorką. Jednak wieczorem, po obiedzie, kiedy już przyjechali goście z okolicy, gdy wszyscy zasiedli w sali balowej i przedstawienie się zaczęło, Jack stwierdził, że aż do tej chwili Isabella właściwie nie grała.

Choć jego scena miała być na końcu i aż go mdliło ze zdenerwowania i strachu, że zrobi z siebie głupca, to jednak tego wieczoru uważnie patrzył i słuchał. Tak go oczarowała śmiała, bystra Porcja, że z miejsca się w niej zakochał. Potem z kolei zaintrygowała go kłótliwa, złośliwa Kasia, że aż miał ochotę samemu ją poskromić. Zamknąłby jej usta pocałunkiem. A kiedy w następnej scenie pojawiła się już ujarzmiona przez Petruchia, od razu zrobiło mu się żal, że tak spokorniała. Lecz zaraz zobaczył jej oczy i zrozumiał, że dostała cenną lekcję. W spojrzeniu Kasi dostrzegł inteligencję, łagodność i rozbawienie. I wiedział, że publiczność także to zauważyła. Kasia wcale nie została poskromiona. Po prostu nauczyła się czegoś. Biedny Petruchio nie wie jeszcze, co go czeka.

Do licha, ona naprawdę jest dobra – pomyślał Jack, gdy naraz głośne oklaski wyrwały go z zamyślenia i uświadomił sobie, że przyszła kolej na niego. Mógł jej pomóc w karierze. Mógł utwierdzać ją w zamiarze zostania aktorką – chociaż nie potrzebowała do tego zachęty – i jednocześnie wspierać uczuciowo. Ale był zbyt młody. I niezbyt mądry. Zmarnował okazję, by na stałe stać się częścią jej życia. A teraz miał zagrać z nią w scenie, w której znowu przypadła mu rola głupca. Otello zabił w szale zazdrości. On, Jack, wprawdzie nie zabił Belle, lecz zniweczył wszystko, co było piękne w jego życiu, i omal nie zniszczył także jej.

Zrobiło mu się zimno na myśl, że podczas tej ostatniej kłótni, po której odeszła od niego, była w ciąży. Nosiła w łonie Jacqueline.

Ta broszka! Dawno temu podarował ją Hortie i zeszłej nocy poszedł do siostry błagając, by mu ją oddała. Obiecując dać jej w zamian coś większego i ładniejszego, gdy tylko wróci do Londynu. Jakimś cudem miała ją ze sobą. Ale Hortie zawsze wozi całą swoją biżuterię – ku niezadowoleniu Zeba i przerażeniu matki. Hortie myślała, że broszka ma być dla Juliany, i zdziwiła się, kiedy tego ranka zobaczyła ją przypiętą do sukienki Jacqueline.

Alex wiedział. Pochwycił spojrzenie Jacka, gdy Jacqueline pokazywała broszkę babce. Nie padło między nimi ani jedno słowo, lecz Alex wszystkiego się domyślił. Annę również, sądząc po pełnym sympatii spojrzeniu, jakie mu rzuciła chwilę później. Kochana Annę!

– Jack! – syknął Claude. – Nie czas teraz myśleć o niebieskich migdałach!

Jack wskoczył na scenę. Nie mógł sobie przypomnieć ani jednej kwestii ze swojej roli. Zaczerpnął w płuca powietrza przesyconego wonią perfum.

Isabella była cudowna. Juliana nie wyobrażała sobie, że patrząc na aktora można się tak zapomnieć i płakać razem z nim. Isabella jako Porcja wzbudziła jej podziw, a jako Kasia rozbawiła ją. Natomiast jako Desdemona była wprost niezwykle wzruszająca, kiedy czekała na powrót męża do domu, przeczuwając śmierć i wiedząc, że jest na nią zagniewany, choć nie znała powodu. Juliana z przerażeniem i rozpaczą patrzyła, jak Otello, który zapłakał nad śpiącą Desdemona i pocałował ją, postanawia zabić żonę, mimo że ją kocha.

Jack był dobry w roli Otella. Można by przysiąc, że naprawdę kocha Desdemonę, i Julianie serce się krajało, gdy patrzyła, jak ci dwoje, tak bardzo w sobie zakochani, nie mogą się porozumieć. Potem nastąpił tragiczny koniec i dziewczyna nie zdołała powstrzymać łez. Płakała nad niewinną, słodką Desdemona i nad jej mordercą – wprowadzonym w błąd Otellem. I płakała nad tym zepsutym światem, w którym miłość nie zawsze oznacza szczęście, w którym jest tyle nieporozumień i tragedii, ponieważ ludzie nie rozmawiają ze sobą otwarcie – nawet jeśli się kochają.

– Wspaniałe – powiedział jej ojciec, gdy wokół rozległy się oklaski. – Wprawdzie nastrój sztuki niezbyt pasuje do Bożego Narodzenia, ale doskonała gra aktorska zawsze jest warta obejrzenia.

Juliana czuła się oszołomiona. Przez chwilę nie była nawet w stanie klaskać. Poczuła na dłoni dotknięcie czyichś palców i spojrzała na Fitza, który siedział obok niej. Podczas obiadu pastor ogłosił zaręczyny Howarda i Rosę i teraz obie rodziny zajmowały sąsiednie miejsca.

