Ametystowe oczy natychmiast zmieniły wyraz i zmierzyły go uważnie. zauważyły, że kołnierzyk i mankiety koszuli były wystrzępione i brakowało guzika w miejscu, gdzie materiał napinał się na piersi. Dżinsy miał wypłowiałe i wytarte, aż prawie przezroczyste, zaś buty podrapane i ze schodzonymi obcasami. To miał być ten bogacz, który chciał kupić sobie jej ciało? Nagle zrobiła coś, co nie zdarzyło jej się od chwili, gdy miała osiem lat – straciła panowanie nad sobą.

– Z kogo chcesz zrobić durnia? – spytała głosem, w którym nie było ani śladu miękkości. – Nie mógłbyś sobie pozwolić nawet na szpilkę do krawata ze zwykłym szkiełkiem, a co tu mówić o bransoletce z brylantami.

Na twarzy mężczyzny pojawiło się takie zaskoczenie, że poczuła nagle wstyd. Uzmysłowiła sobie, że on miał prawo przypuszczać, iż będzie raczej ucieszona tą propozycją, zważywszy na sposób, w jaki na niego patrzyła. Zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech i przypomniała sobie to, co było zasadą znaną na całym świecie, niezależnie od kultury – mężczyźni, a zwłaszcza biedni mężczyźni, mają wybujałe poczucie dumy oraz bywają szorstcy, kiedy burczy im w żołądku..

– Jeżeli jesteś wygłodniały, to tutaj jest chleb i bekon – powiedziała spokojnym już głosem, automatycznie proponując mu wszystko, co miała do jedzenia. – I ciastka – dorzuciła.

– Faktycznie jestem wygłodniały – odparł Rye, którego zaczęła trochę bawić ta sytuacja. – Uzgodnijmy tylko cenę.

– Ale to jest za darmo! -zawołała wstrząśnięta tym, że chciał zapłacić za taki prosty posiłek.

– Tak wszystkie mówią, a potem każda domaga się pierścionka.

Zbyt późno Lisa zdała sobie sprawę, że słowo "wygłodniały" może mieć też trochę inne znaczenie. Ponownie zapłonął w niej gniew. Zazwyczaj raczej śmiała się niż złościła, gdy coś źle się układało, ale pod wpływem gorąca rozchodzącego się po żyłach straciła poczucie humoru. Uśmiech tego mężczyzny – krzywy, ironiczny, przerażająco zmysłowy uśmieszek przyprawiał ją o furię.

– Czy zachowujesz się tak ordynarnie w stosunku do wszystkich? – spytała, wyraźnie podkreślając każd~ słowo.

– Tylko wobec panienek, które o to się proszą, czatując w moich ulubionych miejscach.

– Ja tutaj pracuję. A ty co robisz na tej łące oprócz tego, że marnujesz czas należący do Bossa Maca?

– Bossa Maca? – Jeszcze raz Rye nie potrafił ukryć zdziwienia.

– Tak, Bossa Maca. Tego, który płaci ci za wypasanie bydła. Chyba znasz to nazwisko?

Z niedowierzaniem zdał sobie sprawę, że dziewczyna przysłana, żeby zastawić na niego sidła, nie wie nawet, jak on wygląda. Już otwierał usta, by oświecić ją co do swej prawdziwej tożsamości, ale ujrzał śmieszność całej sytuacji. Postanowił nauczyć tę amatorkę zasad gry, w której zdecydowała się wziąć udział.

– Poddaję się – mruknął, uśmiechnął się i podniósł ręce do góry, jakby dziewczyna wycelowała w niego z rewolweru. – Tylko nie donieś na mnie do Bossa Maca. Dobrze go znasz? – spytał z niewinną miną.

Ta nagła zmiana zachowania zdezorientowała Lisę.

– Nigdy go nie spotkałam -przyznała. -Jestem tu tylko od początku lata, żeby pilnować doświadczenia profesora Thompsona – dodała, wskazując ręką na przecinający łąkę drewniany płot.

Rye miał wątpliwości, czy tylko o to chodziło, ale nic nie powiedział.

