Czuła, że ten pocałunek przeniknął jej całe ciało.

– Proszę bardzo. – Robert wyłonił się z lasu i złożył ceremonialny ukłon. W prawej ręce trzymał bukiecik dzikich fiołków. – To dla mojej damy.

– Dziękuję – wyszeptała Victoria, czując łzy napływające do oczu. Była niewiarygodnie wzruszona i miała wrażenie, że ten mężczyzna posiada dość sił, aby poprowadzić ją przez świat – nawet przez wszechświat.

Wręczył jej kwiatki, jednego zatrzymując w dłoni.

– Właśnie dlatego ich nazrywałem – szepnął, wsuwając jej ostatni kwiatek za ucho. – O tak, teraz wyglądasz idealnie. Victoria patrzyła na bukiecik, który trzymała w dłoni.

– Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego. Robert spojrzał na nią.

– Ani ja.

– Bosko pachną. – Pochyliła głowę i pociągnęła nosem. – Uwielbiam zapach kwiatów. W domu, tuż pod moim oknem, rośnie wiciokrzew.

– Naprawdę? – spytał z roztargnieniem i chciał dotknąć jej twarzy, ale w porę się powstrzymał. Była taka niewinna, że w żaden sposób nie chciał jej urazić.

– Dziękuję – powiedziała, podnosząc wzrok. Robert gwałtownie wstał.

– Proszę się nie ruszać! Ani na krok.

– Znowu? – zawołała, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. – Dokąd pan idzie?

Uśmiechnął się.

– Poszukać portrecisty.

– Kogo?

– Chcę uwiecznić ten moment na zawsze.

– O, pan to… – powiedziała Victoria. Gdy wstawała, nie mogła powstrzymać śmiechu.

– Robert – poprawił ją.

– Robert. – Był to bardzo nieformalny zwrot, ale bez trudu przeszedł jej przez gardło. – Jesteś taki zabawny. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się uśmiałam.

Pochylił się i znów pocałował jej dłoń.

– O rety – zawołała, spoglądając na niebo. – Późno już. Jeśli tato zacznie mnie szukać i znajdzie mnie sam na sam z tobą…

– Najwyżej zmusi nas do małżeństwa – przerwał jej z rozmarzonym uśmiechem.

Uniosła oczy.

– Prędzej wyśle cię za granicę.

Pochylił się i delikatnym pocałunkiem musnął jej usta.

– Ciii. Ożenię się z tobą. Już postanowiłem. Rozchyliła wargi ze zdziwienia.

– Chyba oszalałeś.

Cofnął się i spojrzał na nią z miną wyrażającą coś pomiędzy zdumieniem i rozbawieniem.

– Prawdę mówiąc, Victorio, chyba jeszcze nigdy nie byłem rozsądniejszy niż w tej chwili.

Victoria pchnęła drzwi domku, w którym mieszkała z ojcem i młodszą siostrą.

– Tato! – zawołała. – Przepraszam, że tak późno. Zwiedzałam okolicę. Jeszcze tak wielu miejsc nie widziałam.

Wsunęła głowę do gabinetu ojca. Siedział za biurkiem i ciężko pracował nad nowym kazaniem. Machnął ręką, dając do zrozumienia, że nic się nie stało i nie powinna mu przeszkadzać. Po cichu się wycofała.

Poszła do kuchni zająć się przygotowywaniem posiłku. Gotowała kolację na zmianę z siostrą, a tego dnia przypadała jej kolej. Posmakowała potrawki wołowej, którą wcześniej wstawiła do piecyka, dosoliła, a potem usiadła na krześle.

On chce się z nią ożenić.

To na pewno sen. Robert jest lordem. Lordem!!! A kiedyś zostanie markizem. Mężczyźni z takimi tytułami nie żenią się z córkami pastorów.

Ale przecież ją pocałował. Dotknęła ust i wcale się nie zdziwiła, że drżą jej ręce. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że ten pocałunek był dla niego równie ważny jak dla niej. Mimo wszystko Robert był kilka lat starszy. I na pewno całował się już z wieloma kobietami.