Juliana przypomniała sobie, że czuła się przygnębiona jeszcze przed obejrzeniem „Otella". Chociaż „przygnębienie" to nie najlepsze słowo na określenie jej nastroju. Była to raczej egzaltacja.

– Czy ona nie jest wspaniała? – rzekła.

– To chyba najlepsza aktorka na świecie – odparł. -Nie przeszłabyś się ze mną, zanim sala zostanie przygotowana na bal?

Bal! Julianie zrobiło się słabo. Czy oświadczyny zostaną ogłoszone na początku, na końcu czy w połowie balu?

Nie powinna nigdzie iść z Fitzem i sądząc po jego wyrazie oczu, on także to wiedział.

– Dziękuję – odrzekła. – Będzie mi bardzo miło.

– Dokąd pójdziemy? – zapytał, kiedy opuścili salę balową.

Juliana czuła, że żadne z nich nie chciałoby pójść za innymi do salonu, hallu czy któregoś z saloników.

Zaprowadziła go więc do galerii. Było tam ciemno -salę oświetlał jedynie blask księżyca wpadający przez okno.

– Dziś wieczorem zostaną ogłoszone twoje zaręczyny, nieprawdaż? – zapytał Fitz splatając jej palce ze swoimi i podchodząc z nią do jednego z okien.

– Tak – odrzekła.

– Musisz być bardzo szczęśliwa.

– Mhm.

– Naprawdę?

Zaczerpnęła oddechu, by coś na to rzec, ale nic nie powiedziała.

– Więc jesteś szczęśliwa? – zapytał jeszcze raz, ściskając mocniej jej palce.

– Nie. – To był szept.

– Dlaczego? Nie lubisz go?

– Lubię – odparła.

– Więc dlaczego? – nalegał.

Ona jednak nie mogła odpowiedzieć na to pytanie, więc milczała.

– Julie – rzekł. – Kocham cię. Jestem znacznie gorszą partią niż Jack i twój ojciec nie oddałby mi cię nawet za tysiąc lat. Ale mój dziadek zaprosił mnie do siebie i zaproponował, bym zarządzał jego posiadłością, ponieważ dotychczasowy zarządca jest już stary i odchodzi. Pewnego dnia ten majątek będzie mój. Lecz to i tak niczego nie zmienia, prawda?

– Tak – odrzekła.

– Gdybym był tak bogaty jak Jack – powiedział -i gdybym był wnukiem księcia, wyszłabyś za mnie, Julie?

– Och, Fitz! – zawołała. – Te wszystkie rzeczy nie mają dla mnie znaczenia. Nie chciałam się w tobie zakochać. Nie spodziewałam się tego. Bardzo cię polubiłam, dobrze mi się z tobą rozmawiało. A potem… a potem zakochałam się w tobie.

Znalazła się w jego ramionach. Objął ją mocno, przytulił i wreszcie ustami zaczął szukać jej ust. Ona zaś westchnęła i poddała się temu.

– Co zrobimy? – zapytał wreszcie, przytulając jej głowę do swego policzka. – Czy mam porozmawiać z Jackiem, zanim będzie za późno? Albo z twoim ojcem?

– Nie – odparła.

– A więc co? – nalegał. – Jest za późno? Nie możesz się już wycofać?

Poczuła na swych ramionach wielki ciężar odpowiedzialności i przeraziła się. Nikt nie mógł jej pomóc, nie było też dobrego wyjścia z tej sytuacji. Nie mogła schować się za niczyimi plecami – ani ojca, ani babci, ani Jacka, ani Fitza. W tej sprawie sama musiała zdecydować.

Chociaż to nie do końca była prawda. Nie musiała podejmować żadnej decyzji. Ojciec i babcia dokonali za nią wyboru i ona się na to zgodziła. Jack był wobec niej uczciwy. Dał jej tydzień na zastanowienie i już udzieliła odpowiedzi. Powiedziała „tak". Nie mogła zranić Jacka, choć tak naprawdę nie wierzyła, że on ją kocha.

A Fitz ją kochał. I ona odwzajemniała to uczucie. O, tak! Kochała go całym sercem. Był jej przyjacielem. I kimś znacznie droższym.

Tak, musi coś zrobić.

– Fitz – rzekła – zejdźmy na dół. Będą na nas czekać.

– Masz rację – odparł podając jej ramię. – Wybacz mi, Julie. Zasmuciłem cię. Naprawdę chciałbym, abyś była szczęśliwa, wiesz o tym. A Jack to wspaniały człowiek.

– Tak, wiem – powiedziała i na krótką chwilę oparła głowę na ramieniu Fitza.

Rozdział osiemnasty

Ogarnęło go dziwne uczucie spokojnej rezygnacji. Podczas balu miały być ogłoszone jego zaręczyny. Wiedział o tym od chwili przyjazdu do Portland House, ale w ciągu tego tygodnia tyle się działo, że zawsze coś innego zajmowało jego uwagę. Bal – punkt kulminacyjny świątecznych imprez – wciąż był dla niego odległą przyszłością.