Mały Zeb też o niej myślał tej nocy, kiedy położył się do łóżeczka. Miał już cztery i pół roku i kiedy Crystal wymieniła jego imię, roześmiał się radośnie.

– To moja mamusia! – oświadczył z dumą i wręczył Jane swoją colę, nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. Ciekawiło go, co tam robiła. Hiroko zapewniła Zeba, że Crystal wkrótce wróci do domu.

Wszyscy pękali z dumy, a najbardziej – Brian Ford. Istniała między nimi szczególna więź. Gdyby był młodszy i gdyby inaczej potoczyło się kiedyś jego życie, pozwoliłby, by ich związek się zacieśnił. Choć właściwie obojgu odpowiadały istniejące między nimi stosunki: proste, uczciwe i czyste. Niczego sobie nie obiecywali, nie mieli wobec siebie zobowiązań, nie oszukiwali się wzajemnie. Byli po prostu przyjaciółmi i bardzo lubili swoje towarzystwo. Uparła się, by tego wieczoru zaprosić go na kolację, potem Brian zabrał ją na dancing. Nadal czuła się oszołomiona, ale Brian wcale się nie dziwił, że wygrała. Zasłużyła sobie na nagrodę. Był szczęśliwy, bo jego film też zdobył wyróżnienie. Oboje mieli swój wielki dzień. Kiedy w końcu Crystal została sama w swoim mieszkaniu, postawiła Oscara na stoliku, po czym usiadła i przyglądała się w milczeniu temu niezwykłemu wyrazowi uznania dla jej osiągnięć. Był to niezapomniany wieczór. Otrzymała nagrodę za to, że odważyła się wrócić do Hollywood. Znów pomyślała o ojcu… i o Spencerze… i o Zebie… o tych, których kochała najwięcej. Dwaj z nich już odeszli z jej życia. Ale miała Zeba i pewnego dnia nauczy go wszystkiego, czego nauczyli ją tamci. Żeby był uczciwy, skromny, pracowity, by kochał z całego serca, nie oglądając się na nic, i nigdy się nie bał realizować swych marzeń, choćby nie wiedzieć jak śmiałych.

Rozdział czterdziesty pierwszy

Wybory tamtego roku były szczególnie emocjonujące i Crystal razem z Brianem entuzjazmowała się ich przebiegem, Brian raz czy dwa pojechał na wschód, by wziąć udział w spotkaniach przedwyborczych. Crystal w tym czasie kręciła kolejny film. Po powrocie opisywał jej atmosferę panującą w Waszyngtonie. Był tam również, kiedy ogłoszono zwycięstwo Jacka Kennedy'ego. Wydawało się, że nadeszła nowa epoka, prawdziwa sielanka, której głównymi bohaterami stali się młody prezydent, jego piękna żona, słodka córeczka i dopiero co narodzony syn. Crystal spędziła piąte urodziny Zeba na ranczo. Po powrocie do Hollywood zdziwiła się, kiedy otrzymała zaproszenie na uroczysty bal, wydawany z okazji objęcia stanowiska prezydenta przez Kennedy'ego. Choć film, w którym teraz grała, miał być już wówczas ukończony, mimo wszystko wahała się, czy pojechać do Waszyngtonu. Bała się przypadkowego spotkania ze Spencerem.

– Musisz jechać – powiedział Brian. – To prawdziwy zaszczyt i nie możesz odmówić przyjęcia zaproszenia. Poza tym to wyjątkowa uroczystość. – Wiedział, że druga taka okazja może się nigdy nie zdarzyć. Cieszył się zwycięstwem młodego senatora i chciał, by Crystal go poznała. Tak gorąco ją namawiał, że w końcu zgodziła się mu towarzyszyć, ale podjęcie tej decyzji nie przyszło jej bynajmniej łatwo. Przeczytała, że Spencer został właśnie mianowany jednym z doradców Kennedy'ego i wiedziała, że będzie na balu. Modliła się, aby na sali znalazł się taki tłum, żeby się przypadkiem nie natknęła na Spencera. Nie chciała znów go spotkać. Upłynęło już prawie sześć lat. Bała się, że odżyje dawna tęsknota i ból. Wystarczało jej to, co miała teraz – wspomnienia o Spencerze i obecność Zeba, czekającego na nią zawsze, kiedy tylko mogła się wyrwać z pracy na ranczo.