Rysując palcem kółka i serca na stole, z rozmarzeniem odtwarzała w myślach cale popołudnie. Robert. Robert. Bezgłośnie wymówiła jego imię, a potem napisała je palcem na stole. Robert Phillip Arthur Kemble. Po kolei wymieniła wszystkie imiona.

Był niesłychanie przystojny. Miał pofalowane czarne włosy, zgodnie z modą nieco za długie. I te oczy. Po brunecie można by się spodziewać czarnych oczu, ale jego były błękitne. Jasnobłękitne, lecz nie lodowate, bo jego usposobienie dodawało im ciepła.

– Victoria, co ty robisz?

Podniosła wzrok i ujrzała w drzwiach siostrę.

– O, cześć, Ellie.

Eleanora, młodsza dokładnie o trzy lata, przemierzyła kuchnię i uniosła dłoń Victorii.

– Chcesz, żeby ci weszła drzazga?

Potem puściła rękę siostry i usiadła po drugiej stronie stołu.

Victoria patrzyła na Ellie, ale widziała Roberta. Pięknie wykrojone usta, zawsze skore do uśmiechu, ledwie widoczny cień zarostu na policzkach. Zastanawiała się, czy musi golić się dwa razy dziennie.

– Victoria!

Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem.

– Mówiłaś coś?

– Pytałam cię… I to już drugi raz… Czy chcesz jutro zanieść ze mną jedzenie do pani Gordon? Póki jest chora, tato postanowił dzielić się z nią swoją dziesięciną.

Victoria skinęła głową. Jako proboszcz ojciec otrzymywał jedną dziesiątą dochodów okolicznych farm. Większość tej sumy szła na utrzymanie wiejskiego kościółka, ale mimo to w rodzinie Lyndonów nigdy nie brakowało jedzenia.

– Tak, tak – powiedziała. – Oczywiście, że z tobą pójdę. Ach, Robert. Westchnęła. Tak wspaniale się śmieje.

– … olić?

Victoria podniosła głowę.

– Przepraszam. Mówiłaś coś do mnie?

– Mówiłam – powiedziała Ellie, a w jej głosie było słychać zniecierpliwienie. – Mówiłam, że próbowałam potrawki i była mało słona. Czy mam ją dosolić?

– Nie, nie. Przed chwilą doprawiłam.

– Victoria, co się z tobą dzieje?

– O co ci chodzi?

Ellie westchnęła rozdrażniona.

– Nie słuchasz, co do ciebie mówię. Próbuję z tobą rozmawiać, ale ty tylko patrzysz w okno i wzdychasz.

Victoria pochyliła się do przodu.

– Umiesz dotrzymać tajemnicy? Ellie również się pochyliła.

– Przecież wiesz.

– Chyba się zakochałam.

– Ani trochę ci nie wierzę. Victoria otworzyła ze zdziwienia usta.

– To ja ci mówię, że właśnie przeżyłam najważniejszą przemianę w życiu kobiety, a ty mi nie wierzysz?

– A niby w kim z Bellfield mogłabyś się zakochać, co? – zapytała z drwiną Ellie.

– Umiesz dochować tajemnicy?

– Już mówiłam, że umiem.

– W lordzie Macclesfield.

– W synu markiza? – prawie krzyknęła Ellie. – Przecież to hrabia.

– Cicho! – Victoria spojrzała przez ramię, czy nie zwróciły na siebie uwagi ojca. – Doskonale wiem, że jest hrabią.

– Przecież nawet go nie znasz. Gdy markiz przyjmował nas w Casteleford, jego syn był w Londynie.

– Dzisiaj go poznałam.

– I zakochałaś się? Victoria, tylko głupcy i poeci zakochują się od pierwszego wejrzenia.

– No to chyba jestem głupia – powiedziała hardo. – Bo Bóg mi świadkiem, że nie jestem poetką.

– Zwariowałaś, siostrzyczko. Doszczętnie zwariowałaś.