– No cóż, powinnaś na niego uważać – powiedział ostrzegawczym tonem. – Boss Mac to pies na kobiety.

– Mnie nie zaczepiał – odparła, z wdziękiem wzruszając ramionami. – Ani żaden z jego ludzi. Wszyscy zawsze byli dla mnie bardzo grzeczni. Z jednym niestety, wyjątkiem – dodała chłodno, patrząc prosto na niego.

– Wybacz mi – powiedział i uniósł kapelusz przepraszającym gestem. – Już więcej tak się nie zachowam. Znam Bossa Maca zbyt dobrze, żeby narażać się na jego gniew. Czy ta propozycja zjedzenia czegoś jest wciąż aktualna?

Przez chwilę stała tylko, patrząc na jego potężne ciało i odczuwając dziwne drżenie. Myśl o nim: głodnym, potrzebującym czegoś, co ona może mu dać, sprawiła, że poczuła się słabo.

– Oczywiście – odpowiedziała cicho, bojąc się, czy nie pomyśli, że mogłaby odmówić głodnemu jedzenia. – Przepraszam, że byłam nieuprzejma. Nazywam się Lisa Johansen.

Rye zawahał się. Nie chciał, żeby ta gra już się skończyła, wymienił więc tylko skróconą formę swojego drugiego imienia.

– Rye.

– Rye… – wyszeptała Lisa.

Zastanawiała się, czy to jest jego imię, czy nazwisko.

Wahała się, ale nie zapytała. Wśród prymitywnych plemion imiona były czasem tabu, często świętością, ale zawsze rzeczą bardzo osobistą. Jeszcze raz powtórzyła jego imię – cicho, z przyjemnością, po prostu dlatego, że należało do niego, a teraz dla niej je wypowiedział.

– Rye… Jedzenie będzie gotowe za parę minut. Jeśli chcesz się umyć, to tam pod ścianą domu grzeje się na słońcu garnek z wodą.

Rye przyglądał się dziewczynie, poszukując jakiejś oznaki wskazującej, że ta mała wie, kim on jest naprawdę. I nie dostrzegł absolutnie niczego, co pozwalało przypuszczać, że rozpoznała Edwarda Ryana McCalla III, nazywanego przez nieżyjącą matkę Ryanem, Rye'em przez przyjaciół, Eddym przez ojca i Bossem Makiem przez swoich pracowników; Patrzył na miękkie ruchy jej bioder, kiedy szła w kierunku ogniska, i nie wiedział, czy się złościć, czy śmiać z tego, że ona wie tak mało o swej potencjalnej zdobyczy, że nawet nie rozpoznała jego przydomka.

– Maleńka, jeszcze musisz się dużo uczyć – mruknął pod nosem. – A ja z przyjemnością dam ci kilka lekcji.

ROZDZIAŁ TRZECI

Przyglądając się spokojnym, oszczędnym ruchom krzątającej się przy ognisku Lisy, Rye doszedł do wniosku, że ta ostatnia kandydatka ojca jest inna nie tylko z powodu swej niezwykłej, delikatnej urody. Zaskakujące było w niej to, że nie obawiała się ciężkiej pracy. Nie tylko chciała uporać się z wielką kłodą, używając siekiery, która była stara, tępa i przede wszystkim za ciężka dla niej, ale także znalazła czas, żeby uporządkować rupieciarnię, tworzącą się wokół chaty przez całe lata. Aluminiowe puszki, plastykowe pojemniki, szklane butelki, a także inne odpadki były ustawione w równych rzędach pod ścianą.

– Następnym razem przyniosę stary worek i wyniosę stąd te śmieci – zaproponował.

Lisa spojrzała na niego znad patelni umieszczonej na krzywym, poczerniałym ruszcie, podpartym kamieniami, które przyniosła ze strumyka.

– śmieci?

– Te butelki i puszki – wyjaśnił.