W salonie Giorgio kupiła sobie suknię ze srebrnego, lejącego się materiału. Brian aż zagwizdał, gdy mu ją pokazała, a potem oświadczył ze śmiechem:

– No, mała, widzę, że dopięłaś swego. Będziesz wyglądała jak najprawdziwsza gwiazda filmowa. Suknia ostro kontrastowała z kreacjami Pierwszej Damy, charakteryzującymi się spokojną elegancją, ale wydawała się szykowna, podobnie jak Crystal Wyatt. Uśmiechnął się i pocałował ją w rękę, patrząc na mieniący się materiał. Wiedział, że jej debiut w kręgach rządowych będzie prawdziwym sukcesem. I nie omylił się.

Uroczystości inauguracyjne przeszły najśmielsze oczekiwania Crystal. Składały się one z kilku przyjęć i dwóch balów. Wszędzie tłoczyli się gapie. Rozpoznali Crystal. Musiała rozdać swym wielbicielom setki autografów. Brian spoglądał na nią z dumą. Miał pięćdziesiąt dziewięć lat, ale w dobrze skrojonym smokingu prezentował się wyjątkowo korzystnie.

– Sam też wyglądasz niezgorzej – zażartowała, kiedy szykowali się do wyjścia.

Już kilka miesięcy wcześniej Brian zarezerwował dla nich apartament w hotelu "Statler". Cieszyła się, że jednak zdecydowała się z nim przyjechać. Łączyły ich takie stosunki jak na samym początku: serdeczna przyjaźń i cichy romans, o którym mało kto wiedział, a ci, którzy się czegoś domyślali, zachowywali dyskrecję. Crystal bardzo lubiła Briana. Ich związek okazał się satysfakcjonujący także pod względem fizycznym, choć pozbawiony dzikiej namiętności. Wiodła spokojne życie u boku mężczyzny, którego szanowała i podziwiała zarazem.

Udali się na oba bale, wydawane tego wieczoru. Brian przedstawił Crystal prezydentowi. Był niezwykle przystojny. Obok niego stała jego piękna, dystyngowana żona. Sprawiała wrażenie bardzo nieśmiałej. Kiedy przedstawiono jej Crystal, powiedziała, że bardzo lubi filmy, w których gra Crystal Wyatt.

Bawili się do późna w noc. Crystal zauważyła Spencera dopiero, kiedy Brian poszedł do szatni po jej futro. Stał w pobliżu drzwi razem z kilkoma członkami gabinetu i rozmawiał z ożywieniem z grupką funkcjonariuszy służby bezpieczeństwa. Odwróciła się, czując ogarniającą ją falę tęsknoty. Pragnęła, by Brian już wrócił i aby mogli jak najszybciej wyjść, tymczasem wciąż się nie pojawiał. Gdy się odwracała, wzrok Spencera przykuł migotliwy blask jej sukni. Przeprosił swych rozmówców i w chwilę później stał już przed Crystal. Wyciągnął dłoń i dotknął jej ramienia, jakby chciał się przekonać, że jest prawdziwa.

– Crystal…

Upłynęło sześć lat. Sześć długich lat, wypełnionych chwilami lepszymi i gorszymi, pobytami na ranczo, pracą w filmie i zabawami z dzieckiem.

– Jak się masz. Spodziewałam się, że cię tutaj spotkam. Moje gratulacje. – Choć mówiła cicho, a pokój wypełniał gwar rozmów, słyszał dokładnie każde jej słowo. Pomyślał, że nigdy nie wyglądała piękniej niż tego wieczoru w srebrnej sukni, spowijającej jej zgrabną figurę niczym śnieżny całun.

– Dziękuję. Ty też wysoko zaszłaś. – Uśmiechnął się. Na widok Spencera odżyła w niej dawna radość, ból i tęsknota, która nigdy naprawdę jej nie opuściła. – Czy długo tu zabawisz? – spytał zdawkowo.

