- To surowe słowa, Sire - zaprotestował Filip. - Znajdowaliśmy się w stanie wojny, a ty byłeś najzagorzalszym wrogiem mego pana, księcia Karola Burgundzkiego, niech Bóg ma w opiece jego duszę!

- Przyjmijmy, że tak było! Hrabina uzyskała nie tylko twoje ułaskawienie, ale i wolność, zwróconą ci bezwarunkowo. Za drugim razem, w Dijon, nasz gubernator wydał na ciebie wyrok śmierci za próbę zachęcenia ludu do buntu... Bądź łaskaw nam nie przerywać, bardzo proszę! - warknął, jako że Filip już otwierał usta. - Tym razem ocaliłeś życie wyłącznie dzięki naszemu pragnieniu, by nie zmuszać do płaczu tak pięknych oczu, ale zostałeś uwięziony w naszym zamku w Pierre-Seize... skąd uciekłeś. Zgadza się?

Selongey skłonił się lekko, by pokazać, że się zgadza.

- A więc - podjął król - jesteś w naszych oczach zbiegłym więźniem i jako takiego mamy prawo cię ukarać, jeśli zdarzy się, że odniesiesz tu zwycięstwo.

Mamy nadzieję, że nasi wysłannicy jasno przedstawili ci sytuację...

Na wyniosłej twarzy Filipa pojawił się słaby uśmiech.

- Wiem, co mnie czeka. Zwłaszcza pan de Commynes... którego nie miałem przyjemności spotkać, odkąd porzucił, nieco pospiesznie, służbę u księcia Karola, powiedział mi o tym tak wyraźnie, że już bardziej nie można. Dziś liczy się dla mnie tylko jedno: wyrwać stojącemu tu katu kobietę, która nosi moje nazwisko i dała mi syna...

- Syna, którego jakoś nieszczególnie spieszno ci zobaczyć? Nie tylko jesteś dziwnym mężem, panie hrabio, lecz jesteś także dziwnym ojcem...

- Ci, którzy zamierzali zachować wierność swej feudalnej przysiędze i pamięci zmarłego księcia, przeżywają ogromnie trudne czasy, Sirel Ja sam, zmęczony kulawymi kompromisami i zbyt łatwymi ustępstwami, zdecydowałem się na służbę Bogu! Tylko On wydawał mi się wystarczająco wielki...

- By zasłużyć na twój hołd? Choć nie jest to wcale uprzejme względem naszej osoby, dalecy jesteśmy od wypominania ci tak wielkiego pana, pana, którego my, królowie i książęta, zawsze będziemy tylko pokornymi sługami. Nie mamy jednak pewności, czy ten tak szlachetny wybór zaciera przysięgę złożoną przed ołtarzem pewnej pannie, która miała prawa oczekiwać od ciebie miłości i opieki.

- Nie zapomniałem o tym i dlatego właśnie będę walczyć dla niej...

- Z dwoma przeciwnikami jednocześnie, zdajesz sobie sprawę? Wiemy, że nie jest to bynajmniej zgodne z regułami rycerskimi, ale nie wątpiąc w twoje przybycie i znając twoje walory, pomyśleliśmy, że dzięki temu siły będą bardziej równe...

Filip spojrzał na swoich przeciwników, a w jego uśmiechu pojawiła się nieopisana pogarda.

- Kilka lat temu widziałem w Florencji pana Tornabuoniego walczącego na kopie i wydaje mi się, że powiedziałem mu wówczas, co sądzę o jego... talentach wojennych. Tego drugiego znam tylko stąd, że słyszałem, jak kłamie...

- Nieznośny zarozumialcu! - wrzasnął florentczyk. - Pokażę ci, do czego jestem zdolny. Przypomnij sobie, że tylko wola mego kuzyna, Lorenza Medyceusza, przeszkodziła mi wówczas w obcięciu ci uszu!

- Wola ta objawiła się w bardzo odpowiednim momencie, co? Jeśli zaś chodzi o moje uszy, to nie mam najmniejszych obaw. Jestem gotowy, panowie.