Victoria zadarła głowę i wyniośle spojrzała na siostrę.

– Prawdę mówiąc, Eleanor, chyba jeszcze nigdy nie byłam rozsądniejsza niż w tej chwili.

Tego wieczoru Victoria przez kilka godzin nie mogła usnąć, a gdy w końcu zmorzył ją sen, śniła o Robercie.

Całował ją. Najpierw delikatnie w usta, a potem przesuwał wargi po policzku. Szeptał jej imię.

– Victoria… Victoria… Nagle się obudziła.

– Victoria…

Czy to jeszcze sen?

– Victoria…

Wyszła spod kołdry i wyjrzała przez okno nad łóżkiem. Za oknem stał on.

– Robert?

Uśmiechnął się i pocałował ją w nosek.

– We własnej osobie. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że mieszkasz na parterze.

– Co ty tu robisz?

– Szaleję z miłości.

– Robert! – Starała się zachować powagę, ale udzielił jej się jego dobry humor. – Co tak naprawdę tu robisz?

Złożył wytworny ukłon.

– Przybyłem w zaloty, panno Lyndon.

– W środku nocy?

– Doskonały moment.

– A gdybyś wybrał złe okno? Popsułbyś mi opinię.

Przechylił się przez parapet.

– Mówiłaś o wiciokrzewie. Wąchałem dokoła, aż wy – wąchałem twój pokój. – Demonstracyjnie wciągnął powietrze nosem. – Mam bardzo wyostrzony zmysł węchu.

– Jesteś niepoprawny.

– Tak. – Skinął głową. – Albo po prostu zakochany.

– Nie możesz mnie kochać, Robercie. – Mówiąc te słowa, w głębi duszy błagała, żeby zaprzeczył.

– Nie mogę? – Sięgnął przez okno i wziął ją za rękę. – Torie, chodź ze mną.

– Nikt mnie nie nazywa Torie – odparła, próbując zmienić temat.

– A ja będę – szepnął. Dotknął jej podbródka i przyciągnął do siebie. – Chcę cię pocałować.

Roztrzęsiona Victoria skinęła głową. Nie potrafiła odmówić sobie pocałunku, o którym marzyła przez cały wieczór.

Musnął ją ustami jak delikatnym piórkiem. Drgnęła pod wpływem mrowienia, które poczuła na plecach.

– Zimno ci? – szepnął, całując jej usta.

Bez słowa pokręciła głową.

Cofnął głowę i objął dłońmi jej twarz.

– Jesteś taka piękna. – Wziął w palce kosmyk włosów Victorii i rozkoszował się ich jedwabistością. Po chwili znów zbliżył usta do jej warg, aby przyzwyczaiła się do jego bliskości, zanim posunie się dalej. Czuł, że dziewczyna drży, ale nie zamierzał się wycofać. Wiedział, że ta chwila ekscytuje ją tak samo jak jego.

Przeniósł dłoń za głowę Victorii, wsunął palce w gęste włosy i przesunął językiem wokół jej warg. Smakowała cytryną i miętą. Powstrzymywał się, żeby nie wyciągnąć jej przez okno i nie kochać się z nią tu i teraz na miękkiej trawie. Przez całe swoje dorosłe życie nigdy nie odczuwał tego rodzaju pragnienia. Owszem, to było pożądanie, ale uzupełnione zadziwiająco silną falą czułości.

W końcu cofnął głowę, zdając sobie sprawę, że pragnie o wiele więcej, niż może tej nocy prosić.

– Chodź ze mną – wyszeptał.

Uniosła dłoń do ust.

Znów wziął ją za rękę i pociągnął do okna.

– Robercie, jest środek nocy.

– To najlepsza chwila do spotkania sam na sam.

– Ale… Ale ja jestem w nocnej koszuli! – Spojrzała na siebie, jakby dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę z niestosowności swojego stroju. Spróbowała okryć się kołdrą.

Robert robił, co mógł, żeby zachować powagę.