– Kilka dni – odparła wymijająco, modląc się, by nie usłyszał bicia jej serca. – Muszę wracać do Kalifornii. – Skinął głową. Ciekawa była, czy nadal jest żonaty. W drugim końcu sali Elizabeth święciła swój triumf. Jej mąż został jednym z doradców Kennedy'ego. Miała trzydzieści jeden lat i osiągnęła to, czego chciała. Jedyną kobietą na sali, której zazdrościła, była żona prezydenta, ale pewnego dnia może i to marzenie się spełni. Wszystko wydawało się teraz możliwe. Spencer stał się kimś ważnym, nawet w oczach Barclayów.

– Gdzie się zatrzymałaś?

Zawahała się, ale pomyślała, że przecież nie ma to już teraz żadnego znaczenia. Miał swoje własne życie. A ona miała Briana.

– W hotelu "Statler".

Skinął głową. W tym momencie pojawił się Brian z jej srebrnymi lisami. Nie miała innego wyjścia, jak przedstawić obu mężczyzn. Brian słyszał o Spencerze, ale nigdy wcześniej go nie spotkał. Intrygowało go, skąd tych dwoje się znało. Nagle zauważył wyraz oczu Spencera. Pożegnali się i opuścili salę.

W samochodzie Crystal była dziwnie milcząca. Wyglądała przez okno, obserwując wirujące płatki śniegu. Brian nie odzywał się przez całą drogę, ale kiedy znaleźli się w hotelu, wiedział, że musi z nią porozmawiać.

– Skąd znasz Spencera Hilla? – Wiedział, że nigdy nie była w Waszyngtonie. Rok temu zobaczył Spencera u boku Jacka Kennedy'ego i z miejsca poczuł do niego sympatię. Pewnego dnia Hill stanie się ważną osobistością, właściwie już nią był. Brian wiedział, jak dużą rolę tamten odgrywał wśród współpracowników młodego prezydenta.

Crystal rozpinając suknię uśmiechnęła się nieprzytomnie. W jej oczach malowała się melancholia. Dostrzegł w nich coś, czego nigdy przedtem nie zauważył, jakiś rodzaj bólu niemal nie do zniesienia.

– Spotkałam go wiele lat temu na ślubie mojej siostry. Służył na Pacyfiku razem z moim szwagrem. – Nagle dodała odwracając się. – Bronił mnie podczas procesu. – W jednej chwili Brian domyślił się wszystkiego. Nigdy wcześniej mu się to nie udawało. Podszedł do niej wolno i spojrzał na nią smutno.

– To on jest ojcem chłopca, prawda? – Minęła dłuższa chwila, nim wolno skinęła głową i odwróciła się.

– Wie o tym?

Zaprzeczyła głową

– I nigdy się nie dowie. To długa historia. Spencer ma swoje własne życie i wspaniałą przyszłość przed sobą. Gdyby został ze mną, zaprzepaściłby swoje szanse. – Zwróciła mu wolność w odpowiednim momencie i cieszyła się, że nie zmarnował okazji.

– Nadal cię kocha. – Brian opadł ciężko na fotel. Wiedział, że kiedyś nadejdzie taka chwila, ale mimo wszystko było mu przykro. Widział, jak Crystal i Spencer na siebie patrzyli.

– Nie gadaj głupstw. Dziś wieczorem spotkałam go po raz pierwszy od sześciu lat.

Nazajutrz rano, kiedy Brian był na śniadaniu ze swymi przyjaciółmi – politykami, Spencer zadzwonił do Crystal. Gdy się przedstawił, serce zabiło jej mocniej. Zbeształa samą siebie za takie głupie zachowanie. Chciał się z nią spotkać przed wyjazdem, ale stwierdziła, że to wykluczone.

– Crystal, proszę… przez pamięć na dawne czasy… – Dawne czasy, których owocem było dziecko.

– Chyba nie powinniśmy się spotykać. A jeśli ktoś nas zobaczy? Nie warto ryzykować.

– Zostaw mnie to zmartwienie. Proszę… – błagał ją. Równie gorąco jak on, pragnęła się z nim zobaczyć. Ale czy miało to jakikolwiek sens? Nawet jeśli Brian się nie mylił twierdząc, że Hillowi wciąż na niej zależy, takie spotkanie mogło tylko zaszkodzić Spencerowi. Próbowała go zbyć, ale jej się nie udało.