Z rąk Mortimera Selongey wziął hełm, a z rąk Commynes'a miecz i tarczę. Skłoniwszy się królowi po raz ostatni, ukląkł na chwilę przed Przenajświętszym Sakramentem, by przyjąć błogosławieństwo księdza. Dwaj pozostali ruszyli za nim, nieszczęsny cyrulik na uginających się nogach, co wywołało uśmiech Tristana I'Hermite. Wreszcie wszyscy trzej podeszli do Wielkiego Prewota, który miał nadzorować walkę, by otrzymać od niego dokładne instrukcje. W tym momencie rozległ się głos Ludwika XI:

- Jeszcze chwila! Wróćcie tutaj, panowie!

Kiedy ponownie stanęli przed nim, pozwolił sobie na przyjemność przyjrzenia im się kolejno, po czym zatrzymując surowe, tak trudne do wytrzymania spojrzenie, na Selongeyu, powiedział łagodnie:

- Nie było między nami przyjaźni, lecz jesteś zbyt znakomitego rodu i zbyt cenimy twoją odwagę, by narazić cię na dyshonor walki z mistrzem Oliwerem le Daim, który jest jedynie naszym cyrulikiem i z którego nie zdecydowaliśmy się uczynić rycerza. To nikczemny tchórz niegodny noszenia broni. Staniesz więc w szranki tylko z posłem Florencji, który pochodzi ze szlachetnego rodu...

Ulga cyrulika była tak widoczna, że zgromadzenie przebiegł dyskretny śmiech. Ale Selongey się nie śmiał.

- Jeśli znieważył moją panią, zasługuje na karę, którą mu wymierzę, podcinając gardło. Wystarczy mi do tego sztylet, nie zbrukam mego miecza...

- Pięknie, pięknie! Na Boga, panie hrabio, rozumiemy twój gniew, ale nie pozbawiaj nas cyrulika! Jednakże - dodał z nagłą surowością - łajdactwa dowiedzione mistrzowi Oliwerowi kosztować go będą uwięzienie w naszym zamku w Loches na tak długo, jak uznamy za stosowne. Jeśli kiedyś zdecydujemy się przywrócić mu wolność, będzie musiał odpokutować krzywoprzysięstwo, którego dopuścił się przed Bogiem, odbywając pielgrzymkę do grobu świętego Jakuba w Composteli w Galicji. Zabierz go, Mortimer, niech czeka, aż Wielki Prewot będzie mógł się nim zająć!

- Z radością, Sirel - westchnął Tristan I'Hermite. - Czy król pozwoli, by walka się rozpoczęła?

Król wykonał gest, że nie ma nic więcej do powiedzenia. Zabrano wrzeszczącego i wierzgającego cyrulika - krótko trwała jego radość. Filip podszedł do Fiory i trzymając miecz za koniec, wyciągnął go w jej kierunku, aby położyła na chwilę palce na rękojeści, jak chciała stara tradycja. Niewiele brakowało, by o niej zapomniano, bo wyglądało na to, że tego ranka tradycje nie są najważniejsze. Filipowi jednak zależało na tej jednej.

- Pani - powiedział bardzo głośno, by wszyscy go usłyszeli - czy zgadzasz się, bym cię reprezentował?

Dotknęła broni drżącą dłonią i przez łzy, których nie mogła powstrzymać, posłała mężowi spojrzenie promieniejące miłością.

- Tak... ale na miłość boską, uważaj na siebie, gdyż gdyby coś ci się stało, ja będę pragnąć śmierci...

Selongey uśmiechnął się przelotnie i dodał cicho:

- Błagam cię, byś nawet jeśli zobaczysz, że upadłem, nie rzucała się pomiędzy miecze, jak kiedyś zrobiłaś to w Nancy , bo nie chciałbym już nigdy więcej przeżyć takiej sceny...

Potem podszedł do przeciwnika, a z bębnów wydobyło się powolne i tak posępne dudnienie, że Fiorze stężała krew w żyłach. Tornabuoni, wiedziała o tym, nie był przeciwnikiem, którego można lekceważyć. We Florencji, nie mając nic lepszego do roboty, ćwiczył się w fechtunku, sztuce, z którą Filip zapewne nie miał do czynienia od miesięcy. Z jej serca uniosła się ku błękitnemu niebu żarliwa i bezgłośna modlitwa.

