– Chyba straciłeś rozum. – Usiadła na kanapie, nie spuszczając z niego wzroku. Miała trzydzieści cztery lata i czuła, że wali się cały jej świat.

– Nie. – Potrząsnął smutno głową. – Myślę, że go odzyskałem. Wiesz, że nigdy nie powinniśmy się pobierać.

– Nonsens. – Była jak zawsze dystyngowana, idealnie naśladując sposób zachowania Pierwszej Damy, ubrana w chanelowski kostium i toczek. Ale tamto też należało już do przeszłości.

– Jedynym nonsensem było to, że dałem ci się namówić, by tak długo ciągnąć nasz związek. Jesteś młoda, masz przed sobą całe życie. Jeśli chcesz, możesz sama ubiegać się o najwyższe stanowiska. Ale po tym, co się stało – głos mu zadrżał na wspomnienie człowieka, którego pokochał całym sercem – nie mam ochoty dłużej się w to bawić. Zostawiam tobie całe to podniecenie, wzruszenie, rozczarowania, cierpienia.

– Jesteś tchórzem – rzuciła mu w twarz, choć oboje doskonale wiedzieli, że to nieprawda.

– Możliwe. A może jestem po prostu zmęczony. I rozżalony. Czuł się tak cholernie samotny, że chciało mu się wyć. Pragnął w końcu być z Crystal.

– Wracasz do niej, prawda? – Zawsze, mówiąc o Crystal, używała słowa "ona".

– Może. Jeśli mnie przyjmie.

– Jesteś głupcem, Spencerze. Zawsze nim byłeś. Jesteś za dobry, by wieść takie życie.

Odwrócił się i poszedł na górę, żeby się spakować, tym razem na dobre. Kiedy wieczorem opuszczał dom w Georgetown, oboje wiedzieli, że już tu nie wróci.

– Kiedy dotrę do Kalifornii, zadzwonię do adwokata – rzucił, przekraczając próg. Dziwne pożegnanie z kobietą, z którą spędził prawie czternaście lat. Ale nie miał jej już nic do powiedzenia. Zamknął za sobą drzwi i pojechał do hotelu. Nazajutrz miał lecieć do Kalifornii.

Rozdział czterdziesty czwarty

Późnym wieczorem Spencer zadzwonił do Crystal, by poinformować ją o swej decyzji. Ostatni raz rozmawiali przed wyjazdem do Dallas. Nikt nie podnosił słuchawki, więc postanowił sprawić jej niespodziankę. Podczas całego długiego lotu Spencer pogrążony był w myślach. Cieszyła go jedynie perspektywa ujrzenia Crystal. Nie było jej w mieszkaniu, więc pojechał na plan filmu, w którym grała.

Mieli sobie dużo do powiedzenia. Sam jeszcze nie wierzył, że jest wolny. Rzucił wszystko ale wiedział, że postąpił słusznie. Chciał usłyszeć, co ona o tym myśli. Kiedy wysiadł z taksówki, opanował go nagle lęk. Co będzie, jeśli okaże się, że już za późno? Że za długo się to ciągnęło? Że Crystal nie zechce go poślubić? Było to możliwe, choć mało prawdopodobne. Wiedział, jak bardzo go kochała oraz ile dla siebie nawzajem znaczyli. Była to jedyna rzecz, co do której przez wszystkie te lata nigdy nie miał wątpliwości.

Ale studio było puste. Powiedziano mu, że ekipa otrzymała dwa tygodnie wolnego dla uczczenia śmierci prezydenta. Stał przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, co zrobić. Nagle doznał olśnienia. Wynajął samochód, ale postanowił nie dzwonić do Crystal. Wiedział, że mogła wyjechać tylko tam.

Jazda zajęła mu czternaście godzin, ale nie miał ochoty korzystać z samolotu. Wolał pokonać tę odległość samochodem, myśląc o Crystal i o tym, jak dalej ułożą sobie życie. Zatrzymał się raz, by się przespać. Dwa razy wstąpił do przydrożnych restauracji, żeby coś zjeść. Kiedy ujrzał wschodzące słońce, poczuł mocniejsze bicie serca i obecność gdzieś w pobliżu jedynej bliskiej mu duszy. Znalazł się w obcym sobie świecie, ale wiedział, że postąpił słusznie. Na ranczo dotarł o siódmej rano. Słońce stało już wysoko na niebie, ale powietrze było rześkie. Zapowiadał się śliczny, listopadowy dzień. Dostrzegł jakąś małą postać, biegnącą przez pole, i zwolnił, by się lepiej przyjrzeć. W pierwszej chwili pomyślał, że to Jane, ale wkrótce zauważył swój błąd. Był to chłopczyk o lśniących czarnych włosach. Wołał na kogoś. Spencer wysiadł z samochodu. Dziecko miało około ośmiu lat. Na widok nieznajomego zatrzymało się, a po chwili ruszyło wolnym krokiem w jego stronę.

Spencer stał bez ruchu, obserwując je. Kiedy zbliżyło się do niego, z trudem powstrzymał okrzyk zdumienia. Widział kiedyś tę twarz, dawno, dawno temu, kiedy sam był mały. Dobrze znał te rysy, bo należały do niego. Spencer wolnym krokiem ruszył w stronę chłopca, czując się tak, jakby wróciły czasy jego dzieciństwa. Nagle domyślił się wszystkiego.

– Cześć! – pozdrowił go chłopczyk, wyciągając rękę.

Spencer zatrzymał się jak rażony. Ogarnęło go wzruszenie. Nie wiedział, co powiedzieć, uśmiechał się tylko, a po policzkach wolno płynęły mu łzy.

Wtem dostrzegł w oddali Crystal. Na jego widok zatrzymała się przerażona. Chciała zawołać Zeba, by przyszedł do niej. Zaczęła biec, jakby chciała zawrócić syna. Ale było już za późno. Przed sobą widziała tylko Spencera. Uśmiechał się do chłopca i do niej. Płacząc cicho, szła w tamtą stronę. A więc nic mu się nie stało, wrócił do domu, i póki tu pozostanie – przez minutę, godzinę, dzień – będzie bezpieczny. Widziała, jak podszedł do Zeba i ujął go za rączkę. A więc wiedział już. Jej tajemnica była teraz również jego tajemnicą… i Zeba… Podeszła do nich w chwili, gdy Spencer wziął chłopca na ręce. Objęła ich obu. Spencer spojrzał na nią. Zeb przyglądał się obojgu oczarowany.

– Nie wiedziałam, że przyjedziesz.

Roześmiał się, słysząc te słowa. Nie wstydził się swych łez.

– Crystal Wyatt, widzę, że nie mówiłaś mi o wielu sprawach.

– Bo nie pytałeś. – Uśmiechnęła się przez łzy. Pocałował ją.

– Muszę to sobie zapamiętać na przyszłość.

Zeb uwolnił się z objęć rodziców i pobiegł do winnicy, tam gdzie kiedyś biegała Crystal i gdzie pewnego dnia będą biegały ich dzieci. Spencer ujął ją za rękę i wolno ruszyli w stronę domu. Kiedy znaleźli się obok schodków, Spencer spojrzał na nią, a potem uniósł wzrok do nieba. Zobaczył słoneczny, zimowy dzień… ale gotów był przysiąc, że w oddali usłyszał grzmot i ujrzał błyskawicę. Pocałował Crystal i weszli do środka. Był wreszcie w domu.

Danielle Steel

  • 1
  • 77
  • 78
  • 79
  • 80
  • 81
  • 82