– Aha. – Zdziwiła się, gdyż tam, skąd przybyła, wszystkie te rzeczy. byłyby bardzo użyteczne. Potłuczone szkło można oszlifować, by zrobić z niego ozdoby, a jego ostre krawędzie mogły służyć do cięcia włókien czy skóry. Ona sama nieraz używała tej techniki, kiedy żyli wśród plemion zbyt biednych lub żyjących w miejscach oddalonych od ośrodków cywilizacji, by mogły kupić sobie prawdziwe noże. A na przykład plastykowe miękkie butle mogą być użyte do przechowywania wody, nasion, mąki czy soli albo, jak na wybrzeżach afrykańskich jezior, jako pływaki do sieci na ryby.

– Bardzo dziękuję – powiedziała ostrożnie. – Wolałabym zatrzymać je na razie, jeśli można. A co do worka, to gdybyś mógł mi go przywieźć, to bardzo by mi się przydał. Mogłabym wtedy moczyć pranie w strumieniu bez obawy, że coś mi ucieknie. Jego prąd jest okropnie szybki.

Rye patrzył na nią, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał na temat tej zbieraniny śmieci i prania w strumieniu. Pamiętał, że inni studenci jeździli raz na tydzień do miasta na zakupy i do pralni, a ekwipunku mieli tyle, że jego dwa najsilniejsze konie niemal uginały się pod tym ciężarem. Natomiast wyglądało na to, że Lisa nie przywiozła ze sobą nic oprócz patelni i wiadra. Jej ubranie było czyste, ale bardzo sfatygowane. Na dżinsach i koszuli miała łaty, przyszyte niewiarygodnie drobnym, misternym ściegiem. Najpierw przypuszczał, że to może teraz taka moda, żeby nowe rzeczy miały specjalnie znoszony wygląd. Teraz zaczynał w to wątpić. Może ona lubi chodzić w starych, wygodnych ubraniach, tak jak zresztą i on.

A może po prostu tylko takie miała.

Lisa nie zauważyła, że przybysz przygląda się jej ubraniu z takim zastanowieniem. Była zajęta odcinaniem jeszcze jednego plastra bekonu z kawałka przywiezionego przez Lassitera. Używała do tego złamanego scyzoryka, który znalazła w chwastach na podwórku przed domem. Niestety, osełki nie udało się jej znaleźć. Usunęła rdzę, ale i tak ostrze nie nadawało się nawet do krojenia masła.

Mruknąwszy jakieś słowo w obcym języku, odłożyła na bok ten beznadziejnie tępy nóż i podeszła do ściany chaty. Wybrała ostry odłamek szkła, wróciła do ogniska i zaczęła kroić bekon lekkimi, szybkimi pociągnięciami, trzymając szkło między kciukiem i palcem wskazującym·

– Zginął ci nóż? – spytał Rye, nie starając się nawet ukryć zdumienia.

– Nie. Tyle że ten, który tu znalazłam, był mocno zardzewiały – powiedziała, kładąc plaster bekonu na żeliwnej patelni.

– Aha. Jadę jutro do miasta. Czy mam ci przywieźć nowy?

Lisa spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

– To bardzo miło z twojej strony, ale znalazłam tu dosyć szkła, żeby wystarczyło na kilka lat.

– Szkła? – powtórzył.

– Tak – powiedziała. – No i jest tu pełno poroży jeleni, więc można zrobić ostrza.

– Poroży jeleni?

Spostrzegła wyraz jego twarzy i roześmiała się cicho, gdy uzmysłowiła sobie, jak to musiało zabrzmieć.

– Używa się szpica rogu, żeby zaostrzyć brzegi, kiedy krawędź się stępi – wyjaśniła. – Szkło nie łamie się w prostą linię, tylko raczej tworzy wiele malutkich krzywizn. Trzeba więc przyłożyć czubek rogu do brzegu i przycisnąć, a wtedy odpadną maleńkie odpryski. I tak szlifuje się ostrze. Taki nóż jest dość nierówny, ale straszliwie ostry. Przez chwilę.

Nastała krótka cisza, podczas której Rye próbował zrozumieć to, co właśnie usłyszał, i jakoś pogodzić z jej zwodniczą, delikatną urodą.