- Nie dla mnie, Panie, lecz dla Ciebie, gdyż to Ciebie wybrał - spraw, by przeżył!

Tymczasem bębny umilkły, a Wielki Prewot zawołał:

- Niech rozpocznie się pojedynek, a Bóg niech go rozstrzygnie!

Walka rozpoczęła się z ogromną gwałtownością. Nie zadając sobie nawet trudu, by się sobie nawzajem przyjrzeć, Selongey i Tornabuoni rzucili się na siebie z zabójczą determinacją. Pod uderzeniami mieczy tarcze dzwoniły jak dzwony, ale szybko stało się oczywiste, że Filip ma przewagę wzrostu, a także siły. Uchyliwszy się zręcznie przed podstępnym sztychem skierowanym w brzuch, rzucił się na swego przeciwnika i obsypał go istnym gradem ciosów. Luca cofał się, cofał, usiłując chronić głowę, niezdolny zadać jakiekolwiek uderzenie. Uratowało go to, że dotknął liny ograniczającej plac i sędzia polecił Filipowi, by ustąpił mu nieco pola. Ten posłusznie odskoczył do tyłu. Luca wykorzystał to, by runąć na niego z wyciągniętym mieczem, z oczywistym zamiarem ponowienia nieudanego ciosu w brzuch, w tej chwili nieosłonięty. Było to tak nagłe, że Fiora nie mogła powstrzymać okrzyku, lecz Filip miał zbyt duże doświadczenie w różnorodnych formach walki, by pozwolić się zaskoczyć. Uchylił się przed ciosem z gibkością tancerza i rozpędzony florentczyk o mało nie przebił Tristana I'Hermite, który energicznie go odepchnął. Luca wymamrotał przeprosiny, po czym odwrócił się na pięcie i ponownie znalazł się twarzą w twarz z Filipem, lecz ten był już tuż przy nim. Porzuciwszy miecz, wymierzył przeciwnikowi cios pięścią, który powalił go na ziemię. Później runął na niego, dobywając sztyletu i ze spokojem przyłożył mu go do szyi.

- Mówiłem ci przecież, że włoski galant nie ma co się równać z burgundzkim rycerzem - powiedział z ironią. - Pomódl się!

- Łaski! Łaski! Tak, skłamałem, by król uwierzył, że ty i Fiora spiskowaliście razem przeciw niemu... Ale...

- Jeśli masz jeszcze dużo do powiedzenia, to się pospiesz, gdyż kończy mi się cierpliwość!

- Dziecko... istnieje... ale to Wspaniały jest jego ojcem! Łaski!

Filip uniósł sztylet. Powstrzymał go okrzyk króla... - Stój!

Nie zwalniając uścisku, w którym trzymał pokonanego przeciwnika, Filip odwrócił głowę w stronę trybuny.

- Walka miała się toczyć do ostatniej kropli krwi, Sire, przypominam. Zycie tego człowieka należy do mnie.

- A więc przekaż go nam! To nędznik i Bóg wydał słuszny sąd, lecz to poseł, ponadto dosyć blisko związany z rodziną Medyceuszy. Nie chcielibyśmy urazić pana Lorenza, którego darzymy przyjaźnią.

Selongey wstał, lecz nie schował sztyletu do pochwy i nie spuszczał wzroku z pokonanego.

- Niech się stanie wola króla! Czy mogę spytać o jego zamiary?

- Odeślę go do Florencji pod solidną strażą i z listem przedstawiającym, co tu zaszło. Bylibyśmy bardzo zaskoczeni, gdyby pan Lorenzo nie okazał mu swego niezadowolenia. Straże! Zabrać go do jego pokoju, gdzie pozostanie aż do wyjazdu.

W tym czasie kat, zrozumiawszy, że nic tu po nim i że jego obecność stała się zbyteczna, skłonił się przed Fiorą i z mieczem na ramieniu oddalił się w stronę Wieży Sprawiedliwości. Fiora zaś umierała z pragnienia, by podbiec do Filipa, lecz nie śmiała powstać bez pozwolenia króla. Odpowiedziała wdzięcznym skinieniem głowy na ukłon kata i czekała. Filip tymczasem podszedł tuż do królewskiej trybuny, lecz nie przyklęknął, jak wymagałby zwyczaj: